17-latka z Wielkopolski otrzymała stymulator serca najnowszej generacji
Poznańscy lekarze wszczepili 17-latce spod Krzyża Wielkopolskiego bezelektrodowy stymulator serca najnowszej generacji. Dla osób dorosłych to urządzenie dostępne jest od dwóch lat. Po raz pierwszy w Polsce zastosowano je u dziecka z wadą serca.
Dorota Kudzia urodziła się z wadą serca, której nie udało się usunąć operacyjnie. Serce dziewczynki nie posiada własnego rytmu, dlatego potrzebuje ona stymulatora. Pierwsze takie urządzenie wszczepiono Dorocie, gdy miała pięć lat. Po kilku latach potrzebna była wymiana.
W sierpniu tego roku Dorotę zaatakowała infekcja. Zaczęło się od zęba. Potem bakterie zaatakowały cały organizm, osadziły się też na elektrodzie stymulatora. Trzeba ją było usunąć.
Szansą dla Doroty był stymulator bezelektordowy Micra. To urządzenie dostępne jest na medycznym rynku od dwóch lat.
– Tego samego dnia, w styczniu ubiegłego roku, w dwóch ośrodkach: w Zabrzu (prof. Oskar Kowalski) i w naszym (I Klinika Kardiologii), jako pierwsi, jednocześnie przeprowadziliśmy takie zabiegi w Polsce. Przygotowywaliśmy się do tego przez pół roku
– mówi prof. Przemysław Mitkowski, kierownik Pracowni Elektroterapii Serca w Klinice Kardiologii UMP przy ul. Długiej.
– Od tamtego czasu wszczepiliśmy 28 stymulatorów bezelektrodowych, wszystkie dorosłym pacjentom. Pierwszy raz zastosowaliśmy to rozwiązanie u dziecka. Przyznam, że operowanie dzieci jest o wiele bardziej stresujące.
Zanim Dorota trafiła do pracowni przy ul. Długiej, była pacjentką oddziału kardiologii dziecięcej przy ul. Szpitalnej.
– Dorota przeszła dramatyczny stan zapalny, przez cały miesiąc była w permanentnym stanie zagrożenia życia – mówi prof. Waldemar Bobkowski z Kliniki Kardiologii i Nefrologii Dziecięcej UMP. – Walczyliśmy o uratowanie jej i mieliśmy tylko kilka procent szans, które zostały w pełni wykorzystane.
Mamie Doroty brakuje słów, aby wyrazić wdzięczność lekarzom za uratowanie jej córki. – Nie życzę takich przeżyć żadnej matce – mówi pani Krystyna.
Gdy stan pacjentki ustabilizował się na tyle, aby można było przeprowadzić zabieg, prof. Bobkowski zwrócił się o pomoc do prof. Mitkowskiego.
– To prawdziwe szczęście, że mamy możliwość współpracy z takim specjalistą – mówi prof. Bobkowski. – Gdyby nie jego doświadczenie i fakt, że pracuje on w Poznaniu, nie wiem, co stałoby się z Dorotą.
Zabieg zaplanowano na środę. Profesor Bobkowski przyszedł do Doroty o godzinie 7.30.
– Jest moją pacjentką od dwunastu lat, we wszystkich kryzysowych momentach zawsze byliśmy razem – wspomina profesor. – Posiedziałem z nią chwilę, porozmawialiśmy, chciałem jej dodać otuchy.
Dorota przyznaje, że ta rozmowa była dla niej ważna. – Bardzo się bałam, chociaż to nie była moja pierwsza operacja – przyznaje dziewczyna. – Tym razem stres był o wiele większy.
Samo wszczepienie stymulatora przebiegło szybko i sprawnie. Trwało prawie dwie godziny, choć lekarze spodziewali się dłuższego zabiegu.
– Sam zabieg z technicznego punktu widzenia nie jest może trudny, ale nie jest to nasza standardowa praca – przyznaje prof. Mitkowski.
– Po pierwsze, na ogól nie operujemy dzieci, a po drugie, zabiegów wszczepienia standardowych stymulatorów przeprowadziłem kilka tysięcy, mam tutaj spore doświadczenie, a tych bez elektrod 28. W kardiologii inwazyjnej pierwsze 30 zabiegów uznaje się za szkoleniowe.
Standardowy stymulator serca wszczepia się pacjentowi zazwyczaj pod obojczykiem. Do serca prowadzą od niego elektrody, czyli 50-60- centymetrowe kable z silikonową izolacją.
– Podczas normalnego funkcjonowania te elektrody uginają się nawet 100 tysięcy razy na dobę, silikonowa osłona ulega degradacji, pojawiają się mikroskopijne ubytki, w których mogą osadzać się bakterie – tłumaczy prof. Mitkowski. – U chorych, u których już doszło do takiego zakażenia, istnieje duże ryzyko wznowy. W przypadku dzisiaj operowanej pacjentki, nie było innej opcji niż stymulator bezelektrodowy. To dla niej szansa na życie.
Samo urządzenie jest o 90 proc. mniejsze od tego, które ma elektrodę. Wszczepia się je bezpośrednio do serca. Z zewnątrz jest całkowicie niewyczuwalne.
– Zastosowanie tego rozwiązania daje też 70 proc. mniej powikłań – mówi prof. Mitkowski.
Dorota Kudzia po zabiegu czuje się dobrze. Nie może już doczekać się powrotu do domu. Z kilkudniową przerwa, spędziła w szpitalu ostatnie trzy miesiące.