22 lata temu zamordowano Darię Relugę. Dziś do sprawy wrócili policjanci z gdańskiego Archiwum X [wideo,zdjęcia]
Choć minęły już ponad 22 lata od zamordowania Darii Relugi, ból bliskich nie mija. Pustka po stracie dziecka jest równie bolesna, jak świadomość, że człowiek, który pozbawił ją życia, nie poniósł odpowiedzialności.
Ładna dziewczyna o długich włosach wpatruje się w kamerę. Kiedy pada pytanie o sposób na życie, cytując motto Sokratesa - „czyń mądrze i oczekuj końca”, odpowiada: - Staram się zawsze być uczciwa.
Dziewczyna ma dziewiętnaście lat, nazywa się Daria Reluga i jest absolwentką XII LO w Gdańsku. Została zaproszona do udziału w programie red. Janusza Trusa po tym, jak ogłoszono, że jest najlepszą maturzystką 1995 roku w Gdańsku. Właśnie dostała się na biotechnologię. Jest nie tylko mądra, ale także wysportowana. Ma mnóstwo planów na życie. Niedługo po zarejestrowaniu tej wypowiedzi zostanie zamordowana w lasach na granicy Sopotu i Oliwy. Mordercy nigdy nie odnaleziono.
- To będzie 23. Boże Narodzenie bez Darii - mówi cicho Dariusz Reluga. - Zawsze pod choinkę dawałem jej książki. Dużo czytała. A teraz? Miejsce córki przy świątecznym stole zawsze już pozostanie puste. To boli, cały czas boli. Muszę przyznać, że od tamtej pory nie lubię świąt. I nie jest prawdą, że czas leczy rany. Nie ma nic gorszego, jak pochować dziecko.
To był piątek, 4 sierpnia 1995 roku. Rankiem, około godziny siódmej, Daria, mieszkająca niedaleko Akademii Wychowania Fizycznego, wyszła z domu przy ul. Bobrowej, by - jak to robiła kilka razy w tygodniu - pobiegać po lesie. Ruszyła sama szeroką, utwardzoną drogą leśną.
Pani, która wyszła na spacer z psem, widziała biegnącą dziewczynę. I mężczyznę, który kilka minut przed nią wchodził do lasu. Zapamiętała jego twarz.
Daria znikła wśród drzew. Jej ciało, przykryte gałęziami, znaleziono dopiero następnego dnia, w sobotę.
- Jedyne, co mi pozostało, to walka o sprawiedliwość - z determinacją w głosie mówi pan Dariusz. - Zbrodnia przedawnia się po 40 latach, więc mamy jeszcze niecałe 18 lat, by złapać mordercę.
Dziś do nierozwiązanej sprawy po raz kolejny wracają policjanci z gdańskiego Archiwum X.
Krzyż na drzewie
Stoimy na skraju leśnej drogi. Tej samej, w którą wtedy wbiegła Daria. Mija nas grupa biegnących studentów AWF. I dziewczyna z psem.
Wejście do lasu od miejsca zbrodni dzieli 700 metrów. - Zaprowadzę panią - ojciec Darii rusza przodem. Każdy krok to wspomnienie: córki, chwil po jej zaginięciu, tamtej rozpaczy, błędów, jakie popełniono na początku śledztwa.
- Początkowo oficer dyżurny nie chciał przyjąć zgłoszenia o zaginięciu Darii - mówi. - Tłumaczył, że „jest młoda i sama się znajdzie”. Poszliśmy więc sami szukać jej w lesie. Dopiero ok. godziny 19 pojawiła się pod blokiem policja. Dotarł też przewodnik z psem. Po jakimś czasie powiedziano mi, że pies mógłby podjąć trop jakieś 7-8 godzin po zaginięciu. Później już nie.
Po kilku minutach marszu zatrzymujemy się przy wąskiej dróżce, odchodzącej od traktu i pnącej się w górę.
- Zaraz zobaczy pani krzyż przybity do drzewa - pan Dariusz przystaje na chwilę. - Z tym krzyżem związana jest dziwna historia. Niewykluczone, że przybił go morderca.
Kiedy po wielu godzinach sobotnich poszukiwań policjant ze Złotej Karczmy zauważył wystającą spod stosu gałęzi rękę Darii, świadkami odkrycia byli jedynie funkcjonariusze. Ciało uduszonej i zgwałconej dziewczyny leżało kilka metrów nad ścieżką, w trudno widocznym miejscu. Później na ścieżce, pod jednym z drzew, znaleziono papierową chusteczkę. Na chusteczce i na ciele dziewczyny było DNA tej samej, nieznanej osoby. Założono wówczas, że Darię zamordowano pod drzewem, a jej ciało zawleczono w głąb lasu.
- Gdy okazało się, że do morderstwa doszło już w lesie poza granicami Gdańska i sprawę przejęli policjanci z Sopotu, poprosiłem, by pokazali mi, gdzie zginęło moje dziecko - wspomina Dariusz Reluga. - Odmówili, tłumacząc, że policja założyła w tym miejscu monitoring na wypadek, gdyby sprawca chciał wrócić na miejsce zbrodni. I że nie powinienem go spłoszyć.
Tak naprawdę w lesie nie było żadnego monitoringu. Dlaczego skłamano ojcu? Trudno dociec. Minęły dwa miesiące po śmierci córki, aż wreszcie Reluga, który uparł się, że chce przy użyciu wykrywacza znaleźć zaginione 4 sierpnia klucze od mieszkania, otrzymał odpowiednie wskazówki.
- Dotarłem do tego miejsca i przeżyłem szok - wspomina ojciec Darii. - Zobaczyłem, że ktoś przybił do drzewa krzyż, a pod nim drewnianą tabliczkę, na której napisano „Daria Reluga, zginęła śmiercią męczeńską”. Kto to zrobił? Skąd wiedział, że akurat w tym miejscu, z dala od uczęszczanych ścieżek, odebrano życie córce? Zdjąłem tabliczkę, zaniosłem na policję. I co? I nic.
Dziś na drzewie wiszą dwa krzyże. Dariusz Reluga klęka, zapalając znicz. Milknie.
Czyżby nikt - prócz zabójcy i policjantów nie znał miejsca zbrodni?
- To mogło wypłynąć - policjanci z Archiwum X nie są przekonani do hipotezy pana Dariusza. - Przecież tam były prowadzone poszukiwania. A na grobie Darii też różne dziwne kartki leżały. Niewykluczone, że podrzucała je osoba chora psychicznie. Chociaż - dodają - dobrze byłoby zamknąć ten wątek. Może ktoś wreszcie zadzwoni na policję i opowie, jak to z krzyżem i tabliczką było?
Błędy, zaginione akta i DNA
- To nie wszystkie błędy, które pomogły mordercy uniknąć odpowiedzialności - mówi Dariusz Reluga. - Zniszczono włos, znaleziony na miejscu zbrodni, którego badanie mogło wykazać, czy był jeden, czy może dwóch sprawców. Na kolejnym dowodzie rzeczowym, nożu wbitym w jedno z drzew, zatarto odciski palców. Dopiero po miesiącu dostarczono do laboratorium na Biskupiej Górce gałęzie, którymi przykryto Darię, by zbadać, czy ścięto je tym nożem. Gałęzie leżały w lesie, padał deszcz, świeciło słońce, więc biegły rozkładając ręce uznał, że nadają się już tylko na ognisko.
W końcu sprawę umorzono z powodu niewykrycia sprawców.
Dziś nawet nie można obejrzeć zdjęć wykonanych w 1995 r. na miejscu zbrodni oraz podczas sekcji Darii. Powód jest prozaiczny - akta sprawy mniej więcej między 1997 a 2006 rokiem... zaginęły sopockiej prokuraturze.
O tym, że akt nie ma, zorientowano się po powołaniu w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku zespołu Archiwum X, tropiącego niewyjaśnione zbrodnie. Ojciec:- Od razu zwróciłem się do policji o ponowne badanie sprawy Darii, a w kwietniu 2007 r. poprosiłem o udostępnienie akt prokuratorskich. No i wstydliwa prawda wyszła na jaw...
Nikt nie poniósł za to odpowiedzialności, a akta, korzystając z dokumentów przechowywanych przez policjantów, częściowo odtworzono.
- Pewnych rzeczy nie da się odtworzyć - podkreśla Dariusz Reluga. - Utrudniło to pracę policjantom z Archiwum X, którzy wtedy znów zaczęli szukać zabójcy córki. Do ich pracy nie mam zastrzeżeń, ale uważam, że w Gdańsku stanowczo za mało funkcjonariuszy pracuje przy rozwiązywaniu morderstw sprzed lat. W takim Krakowie w Archiwum X zatrudnionych jest około 20 funkcjonariuszy, u nas dwóch, czasem trzech.
Najważniejsze, że w Zakładzie Medycyny Sądowej GUMed zachował się materiał genetyczny sprawcy. Trafił on do udostępnionej przez Interpol bazy profilów genetycznych.
- Został także zarejestrowany w krajowej Bazie Danych DNA - tłumaczy aspirant sztabowy Jacek Gilewski z gdańskiego Archiwum X.
W Stanach Zjednoczonych działają laboratoria, w których na podstawie materiału genetycznego można stworzyć rysopis człowieka, łącznie z kolorem oczu, włosów, wiekiem, a nawet rysami twarzy typowymi dla konkretnej rasy.
W Polskich realiach to być może nieodległa - ale przyszłość.
W przypadku zabójcy Darii zastosowano jednak tzw. typowanie geograficzne. Wynika z niego, że sprawca miał cechy typowe dla mieszkańców wschodniej i południowej Europy.
- To duży rozrzut - przyznaje nadkomisarz Paweł Mrozowski z Archiwum X. - Tak czy inaczej mamy materiał porównawczy, który można wykorzystać, jeśli ta osoba znajdzie się w gronie podejrzanych. Albo jeśli znów popełni przestępstwo.
Twarze z portretów
Są jeszcze portrety pamięciowe mężczyzn, których widziano w pobliżu miejsca zbrodni.
Pierwszy to ten, którego zobaczyła kobieta z psem rankiem, 4 sierpnia, jak kilkanaście minut przed Darią wchodził do lasu.
Nadkomisarz Paweł Mrozowski: - Kobieta dobrze zapamiętała jego twarz. Okazało się, że jest to ten sam człowiek, którego dwa dni wcześniej widział sąsiad Darii. Był z dziewczyną w lesie. Przyczajony za drzewem mężczyzna, który był przekonany, że dziewczyna jest sama, krzyknął do niej dwa razy „ej”. Kiedy sąsiad wstał, spłoszył się i uciekł. Z rysopisu wynika, że miał około trzydziestu lat, ciemne włosy i słaby zarost - wąsy.
Kolejne dwa portrety sporządzono na podstawie opisu kierowcy autobusu, który rankiem tamtego sierpniowego dnia jechał ulicą Spacerową w kierunku Oliwy. Około godziny 8.40 na przystanku na żądanie wsiedli dwaj mężczyźni. Byli ubrudzeni igliwiem, dziwnie wystraszeni i zdezorientowani. Obaj wyglądali na jakieś 35 lat. Pierwszy był szczupły, wątły, o rozczochranych włosach, ciemnym zaroście i zrośniętych, krzaczastych brwiach. Drugi był krępy, miał krótko obcięte rude włosy.
Pierwszy kupił bilet u kierowcy, ale nie wiedział, co z nim zrobić. Z pomocą ruszył jadący tym samym pojazdem chłopiec, skasował im bilety.
Kiedy autobus zatrzymał się na kolejnym przystanku, mężczyźni wysiedli i ruszyli biegiem. Jakby gdzieś uciekali.
Tuż po odnalezieniu ciała Darii w trójmiejskich mediach pojawiły się portrety pamięciowe dziwnych pasażerów autobusu.
Wtedy na policję w Sopocie zgłosiła się młoda dziewczyna w towarzystwie koleżanki. Twierdziła, że na jednej z sopockich ulic została zaczepiona przez „wątłego” i „rudego”. „Rudy” chwycił ją za kolano i zapytał: „Pójdziesz ze mną?”. Przestraszyła się, szybko odeszła. Kiedy w telewizji zobaczyła portrety pamięciowe, natychmiast rozpoznała natarczywych mężczyzn.
Później jednak już nikt ich nie widział.
Śledczy zakładali, że mogła to być para bezdomnych, nocujących w tamte ciepłe, sierpniowe noce w lesie. Niewykluczone, że byli w Trójmieście jedynie na „gościnnych występach”. A potem ruszyli w Polskę. Pytanie, czy zabili, czy może też byli tylko przypadkowymi świadkami? A może nie mają nic wspólnego z zabójstwem Darii?
Ojciec: - Jestem przekonany, że musiała znać sprawcę. Była silna, szybko biegała, zapewne nie dałaby się zaskoczyć przypadkowej osobie. I cały czas myślę, że na 100 procent ktoś musi wiedzieć, kim był morderca. Bo czy przez 22 lata cztery miesiące i 19 dni jakikolwiek człowiek byłby w stanie tak na amen zatrzymać w sobie to, co wydarzyło się rankiem, 4 sierpnia 1995 roku w lesie? Do końca życia będę czekać na odpowiedź.
d.abramowicz@prasa.gda.pl