4 marca 1945 - atak na miasto
Czołgi do Koszalina wjechały w niedzielę rano. Wcześniej ludność przez trzy dni uciekała z miasta
Pod koniec lutego 1945 roku koszalinianie i uciekinierzy z Prus Wschodnich - łącznie ponad 60 tysięcy ludzi - czekało w napięciu na wieści ze wschodu modląc się jednocześnie o c ud, który uchroni ich od tego, co nieuniknione: zdobycia Koszalina przez czerwonoarmistów.
Cudu nie było, był za to sowiecki atak, który szybko złamał niemiecką obronę i zniszczył część miasta. - „Byli zabici i ranni. Domy przy rynku stały w płomieniach, przewody elektryczne porozrywane pociskami zwisały aż na jezdnię” - opowiadają świadkowie, do relacji których dotarliśmy. Ci opowiadają o tym, jak wyglądały walki i jak przebiegała wielka ewakuacja miasta.
„Kiedy zobaczyłam przepełnione, otwarte wagony powiedziałam sobie, „Umierać można i tutaj”
Napięcie rosło z dna na dzień. Pomimo że front zbliżał się szybko to w Koszalinie zwlekano z ewakuacją. Ciężko było porzucić swoje domy i dobytek. Niełatwo było też dalej ruszyć tym, którzy uciekając przed sowiecką armią bezpieczne schronienie znaleźli w mieście nad Dzierżęcinką. Znowu pakowanie, niepewna droga w niepewną przyszłość - ludzie nie mieli już sił, wierzyli, że w Koszalinie będą bezpieczni. Czekali.
W oczekiwaniu na nieuniknione
- Przed wojną Koszalin liczył około 34 tysięcy mieszkańców. Tuż przed wkroczeniem do miasta Rosjan przebywało tu dwa razy więcej ludności - mówi Danuta Szewczyk, historyk w koszalińskim Muzeum. - To rodziło różnego rodzaju problemy, ale też potęgowało grozę, bo uciekinierzy opowiadali koszalinianom o tym, jak niemiecka cywilna ludność jest traktowana przez sowieckich żołnierzy. Mówili o mordach, gwałtach, grabieżach. Wszyscy się bali, ale też powszechna była wiara w jakichś cudowny przełom, którzy się lada dzień wydarzy. W cudowną broń, którą Adolf Hitler rzuci na wrogów, wielki, militarny sukces na froncie, który odwróci losy wojny i odrzuci bolszewików z powrotem na wschód - dodaje nasza rozmówczyni. - „Chociaż już przed Bożym Narodzeniem”1944 roku dotarła do nas fala uchodźców, a potem kolumny uciekinierów nieustannie stawiały przed oczy obraz nędzy, to nikt nie śmiał jeszcze uwierzyć, że dojdzie do tego, do czego doszło” - wspomina ostatnie dni przed walkami koszalinianka Elisa Heidenreich, nauczycielka gry na fortepianie.
Strach i groza - sowieci u bram Koszalina
Ten stan swoistego odrętwienia skończył się w Koszalinie nagle, 1 marca. - Tego dnia mieszkańcy usłyszeli komunikat radiowy, że rosyjskie kolumny stoją już pod Sławnem. Tego też dnia ogłoszono po raz pierwszy alarm przeciwpancerny, a o godzinie 12.37 zawyły miejskie syreny. Tak zareagowano na wieść, że w Sianowie, oddalonym od Koszalina o 10 kilometrów, doszło do ostrzału prowadzonego przez rosyjskie czołgi - mówi Danuta Szewczyk. Jeszcze tego samego dnia sowieckie jednostki zmotoryzowane dotarły wieczorem do obrzeży Koszalina na północy, wschodzie i południowym wschodzie. Czoło natarcia zatrzymało się na Górze Chełmskiej. W ciągu następnych kilku dni nie doszło do bezpośredniego ataku, ale już 1 marca rozpoczęto ostrza ł miasta, który miał sparażliować obronę i przerazić ludność.
Wielka ucieczka, czyli aby tylko dalej
Po ogłoszeniu alarmu rozpoczęła się wielka, pośpieszna ewakuacja. Można było uciekać albo w kierunku Karlina, albo Kołobrzegu i tam też ruszyły pociągi z uciekinierami, kolumny pieszych, wozów, aut. - „Najpierw miałam zamiar uciekać z moimi sąsiadami i byłam nawet na dworcu. Kiedy jednak zobaczyłam wagony w większości otwarte i przepełnione, powiedziałam sobie, „Umierać można i tutaj” - opowiada wspomniana Elisa Heidenreich. - „ 1 marca, godzina 22.10. Wymarsz w kierunku Kołobrzegu przez Mścice. Bagaż, dzieci i chora kobieta, załadowane na wóz bagażowy i ciągnięte” - czytamy w raporcie Zarządu Koszalińskiej Kolei Wąskotorowej. I dalej, już z 3 marca. + „Godz. 15. Odjazd ostatniego pociągu ewakuacyjnego z naszymi własnymi pracownikami, z żonami i dziećmi w kierunku Kołobrzegu”. I drugi wpis, z godziny 18. - „Opuszczenie Koszalina pod silnym ostrzałem na rowerach drogą Koszalin - Karlina”.
Pociągiem maślanym przed siebie
Wspomnienia spisał też Wolfgang Gruhn, wówczas 18-letni żołnierz frontowy. W październiku 1943 został ciężko ranny i wrócił do Koszalina. - „1 Marca. W południe miasto zostało po raz pierwszy ostrzelane z kierunku Góry Chełmskiej. Gdzieś tam eksplodowały pociski. Z matką i rodzeństwem byliśmy zdecydowani opuścić miasto. NSDAP dementowało informacje o ewakuacji miasta, chociaż fala uciekinierów właśnie płynęła na zachód obok domu partii. Zaczął się exodus ludności cywilnej Koszalina”. W innym miejscu pisze. - „Dzięki znajomościom z małżeństwem Krause wolno nam było pojechać pociągiem drogowym. Pociąg składał się ze starego traktora i dwóch otwartych przyczep, wyładowanych po brzegi masłem. Musieliśmy butelką koniaku przekupić kierowcę ciągnika, żeby nas w ogóle zabrał. Było już po północy 2 marca, gdy nasz pociąg drogowy ruszył z miejsca. Ulice były zupełnie zapchane pojazdami i ludźmi tak, że bardzo powoli posuwaliśmy się do przodu. Noc była strasznie zimna, zaczął lekko sypać śnieg. Grzmiały odgłosy armat. Na horyzoncie od południa widniała krwiście czerwona łuna pożaru. Jaka to mogła być wieś? Na tej drodze w nieznane, którą nam los wyznaczył prawie nie było rozmów, każdy była sam ze swoimi myślami” - kończy Wolfgang Gruhn (jemu i jego rodzinie udało się dotrzeć do Kołobrzegu).
Rusza atak, Koszalin w ogniu
Tymczasem Koszalin szykował się do głównego uderzenia. Do obrony miasta przewidziany był zewnętrzny i wewnętrzny pierścień obrony. Ten drugi przebiegał po wschodniej stronie miasta, wzdłuż Dzierżęcinki. Koszalina miało bronić 2000 bardzo słabo wyszkolonych niemieckich i węgierskich rekrutów oraz 250 żołnierzy szkolnej kompanii przeciwpancernej. Atak na miasto rozpoczął się rano 4 marca (poprzedzony artyleryjskim ostrzałem kierowanym z wieży na Górze Chełmskiej). Atakujący wdarli się po krótkich walkach do miasta. - „W obrębie koszar doszło do zaciętych walk. Byli zabici” - opisuje te chwile Heine Kopke, wtedy członek sztabu Wojskowej Inspekcji Uzupełnień. Po zdobyciu koszar przez Rosjan obrońcy wycofali się na wewnętrzny pierścień obrony. - „Trwał ostrzał granatami, jeden granat trafił w nasze szańce. Byli zabici i ranni. Domy przy runku stały w płomieniach, przewody elektryczne porozrywane pociskami zwisały aż na jezdnię” - pisze w innym miejscu Heine Kopke. Obrońcy zdołali utrzymać się do 5 marca. Wtedy otrzymali rozkaz odwrotu i w małych grupkach wycofali w kierunku południkowo-wschodnim. - Walki o Koszalin były krótkie, nie toczyły się tutaj wielodniowe ciężkie boje. Ich celem zresztą nie było utrzymania miasta za wszelką cenę, ale spowolnienie marszu Rosjan. Chodziło o to, aby ludność cywilna miała czas na ewakuację, a Kołobrzeg do przygotowania się do obrony. I ten cel w dużej mierze został spełniony - mówi Danuta Szewczyk. Ile Niemców zdążyło opuścić Koszalin? Tego dokładnie nie wiadomo, nie zachowały się dokładne dane, - Wiemy za to, że w maju 1945 roku w Koszalinie było 18,5 tysiąca Niemców. Możemy ostrożnie więc przyjąć, że ewakuowała mniej więcej połowa z tych 60 tysięcy - dodaje historyk.
Elisa Heidenreich nie umarła w Koszalinie. - „Siedzieliśmy przez 14 dni w piwnicy, potem musieliśmy stawić do rejestracji w rosyjskiej komendanturze i wtedy po raz pierwszy zobaczyliśmy zniszczone miasto” - wspomina. W historii Koszalina zaczął się zupełnie nowy etap.