17 czerwca 1991 roku został podpisany polsko-niemiecki traktat o dobrym sąsiedztwie
Czy dobrze wykorzystaliśmy te 25 lat?
Tomasz Ciszewicz, burmistrz Słubic: TAK - Zmienił się region, zmieniły się Słubice i... ludzie
Czy dobrze wykorzystaliśmy ten czas?
Myślę, że to przede wszystkim zadanie dla historyków. Z mojego punktu widzenia, burmistrza i mieszkańca Słubic, który był uczestnikiem wydarzeń tego ćwierćwiecza, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, w ramach obowiązujących przepisów, naszych możliwości gospodarczych i politycznych. Ten czas nie został stracony, sięgnęliśmy po wszystko, po co sięgnąć mogliśmy. Wystarczy spojrzeć na to, jak bardzo zmienił się nasz region, nasze miasto i... ludzie.
Z czego jest Pan najbardziej dumny?
Może nie tyle dumny, co... zadowolony. Rzecz banalna, ale myślę o otwarciu granicy. Przez dziesięciolecia na Odrze jakby kończył się świat. Do Niemiec przez większą część tego czasu mogli wjechać wybrani. I nasze miasto funkcjonowało nieco tak, jakby było przyparte do granicznego muru. Z czasem granicę stanowiły nie tylko szlabany, bariery, zasieki, ale ona pojawiła się w naszych głowach. Nad otwarciem tych granic musieliśmy długo pracować i myślę, że się udało.
W Słubicach zauważamy przede wszystkim tylko bazar...
O nie, tak nie jest już dawno. Zresztą bazar to nie tylko ileś tam stanowisk handlowych. To wielkie pobudzenie lokalnej przedsiębiorczości. Impuls. Pojawiły się usługi, których wcześniej nie było, bo nie były potrzebne. Przecież byliśmy zbyt małym miastem. Ale biorąc pod uwagę potencjał Frankfurtu, z nim stanowimy jeden organizm. Mamy Collegium Polonicum, dwujęzyczne szkoły, przedszkola... Mało tego, naliczyliśmy już kilkanaście mieszanych polsko-niemieckich małżeństw. We Frankfurcie mieszka około 1600 Polaków, w Słubicach jakichś 240 Niemców...
Czesław Fiedorowicz o sobie mówi, że jest „dzieckiem traktatu”: NIE - Tu poczucie niedosytu jest dobre, wręcz konieczne
25 lat... Nie czuje Pan niedosytu?
- Tak, duży. A winny jest strach. Polityków z Warszawy i Berlina. Rząd niemiecki widzi pustoszejące tereny przygraniczne i boi się polskiej ekspansji na te obszary. W Polsce co jakiś czas pojawia się jakaś siła polityczna, która straszy Niemcem. Tu grożą polonizacją, a tu germanizacją. Ograniczane są pieniądze na współpracę. A ja mówię: Dajcie nam, na przykład, możliwość wprowadzenia pilotażowego projektu ochrony zdrowia, opieki nad osobami starszymi.
Za mało jest tego luzu?
- Każda wielka umowa międzynarodowa powinna być poprzedzona projektami pilotażowymi i nasze pogranicze jest do tego wymarzonym poligonem. Tymczasem przymiarki do podpisania umowy o ratownictwie medycznym trwały 25 lat.
Pogranicze jest nadal zacofane?
- Już profesor Eckert, próbując dokonać pierwszego bilansu, mówił o tym, że nasze tereny były zacofane już przed 1945 rokiem. O ile w czasach NRD nad granicą jeszcze inwestowano, o tyle w odniesieniu do naszego regionu nie zapadły żadne poważniejsze decyzje inwestycyjne. Mówiąc o dynamicznym rozwoju terenów przygranicznych, często podaje się przykład Luksemburga. Dobrze, ale jakie tam stworzono warunki. Tak, jadąc przez nadgraniczne wsie, można powiedzieć, że zmarnowaliśmy szansę. Ale najpierw tę szansę trzeba dać.
Teraz granica jest bardziej w nas niż na mapie?
- Dokładnie tak jest. Przez dekady na Odrze i Nysie jakby była ściana, kończył się świat. Do upadku muru doszliśmy nieco tak przypadkowo, ten fakt spadł nagle, a my próbowaliśmy się wygrzebać z chaosu. Jedne rzeczy udało się nam zrobić, inne wciąż czekają, aby się nimi zająć. I tu poczucie niedosytu jest dobre, konieczne.
Czy zauważasz jakieś korzyści z tego, że województwo lubuskie sąsiaduje z Niemcami?
Ewelina Michnowicz, studentka UZ z Gubina
- Oczywiście, że zauważam korzyści. Niemcy to kraj rozwinięty, ciągną naszą gospodarkę trochę do przodu. Dużo inwestorów z Niemiec zostawia w RP swój kapitał, prowadzi przedsiębiorstwa i daje Polakom pracę. Poza tym Niemcy masowo robią u nas zakupy, tankują paliwo. Poza tym miło pospacerować po Gubinie, przekroczyć granicę swobodnie, bez typowych kontroli.
Roman Wilant, przedsiębiorca z Nowej Soli
- Zauważam na pewno to, że dużo osób pracuje w Niemczech, ale żyje tu, za zarobione tam pieniądze. Korzyścią tego sąsiedztwa jest też teoretycznie to, że mamy u siebie dużo niemieckich firm. I choć możemy pochwalić się miejscami pracy, to nic więcej z tego nie mamy, bo dla nich jesteśmy, niestety, rajem podatkowym i dostawcą taniej siły roboczej.
Adrianna Puławska, pracownik bankowy z Międzyrzecza
- Zauważam korzyści z tego sąsiedztwa. Dzięki Niemcom rozwija się u nas turystyka, zostawiają u nas pieniądze. Z bliskości Niemiec korzystają też dzieci i młodzież. Jeżdżąc na wymiany, wycieczki, poznają ludzi i ich kulturę. Ale myślę, że nie do końca potrafimy wykorzystać możliwości stwarzane nam przez sąsiadów. Oni są bardziej otwarci na nas niż my na nich.
Małgorzata Nawrocka, księgowa z Gorzowa
- Być może miasta w naszym regionie leżące tuż przy granicy polsko-niemieckiej odnoszą wiele korzyści, ale w samym Gorzowie nie są one dostrzegalne. Brakuje nam chociażby niemieckich punktów gastronomicznych czy też zachodnich sklepów. Jedynie czasami słychać na ulicy język niemiecki, jak przyjadą do nas turyści. Moglibyśmy lepiej wykorzystać to sąsiedztwo.
Sylwester Mazurkiewicz z Tuplic, emerytowany pogranicznik, trener na orliku
- Oczywiście korzyści są, przede wszystkim partnerstwo dla młodzieży, wymiany międzyszkolne i spotkania sportowe. Dobrze rozwija się również turystyka przygraniczna, Niemcy chętnie zwiedzają nasz region. Atutem jest także rynek pracy: wielu Polaków znalazło zatrudnienie w niemieckich firmach.
Grzegorz Kowalczuk, satyryk z Zielonej Góry
- Uważam, że sąsiedztwo granicy niemieckiej z naszym regionem oddziałuje na niego bardzo pozytywnie. Dlaczego? Ponieważ dzięki temu rozwijamy nasz rynek turystyczny. Poza tym wpływa też więcej pieniędzy do kasy drobnych przedsiębiorstw. Jestem więc jak najbardziej pozytywnie nastawiony do naszych sąsiadów zza zachodniej granicy.