30-latek z Krotoszyna został uduszony podczas policyjnej interwencji? "To przypomina sprawę George’a Floyda z USA" - mówi adwokat rodziny
Niektórzy, w internecie, wydali już wyrok. Skoro 30-letni Tomasz Osiński był pod wpływem dopalaczy, skoro się awanturował i zmarł podczas policyjnej interwencji, to ma za swoje. Oliwy do ognia dolała krotoszyńska policja szybko ogłaszając, że Tomasz zmarł po podaniu leku przez ratowników. Ale czy policja mówi prawdę? - Policja nie chce przyznać się do błędu. Boi się odpowiedzialności, zniczy pod komendą i wielkich protestów. Prawda jest taka, że czekając na karetkę, wskutek własnej nieudolności, policjanci zadusili tego chłopaka w jego własnym pokoju. Kilkadziesiąt minut, we czterech, klęczeli na nim, a jego głowę wcisnęli w materac jego łóżka. Gdy ratownicy dotarli na miejsce, ten człowiek już nie żył. Dali zastrzyk nieboszczykowi – mówi nasz informator z Krotoszyna.
Zdarzenia, które poniżej opisujemy, rekonstruujemy na podstawie rozmów z różnymi osobami znającymi szczegóły sprawy. Zaznaczają, że chodzi im o elementarną sprawiedliwość. O przyzwoitość. O wykazanie, że policjanci zwyczajnie przegięli.
Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że zmarły Tomasz nie był aniołkiem, po dopalaczach był pobudzony. Tego dnia nie poznawał nawet własnej dziewczyny, a policjanci mogli poczuć się zagrożeni.
- Ale czy to wszystko tłumaczy? Policja powinna wziąć to na klatę i przyznać: nasi ludzie popełnili błędy, które doprowadziły do zgonu człowieka. Jednak policja idzie w zaparte – mówi nasz informator z Krotoszyna.
CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE GLOSWIELKOPOLSKI.PL
Policja z Krotoszyna: 30-latek żył aż do momentu przyjazdu ratowników. Po podaniu zastrzyku stracił przytomność i zmarł
3 marca, po telefonie matki, policjanci pojechali na kolejną już interwencję do domu rodziny Osińskich, do mieszkającego na piętrze Tomasza. 30-latek znowu wziął dopalacz, od których był uzależniony. Zresztą niedawno usłyszał wyrok za narkotyki. W styczniu sąd w Krotoszynie skazał go za posiadanie 4 717 średnich dziennych dawek różnego rodzaju dopalaczy. Zarzucono mu także handel nimi, na czym miał zarobić 120 tysięcy złotych. Skazano go na karę 1 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata. W okresie próby miał powstrzymać się od brania narkotyków i pójść na leczenie.
Jednak wkrótce po styczniowym wyroku Tomasz znowu zapalił dopalacza.
Wersja policji jest taka: 3 marca Tomasz był agresywny, pobudzony, niszczył przedmioty, w swoim pokoju zaatakował jednego z funkcjonariuszy. Dlatego trzeba było go zakuć w kajdanki, zastosować środki przymusu, unieruchomić i aż kilkadziesiąt minut czekać na przyjazd karetki. Medycy mieli podać leki uspokajające. Potem miał być szpital, ale plan się posypał. Tomasz zmarł w swoim pokoju.
Czytaj też: Kontrowersyjna sprawa śmierci Igora Stachowiaka. Są zarzuty dla policjantów, ale łagodniejsze
Rzecznik krotoszyńskiej policji Piotr Szczepaniak szybko ogłosił w mediach, że z 30-latkiem cały czas był kontakt słowny i był pobudzony aż do przyjazdu ratowników, którzy dali mu zastrzyk. Miejscowa gazeta cytowała kluczowe zdanie z komunikatu rzecznika, że „ratownicy medyczni podali mężczyźnie środek uspokajający. Po chwili stwierdzili, że mężczyzna traci przytomność”. Wielu uwierzyło w taki przebieg wypadków, a w internecie zaczęto wręcz oskarżać ratowników o uśmiercenie 30-latka. Oraz winić Tomasza, bo przecież wziął dopalacz, igrał ze zdrowiem i życiem, stawiał się policji.
Już poza komunikatem, policjanci, także ci biorący udział w interwencji, opowiadali, że Tomasz był wyjątkowo pobudzony. Miał krzyczeć do policjantów: zabijcie, zastrzelcie mnie, ale pozwólcie mi przytulić ją ostatni raz. W mieszkaniu była także jego narzeczona, z którą w tym roku miał się pobrać. Wkładał sobie ręce do gardła, krzyczał, że wypił kwas, skakał po łóżku, zniszczył karnisz, a w końcu miał chwycić za barki policjanta Szymona. Dlatego użyto środków przymusu bezpośredniego, założono kajdanki, unieruchomiono. Trzymali go, żeby ich nie kopał, nie łapał za krocze, co podobno czynił.
Rodzice uważają, że policjanci udusili ich syna. Obawiają się, że sprawa zostanie zatuszowana
- Czy tak wygląda ćpun? - rodzice Tomasza pokazują zdjęcie uśmiechniętego syna, zrobione krótko przed śmiercią, tuż po jego wizycie u fryzjera.
Zanim jednak wejdę do ich domu, w którym rozegrała się tragedia, muszę poczekać aż zamkną sforę ujadających na podwórku psów.
- Wszystkie są syna. Żeby pan wiedział, jaki to był chłopiec. Brał psy ze schroniska, ratował konie, które miały trafić do rzeźni, a na licytacji, gdy zbierano pieniądze na chorego chłopca, wykupił stary motocykl. Niepotrzebny mu. Gdy zapłacił za niego i dowiedział się, że należał do starszego pana, oddał mu motocykl. Miał dobre serce, ale także swoje problemy. Popalał dopalacze, był wcześniej na detoksie, miał iść na kolejne leczenie. Nie wiem, dlaczego palił. Był skryty, nie zawsze mówił o swoich problemach
– opowiada Iwona, jego matka, która wraz z mężem prowadzi gospodarstwo ogrodnicze.
- Po dopalaczach był bardzo pobudzony. Ale nie był agresywny wobec otoczenia, wobec innych ludzi. Niszczył co najwyżej przedmioty, kopał kubły na śmieci. Najbardziej jednak bał się sam siebie oraz policjantów, którzy przyjeżdżali na interwencje. Pół roku temu, kiedy też zapalił, przyjechało do niego kilku doświadczonych policjantów z Krotoszyna. Nie zakuli go, on też niczego im nie zrobił. Zabezpieczyli jedynie taras, chodzili za nim krok w krok, aż do przyjazdu karetki. Wszystko dobrze się skończyło. Niestety, teraz przyjechała zupełnie inna ekipa, w tym bardzo młodzi policjanci, bez doświadczenia
– dodaje Robert, jej mąż, ojciec Tomasza.
Policjanci skazani ws. śmierci Igora Stachowiaka. Zobacz film
W pokoju syna opowiadają, co się działo. Pokazują, że stał przy oknie, machał rękoma, uderzył w karnisz, który spadł. Oni zapamiętali, że krzyczał do policjantów: nie strzelajcie do mnie, nie róbcie mi krzywdy.
- Moim zdaniem policjanci go udusili, ale próbują zamieść sprawę pod dywan – stwierdza Iwona.
Matka klęka przy łóżku. W miejscu, gdzie Tomasz był przytrzymywany przez policjantów. Twarz wciska w materac, ręce trzyma na plecach, jakby miała niewidzialne kajdanki. Demonstruje, w jakiej pozycji przez wiele minut trzymano jej syna.
- Kajdanki założyli mu po tym, jak kazali nam wyjść z pokoju. Twierdzili, że jak nas nie było, to ich zaatakował. Nie wierzę w to. Potem widzieliśmy, jak jeden policjant miał kolano na jego szyi i ręką przyciskał głowę. Drugi przyciskał kolanem jego plecy. Dwaj kolejni trzymali buciory na jego nogach. W takiej pozycji, bez dostępu do powietrza, trzymali go prawie godzinę
– dodaje matka zmarłego.
- Mówiłem im, że syn już się nie rusza. Mówiłem: zejdźcie z niego. Policjanci na to, że oni wiedzą, co robią – wtrąca ojciec.
Czytaj też: 18-latek zmarł na poznańskim komisariacie. Sekcja zwłok wykluczyła pobicie
Rodzice są przekonani, że ich syn już nie żył, gdy ratownicy weszli do pokoju. Matka oglądała próbę reanimacji syna. Zauważyła, że jeden z policjantów kopnął w nogę ratownika. Upomniał, by ten nie mówił, że Tomasz już nie żyje.
- Czytałam zeznania dwóch ratowników, którzy tego dnia byli u syna. Oni powiedzieli samą prawdę, jak to wyglądało. Sprawy nie odpuszczę, choć docierają do mnie głosy, że ma ona zostać zatuszowana. Wina ma zostać zrzucona na dopalacz. Ale ja będę walczyć o to, żeby ci policjanci zostali usunięci ze służby, by nie zrobili krzywdy kolejnemu człowiekowi
– Iwona zaczyna płakać.
Co widzieli ratownicy? - Tomasz już nie żył, gdy podawali mu zastrzyk. Był cały siny wskutek niedotlenienia
Dotarliśmy do ratowników, którzy przyjechali do obezwładnionego Tomasza. Obaj zaznaczyli, że na tym etapie sprawy nie mogą jej publicznie komentować. Odesłali nas do swoich przełożonych.
Wiemy jednak, jakie jest stanowisko ratowników. Przedstawiła nam je osoba związana z krotoszyńską służbą zdrowia. Sprawa jest głośna w mieście, środowisko medyczne jest oburzone, że policja początkowo ogłosiła, że „pacjent zmarł po zastrzyku”. Ale oficjalnie nikt nic nie powie, „bo policja stwierdziła, że sama zajmie się sprawą”.
- Ten Tomasz już nie żył, jak ratownicy weszli do pokoju. Policja opowiada bzdury, że zmarł po zastrzyku. Było tak: ratownicy weszli do pokoju i co widzą? Zmęczonych policjantów i pacjenta nie wydającego żadnego dźwięku, zero kontaktu z nim, ale nadal jest skuty kajdankami, nogi klęczące na podłodze, klatka piersiowa i głowa przyduszone do łóżka. Jeden policjant kolanem przyduszał mu głowę do łóżka, drugi trzymał za ręce, kolejny stał mu na nogach. Policjanci wywierali presję, by temu człowiekowi natychmiast podać lek uspokajający. Dlatego ratownicy szybko wkłuli się w pośladek, ale zauważyli, że pacjent w ogóle nie reagował. Nie było żadnego napięcia mięśni. Wtedy kazali pokazać jego twarz, która wcześniej była wciśnięta w materac. Była cała sina, na twarzy odciśnięty materac. Ciało – fioletowe. Sprawdzili tętno – nie było. Patrzył w jeden punkt. Oczy nieruchome. Doszło u niego do hipoksji, skrajnego niedotlenienia organizmu. Stopy miał obciągnięte, co oznacza, że wcześniej musiał walczyć o każdy oddech. Stało się tak zapewne dlatego, że jego twarz długo była centralnie wciśnięta w materac. Gdy policjanci go puścili, wydał dwa tchnięcia agonalne. Był to efekt wyłącznie zmniejszenia uścisku, a nie czynności życiowych. Ratownicy szybko kazali go rozkuć i położyć na podłodze. Próbowali go zaintubować, ale nie mogli wprowadzić rurki. Być może krtań była zduszona. On nie żył, jednak podjęto reanimację. Trwała 50 minut, była nieskuteczna. Fakty wskazują na to, że wcześniej policjanci podjęli nieudolną interwencję. Zamiast skuć chłopaka, położyć na podłodze jak ślimaczka i zapewnić dostęp powietrza, we czterech trzymali go przyciśniętego do materaca. On umarł w ich rękach. Dlatego rodzina powinna walczyć o wyjaśnienie tej sprawy. Ten Tomasz miał swoje za uszami, ale to jeszcze nie znaczy, że można go było tak potraktować
– mówi nasz rozmówca związany z krotoszyńską służbą zdrowia.
Czytaj też: W Żernikach były chłopak zabił dziewczynę. Prokuratura zarzuciła zaniedbania poznańskim policjantom
Gdy ratownicy przerwali reanimację, gdy oficjalnie stwierdzono, że Tomasz zmarł, do pokoju wpadł jego ojciec. Wykrzyczał policjantom, że udusili mu syna i tego nie podaruje.
Dziś można tylko gdybać, co by było, gdyby ratownicy znacznie szybciej pojawili się na miejscu. A nie po kilkudziesięciu minutach od zgłoszenia na policję. Przyjechali dość późno, bo jechali do Krotoszyna z Kobylina. Około 18 kilometrów. Nie na sygnale, bo nie dostali takiej dyspozycji.
Adwokat rodziny: Znam zeznania ratowników, są porażające. Wersja policji jest wątpliwa
Rodzina zmarłego Tomasza wynajęła dwóch adwokatów, którzy także mają sporo wątpliwości.
Adwokat Łukasz Krzyżanowski: - Znam zeznania ratowników, nie mogę ujawniać ich treści, ale są porażające i szokujące. W mojej ocenie wersja podawana w mediach przez policję jest wątpliwa. Stanowisko komendy kłóci się nie tylko z zeznaniami ratowników, ale także z innymi dowodami. Oczywiście nie wykluczam, że dopalacz w jakiś sposób przyczynił się do zgonu, ale przede wszystkim należy przyjrzeć się działaniom policji. Przypomina mi to głośną sprawę śmierci George’a Floyda z USA, który także był przytrzymywany przez policję. Tyle że u niego trwało to kilka minut, w przypadku Tomasza Osińskiego znacznie dłużej.
Czytaj też: Policjant oskarżony ws. śmierci Georga Floyda. Zdaniem eksperta przyczyna zgonu był brak tlenu
Patolog sądowy powiedział, że „George Floyd zmarł głównie przez problemy z sercem, a także czynniki takie jak fentanyl w jego organizmie, przyciskanie kolanem jego szyi przez policję, wdychanie spalin samochodowych, gdy leżał na ziemi oraz guz w biodrze”https://t.co/GmgQLyJ9Fc
— Rzeczpospolita (@rzeczpospolita) April 14, 2021
Na kolejne wątpliwości zwraca uwagę adw. Tomasz Terpiński, kolejny pełnomocnik rodziny.
- Metody policji w tym przypadku były nieproporcjonalne do zagrożenia. Najbardziej dziwi mnie, że policjanci nie zauważyli, że przytrzymują człowieka, który gaśnie i umiera w ich rękach. Przecież policjanci są też szkoleni do ratowania życia. Ich postawa jest niezrozumiała, wskazuje na brak wyczucia i profesjonalizmu
– zaznacza adw. Tomasz Terpiński.
Czytaj też: Rodzina George'a Floyda dostanie 27 mln dolarów rekompensaty
Prokuratura czeka na szczegółowe wyniki badań. Przyczyna zgonu na razie nieznana
Czy policja nadal podtrzymuje swoje stanowisko, że Tomasz żył i był z nim kontakt, kiedy ratownicy wchodzili do pokoju?
- Stanowczo podtrzymuję oświadczenie, które zostało przedstawione przeze mnie w lokalnych mediach. Było opisem zaistniałych faktów na miejscu interwencji, umiejscowionych chronologicznie, które mają swoje odzwierciedlenie w przesłanej dokumentacji do prokuratury
– zapewnia Piotr Szczepaniak, oficer prasowy KPP w Krotoszynie.
W akcji brało udział czterech policjantów. Wśród nich 22-latek i 24-latek. Czy małym doświadczeniem funkcjonariuszy należy tłumaczyć ich zachowanie?
- W interwencji brało udział czterech policjantów, którzy zostali przyjęci do służby w 2006 roku, 2012 roku, 2018 roku i 2019 roku. Wszyscy przeszli kurs kwalifikowanej pomocy przedmedycznej. Wszyscy są funkcjonariuszami służby patrolowo-interwencyjnej i mają doświadczenie w przeprowadzaniu interwencji wobec osób agresywnych lub osób znajdujących się pod wpływem alkoholu lub środków odurzających
– zapewnia rzecznik krotoszyńskiej policji.
Czytaj też: Nastolatek zmarł na poznańskim komisariacie, bo wcześniej zażył końską dawkę dopalaczy
Choć w sprawie jest wiele niewiadomych, policja oczyściła już swoich pracowników.
- Komenda w Krotoszynie prowadziła postępowanie wyjaśniające. Stwierdziła, że zachowanie policjantów było prawidłowe – stwierdza Andrzej Borowiak, rzecznik KWP w Poznaniu.
Czy jednak komenda w Krotoszynie była obiektywna w wyjaśnianiu sprawy, która może obciążać jej policjantów? Czy można być sędzią we własnej sprawie? Rzecznik wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak na tak postawione pytanie odpowiedział, że to zwyczajowa procedura, że taką sprawę wyjaśnia miejscowa komenda.
W marcu w USA ruszył proces ws. śmierci George'a Floyda. Zobacz wideo
Tymczasem prokuratura zachowała się inaczej. Sprawę przeniesiono z Krotoszyna do Ostrowa Wielkopolskiego. Wstępne wyniki sekcji zwłok nie dały odpowiedzi o przyczynę zgonu. Dlatego zlecono szczegółowe badania, w tym histopatologiczne.
- Wciąż czekamy na tę szczegółową opinię. Gdy wpłynie i się z nią zapoznamy, podejmiemy decyzję o dalszych kierunkach śledztwa – podkreśla prokurator Maciej Meler, rzecznik prokuratury w Ostrowie Wielkopolskim.
-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień