4 x 2 = 0. A sto obiadów daje kucharkę. To łódzka matematyka czasu reformy
Tomasz Trela chciał 4 nowych podstawówek, kurator - dwa razy więcej. Efekt? Po wakacjach nie będzie żadnej. Obie strony sporu zrzucają winę na przeciwnika, a Trela przeniósł starcie także przed sąd.
Batalie wokół sposobu wprowadzania reformy w Łodzi robią się skomplikowane? To dorzućmy do tego jeszcze przeniesienie sporu przed wojewódzki sąd administracyjny. Tomasz Trela zaskarżył do niego opinię o łódzkiej sieci szkół Grzegorza Wierzchowskiego, ponieważ uważa, że kurator nie powinien nakazywać władzom miasta liczby nowych szkół, ale może co najwyżej poprawiać ich obwód - jeśli urzędnik magistratu zakreśliłby go zbyt małym, albo zbyt dużym rozwarciem cyrkla.
„Solidarność”: w szkole musi być nie mniej sal niż oddziałów
Zapewne rodzice 7-latków i nieco starszych dzieci mają wzajemne relacje panów Trela-Wierzchowski w głębokim poważaniu. Interesuje ich za to, czy w 86 podstawówkach zmieszczą się bez tłoku wszyscy uczniowie z Łodzi. Oczywiście, najpierw pojawia się pytanie: czym jest tłok w szkole?
Z pojęciem tłoku kojarzone są takie słowa jak dwuzmianowość, ponad-jednozmianowość albo zmianowość. Oświatowa „Solidarność” utrzymuje po prostu, że nie powinno dochodzić do sytuacji, w której szkoła ma mniej pomieszczeń lekcyjnych niż oddziałów (to definicja zmianowości wypracowana podczas konsultacji w Krakowie). Bo wtedy jeden z tych oddziałów nie mieści się w budynku i musi zacząć zajęcia później niż o godz. 8 czy 8.15. Według Romana Laskowskiego, przewodniczącego oświatowej „S” Ziemi Łódzkiej, już w tym roku szkolnym tak „zmianowych” podstawówek działa w mieście 17. A po wakacjach będzie ich więcej.
W dodatku szkoła to nie tylko lekcje. Pracownie potrzebne są przecież także kółkom zainteresowań czy na zajęcia wyrównawcze. Nieoficjalnie od urzędników kuratorium można usłyszeć, że planowania placówek z mniejszą liczbą pracowni niż oddziałów mogli się dopuścić tylko ignoranci - urzędnicy, którzy nigdy nie mieli do czynienia z pracą w szkole.
Aktualna odpowiedź magistratu jest prosta: niektóre szkoły są bardziej „zagęszczone” niż inne, ale zwykle fakt rozpoczynania zajęć np. o godz. 10 rodzicowi aż tak bardzo nie przeszkadza.
Przy okazji reformy magistrat ma bardziej pilnować rejonizacji
Wcześniej od urzędników podległych Treli można było także usłyszeć, iż szkoły „zagęszczone” to najczęściej te najbardziej popularne, wybierane dla dzieci przez rodziców mieszkających poza ich rejonem. Ale obok podstawówek, w których znajdziemy więcej oddziałów niż sal, mamy też w Łodzi, jak mówił oświatowy wiceprezydent, szkoły stojące w połowie puste. Trela zgłasza zatem, mało jeszcze wypełniony szczegółami plan, uatrakcyjnienia ich oferty - np. przez wypracowanie z kadrą „w połowie pustych”, pomysłów na ciekawsze zajęcia pozalekcyjne. Jednak z drugiej strony, urzędnicy magistratu odpowiedzialni za oświatę mają już od trwającej rekrutacji mocniej pilnować, aby podstawówki rzeczywiście były „rejonowe” - liczba w miejsc w każdej w naborze ma się z grubsza pokrywać z populacją małych kandydatów z najbliższego sąsiedztwa.
Spory w Łodzi nie tylko wokół nowych podstawówek
Spory o wprowadzanie reformy nie dotyczą tylko przekształceń gimnazjów w podstawówki. Dwie ze skazanych na wygaszanie szkół, nr 1 i 28, zdecydowały się na współpracę i przyjętą przez Trelę propozycję stworzenia XI Liceum Ogólnokształcącego z klasami dwujęzycznymi - na bazie swoich gimnazjalnych doświadczeń. Wierzchowski wskazał, że powołanie nowego LO nie może się odbyć na mocy przepisów o powołaniu nowej sieci. Językowe liceum owszem będzie - ale jak 4 nowe podstawówki, mocą oddzielnej uchwały - od września 2018 roku.
Wyrzucenie wstępnego projektu sieci w Łodzi do kosza oznacza również, że nie dojdzie do serii połączeń gimnazjów z podstawówkami lub szkołami zawodowymi (wygasające oddziały miały uczyć się w strukturach szkół dalej działających, a takie rozwiązanie, według władz miasta, powinno zapewnić m.in. korzystniejsze dla uczniów wykorzystanie przestrzeni budynków edukacyjnych). Te gimnazja pozostają więc u siebie - do ich kresu w 2019 roku.
Jeśli rodziców interesuje przede wszystkim dobro ich dzieci, to związkowców - miejsca pracy w oświacie.
W magistracie można usłyszeć, że w związku z trwającym jeszcze naborem (do podstawówek) oraz nadchodzącym (do ogólniaków i techników) nie można jeszcze podać danych dotyczących zwolnień wśród nauczycieli.
Realnym problemem stają się „ucieczki” z gimnazjów na dwa lata przed zakończeniem ich wygaszania. W jednym z nich (nr 43) aż 24 nauczycieli złożyło wymówienia lub wnioski o służbowe przeniesienia do innych placówek. To gimnazjum miało zostać, w ramach wyrzuconej do kosza sieci szkół, połączone z SP nr 162.
W kuratorium można usłyszeć, że planowania szkół z mniejszą liczbą sal niż oddziałów mogli się dopuścić tylko ignoranci
- Nawet z dyrektorem podstawówki rozpisaliśmy podział godzin między nauczycieli. Nikt nie byłby stratny - mówiła Izabela Kowalczyk, szefowa Gimnazjum nr 43. Zapewniła przed tygodniem, że zorganizuje zastępstwa za odchodzących, ale obawom rodziców uczniów trudno się dziwić: w końcu zaufali oni konkretnemu zespołowi nauczycieli, który miał doprowadzić młodzież do egzaminu gimnazjalnego, decydującego, czy za rok lub dwa absolwenci dostaną się dobrych ogólniaków lub szkół zawodowych.
Przeliczniki niepedagogicznych to dodanie oliwy do ognia?
Pierwszy rok wygaszania gimnazjów oznacza mniejsze zapotrzebowanie na pracowników niepedagogicznych - czyli obsługę (np. sprzątaczki i kucharki) oraz administrację (np. księgowe i sekretarki). Magistrat oszacował ten ubytek na 115 etatów. Część pracowników zwalnianych z gimnazjów ma znaleźć miejsce w podstawówkach, bo np. za sprawą większej liczby wydawanych obiadów może się zwiększyć zapotrzebowanie na obsługę stołówki.
Pierwszy rok szkolny reformy będzie także pierwszym rokiem obowiązywania w Łodzi jednolitych przeliczników dotyczących obsługi i administracji. Dla przykładu każdy ogólniak albo technikum ma prawo do trzech etatów niepedagogicznych, a do kolejnego - za każde ok. 60 uczniów w szkole. Krytycy tego rozwiązania przekonują, że uzależnienie liczby etatów wyłącznie liczby od dzieci i młodzieży, to kiepski pomysł: są przecież np. tysiąclatki z ogromnymi salami gimnastycznymi i labiryntami korytarzy, których teraz nikt nie zdoła odkurzyć. W przelicznikach znalazły się bonusy. Stołówka jest warta jeden dodatkowy etat za każde 100 wydanych obiadów, basen w szkole daje 5 etatów. Miejscy urzędnicy podkreślają, że przelicznik na pewno nie spowoduje cięć kadry w przedszkolach i podstawówkach, gdzie szczególnie troskliwa opieka nad podopiecznymi jest priorytetem. Natomiast w przypadku placówek dla młodzieży władze Łodzi będą monitorować, jak sprawdzają się nowe zasady zatrudniania.
Póki co, przeliczniki sprowokowały pierwsze, zauważalne na ulicy, wystąpienie związkowców „Solidarności” w Łodzi w okresie dyskusji o reformie. Pikietowało ok. 100 osób (dwie antyrządowe pikiety ZNP przyciągnęły na Piotrkowską jesienią po kilkuset protestujących).