Dziecko najprawdopodobniej stanęło na płycie, która zarwała się lub przechyliła.
Lipienica to zaledwie kilka domów i ładne jeziorko. Z Ośna jest do niej około 2 kilometrów leśnego duktu, ciężko więc dojechać. W poniedziałek wieczorem nagle wjechały tam wozy strażackie na sygnałach. Po chwili z szamba przy jednym z domów strażacy wyciągnęli 2,5-letniego chłopczyka. Walczyli o jego życie. Udzielali pierwszej pomocy medycznej. - Niestety, mimo podjętej natychmiast reanimacji dziecko zmarło - informuje mł. asp. Magdalena Jankowska, rzeczniczka słubickiej policji.
Chłopiec wpadł do szamba, które było zakryte jedynie drewnianymi płytami. Najprawdopodobniej stanął na jednej z nich, a ta pod jego ciężarem zarwała się lub przechyliła i wtedy maluch wpadł do środka. Nie miał szans – za długo był bez powietrza.
Kiedy 2,5-latek poszedł w kierunku szamba, na podwórzu była jego matka z dwojgiem dzieci...
Jak dziecko zbliżyło się do zbiornika? - To cały czas jest ustalane - mówi mł. asp. Magdalena Jankowska, rzeczniczka słubickiej policji. Maleńki chłopiec wpadł do szamba, które było zakryte jedynie drewnianymi płytami. Najprawdopodobniej stanął na jednej z nich, a ta pod jego ciężarem zarwała się lub przechyliła i wtedy maluch wpadł do środa. Nie miał szans, za długo był bez powietrza.
Zaraz po zdarzeniu policjanci sprawdzili trzeźwość rodziców. Oboje w chwilki tragedii byli trzeźwi. - Wcześniej nie było w tej rodzinie żadnych interwencji dotyczących alkoholu lub innych zdarzeń - zapewnia mł. asp. Jankowska.
Policja zapewniła rodzicom 2,5-latka pomoc psychologa. Odmówili.
Szambo należy do posesji z popegeerowskim domem. Znajduje się kilka metrów od płotu odgradzającego dom. Teraz miejsce jest dobrze widoczne, odgradza je policyjna taśma. Płot przy szambie jest uszkodzony. Możliwe, że został przerwany podczas akcji ratunkowej.
Tuż obok drogi wokół domu nie ma jednak żadnego ogrodzenia. Chłopiec mógł więc swobodnie wyjść z podwórza nie napotykając po drodze żadnych przeszkód.
We wtorek, 12 lipca, na miejscu tragedii pracowali słubiccy policjanci. Dokładnie oglądali teren posesji, płot, robiąc skrupulatne notatki. Dokonywali również różnych pomiarów. Udało nam się ustalić, że w dniu tragedii szambo było opróżniane, ale nie w całości.
W Lipienicy nikt o zdarzeniu nie chce rozmawiać. Rodzicie dziecka również milczą. Na podwórzu kilka razy pojawił się ojciec tragicznie zmarłego chłopczyka, ale kategorycznie odmówił komentarza. - To ogromna tragedia, to dziecko nawet życia nie zaznało - mówi starszy mężczyzna napotkany przy jednym z domów. Inny tylko machnął ręką, nawet się nie zatrzymując.
Policja i prokuratura badają sprawę śmierci chłopca. - Ustalamy, czy doszło do nieszczęśliwego wypadku, czy też do zaniedbania ze strony opiekunów dziecka - mówi mł. asp. Jankowska.
Podobne tragedie
- 7 maja br. podobny do opisywanego obok wypadku miał miejsce w Ściechowie (gm. Lubiszyn koło Gorzowa).
Do źle zabezpieczonego szamba wpadła 4-latka. Do szpitala trafiła w bardzo złym stanie, nie udało się jej uratować. Zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci usłyszał 33-letni ojciec dziecka, choć nawet nie było go wówczas w domu. Jednak to on odpowiadał za częściowo odsłonięty wlot do zbiornika. - To była jedna z największych tragedii ostatnich lat w naszym regionie.
17 lipca 2014 r., w podżagańskiej Karczówce zginęło 7 osób, w tym 4-osobowa rodzina. Ponieśli śmierć w gnojowicy, po tym jak zatruli się wyziewami siarkowodoru. Na terenie jednego z gospodarstw mężczyzna chciał - za pomocą ciągnika - wypompować szambo z wielkiego zbiornika. W Karczówce zginął pan Bogdan, jego dwaj synowie: Grzegorz i Wiesław, żona Grzegorza - Urszula oraz trzej pracownicy, którzy ocieplali dom na terenie gospodarstwa. Żona pana Bogdana - Elżbieta - została przewieziona do szpitala w Zielonej Górze. Lekarzom udało się przywrócić jej funkcje życiowe.