25 lat dla braci, którzy zabili kolegę
Sąd: - Bracia są na tyle niebezpieczni, że trzeba ich izolować jak najdłużej.
- Nie można mówić o łagodnych karach, jeśli ktoś dopuszcza się zabójstwa, a później pali ciało. Oskarżeni potraktowali ciało byłego kolegi jak przedmiot – mówił wczoraj sędzia Maciej Szulc. Pięcioosobowy skład orzekający, któremu przewodniczył, wydał po południu wyrok na dwóch braci: 40-letniego Piotra Ż. i 34-letniego Krzysztofa K.
24 października 2015 około 5.00 na szkolnym boisku na osiedlu Słonecznym zadźgali oni nożem swojego kolegę. Krzysztof K. miał dziesięć ran. Jedną z nich głęboką na 7 cm!
Po kilkudziesięciu minutach podpalili jego ciało. Prokurator Mariusz Dąbkowski żądał za ten czyn dożywocia i wysokich nawiązek. Bracia usłyszeli karę: 25 lat więzienia. Każdy z nich dostał też do zapłacenia nawiązki: 50 tys. zł dla matki ofiary i 50 tys. zł dla ojca.
Sąd zdecydował, kiedy obaj skazani będą mogli ubiegać się o warunkowe zwolnienie z więzienia. W przypadku Piotra Ż. będzie to po 22 latach odsiadki. Krzysztof K. będzie mógł wyjść dwa lata wcześniej. Różnica wynika stąd, że starszy z braci był już kilka razy karany, natomiast młodszy siedział „tylko” raz: pięć lat za przemyt narkotyków.
- Oskarżeni są na tyle niebezpieczni, że trzeba ich możliwie jak najdłużej izolować – uzasadniał wysokość kary sędzia Maciej Szulc. Do więzienia na pół roku pójdzie Rafał Ś., kolega zabitego. Wiedział o tym, co się wydarzyło, a nie zadzwonił na policję.
To nie był film o zabijaniu
- Rana numer dziewięć była 3,5 cm głęboka. Rana numer dziesięć miała 3,5 cm szerokości i 3,7 cm głębokości. To właśnie ona przecięła tętnicę szyjną – wyliczał wczoraj prokurator Mariusz Dąbkowski. W sądzie okręgowym przez długie minuty wygłaszał mowę końcową w jednym z głośniejszych procesów ostatnich lat. Zaczął ją o 9.32. Skończył o 12.03. Dwie i pół godziny pełne pauz, równoważników zdań, zmian tempa. Gdyby to, co – i jak – mówił Dąbkowski nagrać i wyświetlać w kinie, trzymałoby w napięciu jak rzadko który thriller.
Nic dziwnego… Proces dotyczył głośnej i makabrycznej zbrodni, do jakiej doszło nad ranem w sobotę 24 października 2015 r. Gdy dochodziła 5.00, życie stracił tu 25-letni Krzysztof K. Jak ustalił wczoraj sąd, zabili go Piotr Ż. i Krzysztof K. To dwaj bracia. Młodszy zmienił nazwisko.
Prokurator Dąbkowski zdarzenia sprzed 1,5 roku odtwarzał niemal minuta po minucie…
2.29. Obaj bracia jadą taksówką na os. Słoneczne.
2.39. Piotr Ż. i jego młodszy brat są na imprezie w bloku przy ul. Gwiaździstej 18. W tym samym czasie 50 metrów dalej, przy Gwiaździstej 22, imprezuje przyszła ofiara i jego kolega Rafał Ś.
4.03. Piotr Ż., jest już po amfetaminie, dzwoni do 25-latka.
4.08 Wszyscy są już na dworze, bo ma dojść wyjaśnienia sytuacji sprzed kilku lat, gdy 25-latek miał grozić Krzysztofowi K. „toporkiem”. Tak twierdził prokurator. Sąd był innego zdania. Wtedy dochodzi do kilkudziesięciominutowej bójki. Większość zdarzeń można odtworzyć po wnikliwej analizie zapisu z monitoringu
- To nie jest film o zabijaniu. Taki nakręcił Kieślowski. To, co widzimy na monitoringu, to trzy postaci. Żeby to zobaczyć, to trzeba obejrzeć to kilka razy – mówił Dąbkowski.
25-letni Krzysztof K. ginie między 4.41 a 4.50. Jak doszło do zabójstwa? Tego już kamery nie objęły.
- O 4.52 bracia wychodzą z boiska i idą na stację paliw przy dawnym kinie Muza. Są tam o 4.59 – wyliczał dalej chronologię zdarzeń prokurator.
Na stacji młodszy z braci, który zdaniem prok. Dąbkowskiego miał się w międzyczasie pozbyć zakrwawionej kurtki, kupuje Petrygo – płyn do chłodnic.
Mężczyźni wracają na boisko. Próbują podpalić ciało zabitego kolegi. Zwłoki się nie palą, bo Petrygo to płyn niepalny.
O 5.11 bracia znów są na stacji. Tym razem Krzysztof K. kupuje olej napędowy. Wracają.
Na zapisie monitoringu z 5.26 widać rozbłysk na boisku. Jest 6.50, gdy jeden z mieszkańców zobaczył tlące się zwłoki i zadzwonił na policję.
O 7.28 lekarz stwierdza zgon.
Mężczyźni wpadają w ręce policji po kilku godzinach, o 14.30. Krzysztof K. zdąży jeszcze do tej pory, jak gdyby nigdy nic, uprawiać seks z dziewczyną oraz odwiedzić zniedołężniałych rodziców.
- Do tego zabójstwa mogło nie dojść. Wystarczyło anonimowo zgłosić awanturę na osiedlu. Nikt tego nie zrobił. Dlaczego? Specyficzne osiedle… Specyficzne zachowanie… Specyficzni ludzie… - mówił w sądzie prokurator. Dla obu braci chciał dożywotniej kary więzienia i nawiązki. Od każdego z nich dla każdego z rodziców ofiary po 50 tys. zł. Matka i ojciec 25-latka przychodzili na rozprawy. Gdy starszy z braci wstał, by przeprosić za śmierć ich syna, nie wytrzymali emocji. Z płaczem wyszli z sali rozpraw.
Mowy obrońców były krótkie. Można je streścić w jednym zdaniu. Tadeusz Koper, który bronił Piotra Ż. i Kamil Kamiński, obrońca Krzysztofa K., mówią to samo: - Nie ma dowodu, że mój klient zabił.
Po godzinnej naradzie sąd ustalił: - Należy przyjąć, że pierwszy cios nożem został zadany przez Krzysztofa K. (oskarżonego – dop. red.). Skoro ranę od noża miał też Piotr Ż., jedynym, kto mógł mieć nóż, jest Krzysztof K. Ofiara, gdyby miała nóż, to by go użyła – wywodził sędzia Szulc. Choć na etapie śledztwa obaj bracia nawzajem zwalali winę na siebie, zdaniem sądu w zabójstwie brali udział obaj: - Ktoś musiał zadawać ciosy, a ktoś musiał uniemożliwiać ofierze się bronić – wyjaśniał.
Obaj bracia usłyszeli wyrok 25-lat więzienia i nawiązki, o którą wnosił prokurator.
- To mądre orzeczenie - ocenił wyrok Dąbkowski.
Czy będzie apelacja? Obrońcy mówią, że raczej tak.