39 niepokornych aniołków księdza Tadeusza z Henrykowa
39 mężczyzn mieszka w Schronisku dla Bezdomnych w Henrykowie pod Zduńską Wola. Wielu z nich pobyt tutaj ratuje życie. To moje aniołki - mówi o nich ksiądz Tadeusz Buda, dyrektor schroniska.
Twarze bruzdami mniejszymi i większymi rozorane, gęstymi niczym pajęczyna. Oczy, często zapadnięte, podpuchnięte, w których trudno dostrzec najmniejszą iskierkę radości. To twarze większości mężczyzn ze Schroniska dla Bezdomnych im. błogosławionego Franciszka Drzewieckiego z Henrykowa pod Zduńską Wolą. Twarze bez nadziei? Nie zawsze.
- Schronisko to dla niektórych dno, ale przecież dno jest po to, żeby się od niego odbić. Są tacy, którzy od tego dna się odbili - mówi ksiądz Tadeusz Buda ze Zgromadzenia Księży Orionistów, dyrektor schroniska. - Wypłynęli na powierzchnię. Mają rodziny, pokazują, że można. Czasem nawet wstydzą się tego czasu tutaj.
W schronisku mieszka obecnie 39 mężczyzn w wieku od około 20 do ponad 70 lat. Wszyscy z województwa łódzkiego. Życiorysy większości są tak pokręcone jak górskie ścieżki. Kiedyś (to słowo, często jest tu powtarzane), byli przedsiębiorcami, urzędnikami, taksówkarzami, ale też i siedzieli za kratami.
- Jedni są u nas dzień, dwa, a inni lata całe - mówi kapłan. - Jedni sami przychodzą, innych przywozi policja, straż miejska. Bywa, że nie mają dokumentów, a czasem mają tylko pół, bo dowód osobisty jest w dwóch częściach. Nieraz wraki ludzkie tu trafiają, zaniedbani, zawszeni, mają gnidy. Kąpiemy ich, myjemy, strzyżemy, a ubranie palimy. Palimy, bo tak trzeba, żeby wszy się nie rozpleniły. Potem nakarmimy takiego aniołka, bo tak zaczął ich nazywać mój wielki poprzednik ksiądz Leszek Wojtyś, który schronisko założył, ale na początek z jedzeniem nie należy przesadzać. Trafiają tu i tacy, co głodowali. Potem, jeśli jest taka konieczność, wyrabiamy dokumenty, leczymy specjalistycznie. Oby tylko chcieli.
Zimą schronisko jest znacznie bardziej obłożone niż latem.
- Zimno sprawia, że dachu szukają nawet różne takie wędrowniczki - wyjaśnia kapłan. -Przed zimą organizujemy spotkanie z pracownikami zduńskowolskiego MOPS, GOPS, spółdzielni mieszkaniowych, szpitala, policji i straży miejskiej. Wszystkich uczulamy ich na bezdomnych.
W schronisku pokoje są kilkuosobowe. W niektórych stoją piętrowe łóżka. Przy każdym łóżku szafki, na ścianach święte obrazy, obrazki, żadnych gołych kobiet.
Wielkich wygód tam nie ma, ot dach nad głową, ciepło, a i możliwość obejrzenia telewizji, bo jest świetlica. Jest też stołówka, którą urządzono w byłej kaplicy. W bliskim sąsiedztwie jest kościół, gdzie codziennie odprawiana jest msza święta i Koronka do Miłosierdzia Bożego.
- Regułą jest, że każdy musi coś robić - wyjaśnia kapłan. - Nie może być dnia bez celu, dnia pustego. Mamy swoich kucharzy, jest osoba odpowiedzialna za porządek wokół budynku, osoba odpowiedzialna za czystość schodów, korytarzy, świetlicy, a także ktoś kto dba o hodowany u nas drób. Mamy nawet furtiana.
Dzień w schronisku zaczyna się o godz. 6.30. Nie ma wylegiwania „na wozie”, jak mówi ksiądz . - Ten wóz został mi z zasadniczej służby wojskowej - mówi z uśmiechem. - Dwa lata odsłużyłem. A jesteś zdrowy, to z wozu i już, nie ma przeproś. O godz. 7 jest modlitwa, potem śniadanie, obowiązki własne, czyli sprzątanie, bądź inne prace, w zależności od pory roku. Godzina 13 to obiad, zaś o godz. 15 jest koronka. Dwie godziny później msza święta, po niej kolacja, a o godz. 22 cisza nocna. Czasem ten ostatni punkty dnia jest łamany, bo jak ma nie być, jeśli w telewizji jest mecz piłkarski.
Boże Narodzenie w Henrykowie przypominają stojące tu jeszcze choinki.
- Była wieczerza, pasterka, szopka bożonarodzeniowa przygotowana przez mieszkańców - mówi ksiądz Tadeusz. -Wieczerza wigilijna to życzenia i łzy. Jak to łzy? Ano tak, że niektórzy mają jeszcze rodziny, a te nie kontaktują się z nimi. Czasem to oni nie chcą tego kontaktu. Bywa też i tak, że niektórych dzieci zabierają na święta. Jaka to wtedy radość, także i dla mnie jako kapłana.
W schronisku alkohol tępiony jest z bezwzględnością. Niestety nie zawsze się udaje. - Wie pan co to F-16 - pyta tajemniczo ksiądz Tadeusz. - Pewnie pan nie wie, a to pokażę.
Kapłan wyjmuje z szafki niewielką plastikową butelkę po oleju. Wewnątrz jest jakiś płyn, po odkręceniu żółtej zakrętki w nozdrza uderza zapach, ni to alkohol, ni to nie wiadomo co. - To bimber, kupiony na melinie, bo meliny w pobliżu schroniska są, nie da się tego upilnować - wyjaśnia duchowny i pokazuje jeszcze butelkę białego denaturatu z połową zawartości. - To ostatnio skonfiskowałem. Ale nie wszyscy są tacy, nie wszyscy za alkoholem gonią.
Alkohol, to powód numer jeden bezdomności. W dalszej kolejności są nieporozumienia w rodzinie, a co za tym idzie rozwody i brak pracy.
- Taki Andrzej, był taksówkarzem, nieźle mu się powodziło - opowiada ksiądz. - Król życia. Do czasu. Nie podołał konkurencji, zaczęło mu brakować sił. Zrezygnował z taksówki i zaczął imać się różnych zajęć, w końcu zabrakło dla niego miejsca w mieszkaniu. Nocował w szopach, przybudówkach, gdzie się dało, gdzie była okazja. Głodował, wyobraża pan sobie, nie miał kromki chleba. Pewnego dnia, przed zimą wypatrzył go pracownik socjalny. I pewnie życie mu uratował. Trafił do nas, teraz jest w domu pomocy społecznej.
Przez schronisko przeszło wiele dramatów ludzkich. Witoldowi życie rozpadło się z dnia na dzień. Nie ma żony, dzieci, firmy, a firmę miał dobrze prosperującą. Jeździł solidnym autem. Trafił na ulicę. Póki miał pieniądze, byli koledzy. Spotkanie goniło spotkanie, wszędzie alkohol. Trafił do nas chory, podleczył się tu, zaczął planować żeby się usamodzielnić, podjąć pracę, stanąć na nogi. Wyszedł ze schroniska, znalazł mieszkanie, ale Bóg miał inne plany wobec niego. Zmarł.
Ksiądz Tadeusz skromny nad wyraz, nie chce o sobie mówić, o zdjęciu nie ma mowy.
- To moje posłannictwo - twierdzi. Faktem niezaprzeczalnym jest, że tacy księża parafialni to mają, w porównaniu z naszym rozmówcą, niczym u Pana Boga za piecem. Ksiądz Tadeusz ma na głowie utrzymanie schroniska, a do tego przecież potrzebne są pieniądze. Urzędy miast, gmin, z miejscowości, skąd pochodzą mieszkańcy Henrykowa, pomagają finansowo, ale nie zawsze. Z pewną nieśmiałością kapłan prosi więc czytelników o wsparcie, na przykład jeden procent podatku.
Finanse finansami, ale do tego dochodzi choćby załatwienie ubrań dla mieszkańców. Jakoś to wszystko się kapłanowi udaje, choć nie ukrywa, że czasem bywa zmęczony. Zresztą jakieś dwa lata temu dotknął go cios, po którym jeszcze, tak do końca, podnieść się nie zdołał.
- Mieliśmy pożar - opowiada duchowny. - Zapaliło się na strychu. Mieliśmy tam zgromadzone, między innymi ubrania. Ogień zaczął się, podobno, od awarii instalacji elektrycznej. Pech chciał, że straż, która jechała na pomoc utknęła na przejeździe kolejowym, bo przed Henrykowem stał pociąg. Rzadko stoi, ale wtedy stał. Konieczny był objazd. Jakby tego było mało, to jeden z hydrantów odmówił posłuszeństwa. Do dziś jeszcze wszystkiego nie udało się odbudować, ale z czasem i pomocą innych na pewno się uda.