11 razy oszustwo. Dyrektor skazany [zdjęcia]
Godzinne mowy obrończe, uzasadnianie i wytykanie błędów, zaniechań i zwykłych niedopatrzeń sądu rejonowego zdały się na nic. Wyrok dla Tomasza P. - 2 lata więzienia. Tak kończy się kariera regionalnego szefa NFZ i naczelnika ZUS-u.
Choć nie ma w Polsce prawa precedensu, to trudno nie przyznać, że ten proces był wyjątkowy. Ta historia zadaje kłam tezie o urzędniczej bezkarności rzekomo wciąż panującej w Polsce. Oto przez dwa lata byliśmy świadkami sądowego spektaklu z osobą publiczną, wysoko postawionym szefem dwóch ważnych regionalnych instytucji w roli głównej.
- Apelacja nie znajduje uzasadnienia - to słowa sędziego Włodzimierza Wojtasińskiego pieczętujące wyrok, który zapadł w tym tygodniu w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy.
Tych słów nie słyszał ani sam zainteresowany, ani jego obrońca. Na sali w poniedziałek, kiedy zapadał wyrok, był obecny tylko mecenas wysłany w charakterze zastępstwa procesowego.
To finał sprawy, która swój początek miała w 2012 roku. Anna Lewandowska, dyrektor Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego w Bydgoszczy skierowała do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
Porządkując szpitalną dokumentację po swoim poprzedniku, dyrektorze Krzysztofie Tadrzaku, natknęła się na ukryte w stosie faktur rachunki wystawione lecznicy przez firmę MTS. Początkowo nie wzbudziło to żadnych podejrzeń, bo na-zwa, a raczej jej skrót brzmiał łudząco podobnie do innej firmy. Okazało się jednak, że o ile o TMS (Toshiba Medical Systems) wiadomo wszystko - to światowy potentat dostarczający urządzenia i technologie szpitalne - to o tajemniczym przedsiębiorstwie MTS nikt nigdy nie słyszał.
Najprostsze rozwiązania bywają niekiedy najlepsze. Ktoś zatem w szpitalu postanowił wpisać nazwę „MTS” do wyszuki- warki google w internecie. Wyniki wskazywały na MTS Firmę Doradczo-Szkoleniową Tomasza P., która mieściła się przy ulicy Chłopickiego w Bydgoszczy. Okazało się jednak, że przedsiębiorstwo takie nie było formalnie zarejestrowane, a przypisany mu numer NIP należał do Tomasza P. prowadzącego biuro tłumacza przysięgłego z języka niemieckiego.
Nade wszystko zaś 11 faktur wystawionych przez MTS i opiewających na ponad 40 tys. zł było zrealizowanych w latach, kiedy P. pracował jako... naczelnik w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Bydgoszczy. Kierował w owym czasie (lata 2008-2010) działem obsługi klienta.
- Jego stanowisko nieformalnie postrzegano jako odpowiadające rangą zastępcy dyrektora - podkreślił sąd na ostatnim posiedzeniu, podczas którego zapadł wyrok.
Zgodnie z zarzutami podnoszonymi przez śledczych P. miał wyłudzić od szpitala pieniądze za szkolenia, które rzekomo przeprowadził dla szpitalnej kadry. Za każde szkolenie miał inkasować od około 1,5 do prawie 4,5 tys. zł. Co w tym złego? Karygodne - w opinii śledczych Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy - okazały się dwie okoliczności.
Po pierwsze P. nie prowadził w szpitalu osobiście żadnych szkoleń. Kilka wizyt mających charakter konsultacji, a nie szkoleń, odbyły w lecznicy pracownice P., które wysłał do szpitala w ramach ich obowiązków służbowych. Po drugie za jakiekolwiek szkolenia, które ZUS organizowałby dla pracowników, szpital nie musiałby płacić ani grosza.
Tomaszowi P. zarzuty zostały postawione w 2014 roku, kiedy był już dyrektorem oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia w Bydgoszczy. Natychmiast złożył rezygnację. Zarzuty postawiono również Annie Z., byłej już głównej księgowej szpitala. Została skazana za pomocnictwo w dokonywaniu oszustw.
Sam P. w trakcie procesu przerywał milczenie tylko kilka razy. Na samym początku procesu, który rozpoczął się w 2015 roku, zaznaczał, że jego współpraca ze szpitalem sięga już roku 2006, kiedy to w szpitalu szukano osoby, która pomogłaby pracownikom kadr uporać się z „tysiącami błędów” wykrytych w dokumentacji dotyczącej składek pracowniczych odprowadzanych do ZUS. P. miał się tego podjąć. Ta okoliczność stała się kartą przetargową późniejszego szefa NFZ w procesie.
Taka linia obrony jednak nie okazała się skuteczna. Próżne były też zabiegi obrońców, którzy próbowali wykazać, że Sąd Rejonowy w Bydgoszczy pogwałcił prawo procesowe uznając tylko argumenty prokuratury. Wyrok jest prawomocny. P. dostał dwa lata więzienia w zawieszeniu i trzyletni zakaz piastowania stanowisk kierowniczych w administracji.
- Czekamy na pisemne uzasadnienie. Nie ma jeszcze decyzji, co do dalszych kroków - mówi mec. Konrad Kulpa, obrońca P.