18-letniej Marii, studentki UKW, samotna podróż z Zaporoża do Bydgoszczy
Mariia (nazwisko do wiadomości redakcji, jej mama wciąż mieszka w zagrożonym atakami Rosjan mieście Zaporoże na wschodzie Ukrainy) studiuje na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego. Choć już studentka, to jeszcze prawie dziecko. Trzy dni przed wybuchem wojny skończyła 18 lat. Korzystając z przerwy w zajęciach, urodziny świętowała właśnie w Zaporożu. Do Bydgoszczy powróciła dopiero w środę, po bardzo długiej podróży pociągami i autobusem, z przesiadkami we Lwowie i w Krakowie.
Wojna na Ukrainie z perspektywy nastolatki to...?
Ogólnie w centralnej i zachodniej części jest znacznie lepiej niż na wschodzie. O ile w zachodniej i środkowej części kraju syrena alarmowa jest rzadkością, o tyle we wschodniej części alarmy powtarzają się stale. Na wschodzie większość czasu ludzie spędzają w piwnicach lub schronach przeciwbombowych. Moje miasto okrążają teraz rosyjskie czołgi. Słyszałam też o atakach rakietowych. Dochodzi do bombardowań. Ogromny problem jest z wiarygodnymi informacjami, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Po Internecie krąży wiele „fałszywek” i docieranie do prawdy jest bardzo trudne. W ubiegły poniedziałek, 28 lutego, będąc już z ojcem we Lwowie, w Internecie zobaczyłam, że na Zaporożu płonęła zajezdnia tramwajowa. Zaraz potem napisałam do mamy w Zaporożu i spytałam o to. Powiedziała, że to nieprawda. Wojna toczy się w realnym świecie, ale druga wojna trwa w Internecie - pomiędzy zmyśleniem i prawdą.
Jak Ukraińcy reagują na zagrożenie?
Są ludzie, którzy się boją, ale są tacy, którzy bronią kraju. W wielu przypadkach cywile wychodzą na ulice bez broni i usiłują zatrzymać czołgi, blokując im przejazd. Groźby na nich nie działają. Dzięki takim postawom kraj wciąż żyje.
Przy okazji warto wspomnieć o kondycji moralnej ludzi. Jadąc do Polski, spotkałam wielu Ukraińców, z różnych regionów i po rozmowach z nimi mam ogólny obraz. Są ludzie, którzy uśmiechają się i są ofiarni. Są tacy, którzy nieustannie płaczą i dzwonią do swoich bliskich, ale są też tacy, którzy patrzą w jeden punkt i milczą. Najczęściej są to ludzie z Charkowa. W ich oczach nie ma paniki ani strachu. Nic w ich oczach nie ma. I szczerze mówiąc, to bardzo przerażające.
Docierała do Ciebie propaganda z Rosji?
Rosja mówi, że „Ukraina atakuje samą siebie, a Rosja po prostu chce nas przed sobą chronić” – tak, to cytat. Ale my przecież wiemy, że tak nie jest! Wiemy, komu „zawdzięczamy” przypadki bombardowania domów.
Powrót do Polski. To był koszmar?
Najpierw z Zaporoża do Lwowa jechałam pociągiem. W jednym wagonie zamiast 36 osób (tyle jest w nim miejsc siedzących), było 160! W moim przedziale zamiast 4 osób znalazło 16. Ale to nie był rekord! W innym przedziale podróżowały 22 osoby. Ich bagaże tarasowały korytarz. Większość osób, które kupiły bilety, po prostu nie wsiadło z powodu tłoku. Gdy dojeżdżaliśmy do miasta Dniepr, zdarzyła się sytuacja, że pociąg jeszcze się nie zatrzymał, a ludzie już biegli za nim, pukali do wagonów i krzyczeli, że chcą wsiąść. Ze Lwowa pojechałam autobusem do Krakowa, do znajomych. Staliśmy na granicy 14 godzin. To w sumie niewiele, bo 3-4 dni wcześniej ludzie stali na granicy przez 2,5-3 dni. Z Krakowa przyjechałam do Bydgoszczy pociągiem. W nim też sporo było przestraszonych Ukraińców, którzy jechali w poszukiwaniu miejsc do spania dla siebie i dzieci, nie znając języka polskiego.