26 lat temu nauczyciele też strajkowali. Tak się na tym sparzyli, że dopiero kolejne pokolenie na nowo podjęło akcję strajkową
Rozpoczęty 8 kwietnia br. strajk nauczycieli to nie pierwszy tego typu protest pracowników oświaty. Jednak, pomimo trudnej sytuacji tej grupy zawodowej, okazał się możliwy dopiero teraz, kiedy po złych doświadczeniach poprzednich podobnych akcji dorosło kolejne pokolenie nauczycieli.
W okresie międzywojennym Związek Nauczycielstwa Polskiego zorganizował m.in. strajk nauczycieli w 1937 r. w proteście przeciwko pomówieniom o szerzenie w szkołach idei komunistycznych. W Polsce Ludowej o strajkach nie było nawet mowy, natomiast po odzyskaniu suwerenności pierwsza duża fala protestów nauczycieli miała miejsce na przełomie 1991 i 1992 r., gdy premierem był Jan Olszewski. W pamięci strajkujących szczególnie zapisał się ówczesny minister oświaty, Andrzej Stelmachowski, który groził w telewizji nauczycielom… swoją laską. Jednak do największego, wielodniowego strajku w oświacie doszło 26 lat temu, wiosną 1993 r., w okresie matur.
Chcieli 50-procentowej podwyżki
Pod koniec I kwartału 1993 roku Główny Urząd Statystyczny opublikował dane, z których wynikało, że nauczyciele są najgorzej zarabiającą grupą zawodową w kraju. Ponadto okazało się, że wydatki z budżetu państwa na oświatę w ciągu kolejnych 4 lat spadły z 12 na 8 proc. Informacje te wzburzyły środowisko nauczycielskie. 22 kwietnia 1993 roku rozpoczął się jednodniowy ogólnopolski strajk ostrzegawczy, zorganizowany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Żądano wówczas m.in. 600 tys. złotych podwyżki od kwietnia i 340 tys. zł od września. Średnia pensja nauczycielska wynosiła wówczas ok. 2 mln złotych.
W Bydgoszczy strajk poparła także nauczycielska „Solidarność”. Toruńska „S” zostawiła z kolei swoim członkom wolną rękę co do udziału w akcji protestacyjnej.
W Toruniu strajk, który miał początkowo objąć wszystkie szkoły podstawowe i średnie, w rzeczywistości w 26 z 46 placówek przybrał formę protestu. Nauczyciele podjęli tam obowiązki opieki nad dziećmi, ale nie prowadzili normalnych lekcji. Stało się tak, ponieważ w kilkunastu placówkach oświatowych podczas referendum nauczyciele negatywnie wypowiedzieli się o strajku, w innych związki zawodowe nie potrafiły się dogadać. Tam jednak z reguły wywieszono flagi na budynkach, okazując poparcie dla postulatów strajkowych. W Bydgoszczy strajk objął 80 proc. szkół, bo m.in. w kilku placówkach ani jeden nauczyciel nie należał do związków zawodowych.
Apel o „rozwagę”
Potem do głosu doszła oświatowa „Solidarność”, która na 5 maja zapowiedziała już nie jednodniowy, ale bezterminowy strajk w szkołach w proteście przeciwko zapowiadanej redukcji etatów i domagając się realizacji zaległej waloryzacji płac. ZNP decyzję o przyłączeniu się do protestu podjął dzień później. Gotowość strajkową w ówczesnym województwie bydgoskim zadeklarowało 80 proc. placówek oświatowych.
Strajk był zaplanowany specjalnie w tym terminie, by zagrozić Ministerstwu Edukacji Narodowej nieprzeprowadzeniem w terminie matur.
Ówczesny minister edukacji, Zdobysław Flisowski, 4 maja 1993 roku zaapelował do pracowników oświaty „o rozwagę” i zwrócił się z apelem o umożliwienie młodzieży terminowego rozpoczęcia egzaminów maturalnych.
Kto strajkuje, nie jest patriotą
Kilka dni przed terminem rozpoczęcia matur bydgoski komitet strajkowy zaapelował do ministra edukacji o przesunięcie terminów tych egzaminów. Kuratorium oświaty powołało natomiast swoją komisję egzaminacyjną, aby umożliwić przeprowadzenie matur poza macierzystymi szkołami, z „zastępczymi” nauczycielami i w innych placówkach oświatowych, Jednocześnie zaapelowało do uczniów o zgłaszanie się. Wolę taką wyraziło w naszym regionie ponad 90 proc. abiturientów.
Boleśnie zostały za to odebrane w środowisku słowa prymasa Józefa Glempa, który wyraził dezaprobatę dla strajku stwierdzając, że bycie nauczycielem to nie tylko zawód, ale także posłannictwo narodowe oraz że ten, kto strajkuje - nie może uczyć patriotyzmu.
11 maja, we wtorek, po burzliwych obradach związkowych, w Toruniu na czas matur przerwano strajk, by nie zaszkodzić uczniom. Odwrotnie było w Bydgoszczy. Abiturienci w przeddzień matur zgromadzili się na ul. Jagiellońskiej przed budynkiem kuratorium i usiedli na jezdni, tamując wszelki ruch w mieście. To był ich protest przeciwko zdawaniu matury przed doraźnie zmobilizowanymi nauczycielami. W trakcie zgromadzenia odczytano skierowany do uczniów apel nauczycielskiej „Solidarności” o nieprzystępowanie do matury przed komisją kuratoryjną.
Bycie nauczycielem to nie tylko zawód, ale także posłannictwo narodowe. Ten, kto strajkuje - nie może uczyć patriotyzmu.
Prymas Józef Glemp
W południe młodzież przeniosła się na Stary Rynek pod budynek ratusza, oczekując komunikatu kuratorium. Późnym popołudniem entuzjastycznie przyjęła decyzję miejscowego kuratora o odstąpieniu od zamiaru przeprowadzenia matur poza szkołami.
Ostatecznie w Bydgoszczy matury w swojej szkole zdawali tylko uczniowie I LO (na 7 liceów ogólnokształcących) i 9 (na 22) zawodowych szkół maturalnych. Najbardziej strajkującym podpadł dyrektor Technikum Kolejowego, który przeprowadził egzaminy wbrew woli nauczycieli. Ci uczniowie, którzy nie mogli zdawać egzaminu, dowiedzieli się, że odbędzie się on w ich szkołach w nowym terminie - 20 i 21 maja, choć egzaminu tego nie przeprowadzą strajkujący nauczyciele.
Ostatecznie... w ratach
Po skończeniu części pisemnej matur 13 maja w Bydgoszczy lekcji nie było w 104 szkołach. Niebawem strajk objął wszystkie placówki w mieście, łącznie z I LO. 18 maja zastrajkowali pracownicy Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy. Ich celem było wsparcie nauczycieli, gdyż była to wówczas uczelnia kształcąca przede wszystkim pedagogów.
Podczas spotkania bydgoskich działaczy ZNP z kuratorem oświaty Januariuszem Stodolnym udało się porozumieć w sprawie niewyciągania konsekwencji dyscyplinarnych wobec protestujących nauczycieli, jednak kurator był nieustępliwy w sprawie niewypłacania pensji za czas strajku. Później zgodził się na formę potrącania z pensji w ratach.
Strajk nie cieszył się społeczną akceptacją. Tylko część rodziców wykazała zrozumienie dla protestujących, organizując różne formy samopomocy w opiece nad dziećmi. Z kolei Prezydium Zarządu Regionu Bydgoskiego NSZZ „Solidarność” zwróciło się z apelem do komisji zakładowych o wsparcie finansowe dla strajkujących nauczycieli.
Skończone, bo... upadł rząd
Po dwóch tygodniach strajku straty finansowe niepracujących nauczycieli stały się już naprawdę dotkliwe. W Toruniu zdecydowano się prowadzić strajk rotacyjnie, by wielkość utraconych wynagrodzeń zmniejszyć. W bydgoskim międzyszkolnym komitecie strajkowym przeważyła jednak opcja honorowego wytrwania do końca kosztem choćby wysokich wyrzeczeń finansowych.
Matury pisemne odbyły się 20 i 21 maja. Pozostali uczniowie wrócili z kolei do szkół w poniedziałek, 24 maja. Bydgoski komitet strajkowy zdecydował o zamianie strajku z czynnego na bierny, co oznaczało prowadzenie w szkołach normalnych lekcji, ale powstrzymanie się nauczycieli od udziału w posiedzeniach rad pedagogicznych i wystawiania ocen końcowych klasyfikacyjnych dla uczniów.
Pięć dni później Sejm przegłosował wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej, a 29 maja prezydent Lech Wałęsa rozwiązał parlament, decydując się na rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych.
Anna Jankowska była wówczas początkującym nauczycielem. Straciła na tym tak wiele, że obiecała sobie, że już nigdy nie da się namówić na udział w strajku.
- Zapamiętałam, że straszono nas, wywierano presję, poddawano różnym naciskom, praktycznie szantażowano. Krążyły hasła nawołujące do odstąpienia od protestu ze względu na dobro uczniów. Propaganda medialna nastawiała społeczeństwo przeciwko nauczycielom. Dziś obserwuję podobne procesy. A przecież nauczyciele tak samo, jak policjanci, lekarze i pielęgniarki mają prawo do strajku.
Kiedy oni protestowali, nikt nie kazał im odpracowywać godzin strajkowych i nie pozbawiał ich wynagrodzeń. To, co teraz ma miejsce, jest bardzo nieuczciwe ze strony rządu. Szkoda, że premier Szydło nie odzywała się tak, jak obecnie apeluje o odstąpienie od roszczeń do nauczycieli, do swoich ministrów, kiedy przyszedł czas dzielenia premii za „świetną” ich pracę. Jakoś nie domagała się od nich „rozsądku” i poświęcenia dla dobra ojczyzny.