40 lat temu Resovia weszła do 2 ligi
40 lat temu piłkarska Resovia święciła jeden z największych sukcesów w historii. Awans na zaplecze ekstraklasy osiągnęła po dramatycznym meczu w Krakowie.
„Data 26 czerwca 1977 roku wpisana została złotymi zgłoskami do pękatej kroniki Resovii. Radość z awansu piłkarzy Resovii dzielił cały Rzeszów. Spełnienie marzeń po niemal półwiecznym oczekiwaniu i sentyment do barw o dużych tradycjach stanowiły wystarczający powód do wzruszeń i zadowolenia” – pisał w Nowinach Andrzej Kosiorowski, gdy 40 lat temu Resovia przekroczyła progi 2 ligi (obecnej pierwszej).
Ta ostatnia niedziela…
Ciekawszego finiszu rozgrywek nie można było sobie wyobrazić. W ostatniej kolejce sezonu 1976/77 Cracovia i Resovia miały w bezpośredniej potyczce rozstrzygnąć sprawę awansu na zaplecze ekstraklasy. Drużyna z Krakowa posiadała atut własnego boiska, Resovia – dwa punkty przewagi w tabeli. Gościom z Rzeszowa wystarczał więc remis, krakusów urządzało wyłącznie zwycięstwo.
Na stadion przyszło około 30 tys. ludzi.
– Wrzawa była taka, że na boisku nie było słychać, co mówi kolega stojący parę metrów obok – opowiada Jerzy Bogdanowicz, który wtedy grał w Resovii. Na widowni bardzo dużą grupę stanowili rzeszowianie, można ich było liczyć w tysiącach. Do Krakowa przybyli pociągiem, samochodami.
– Wynajmowano też autobusy z PKS-u i MPK – przypomina sobie ówczesny lewoskrzydłowy rzeszowskiej drużyny, Józef Janicki. – Ci, co nie mogli pojechać, słuchali transmisji w radiu – uzupełnia Henryk Chruściński, wówczas bramkarz Resovii.
O godz. 16 sędzia Piotrowicz dał znak do rozpoczęcia gry. Resovia, która na mecz przyjechała prosto ze zgrupowania w Bukownie koło Olkusza, starała się długo utrzymywać przy piłce, wybijać rywala z uderzenia. Przyjezdni pilnowali dostępu do własnej bramki, kiedy jednak nadarzała się okazja, atakowali. Szansę na gola miał Janicki, tylko że musiał strzelać z bardzo ostrego kąta i piłka nieznacznie minęła bramkę. Gospodarzy mógł też pognębić Bogdanowicz.
– Mniej więcej na 20 metrze futbolówka zrobiła kozioł, wyprzedziłem obrońcę i chciałem przerzucić bramkarza, ale ten złapał piłkę – relacjonuje pan Jerzy.
Chruściński jak… Tomaszewski
Nieporównanie więcej pracy tego dnia miał jednak bramkarz rzeszowian, wspomniany już Henryk Chruściński, jeden z dziewięciu wychowanków w klubowej kadrze.
– Zaraz na początku meczu mocno kopnięta piłka trafiła mnie w twarz. Trochę mnie tam „reanimowali” i doszedłem do siebie – przekazuje po latach Chruściński.
W 75. min krakowscy fani widzieli już piłkę w bramce Resovii, tymczasem Chruściński w sobie tylko wiadomy sposób obronił główkę Macały. – W Krakowie miał taki dzień jak Tomaszewski na Wembley w 1973 roku – komplementuje kolegę Jerzy Bogdanowicz.
– Końcowe dziesięć minut to był horror: Cracovia atakowała, a my się broniliśmy – nadmienia Marian Szarama, w tamtym czasie napastnik Resovii. Goście nie pękli, dowieźli korzystny bezbramkowy rezultat do końca. W ekipie znad Wisłoka zapanowała nieopisana radość. – Po meczu rozmawiał ze mną popularny komentator telewizyjny, Andrzej Szeląg – wspomina Chruściński. Ciśnienia nie wytrzymali sympatycy Cracovii – na boisko poleciały butelki, o czym później nie omieszkała donieść prasa.
– W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w lokalu w Brzesku. Gdy w nocy wróciliśmy do Rzeszowa, na stadionie czekali nasi kibice i tutaj też odbyła się feta – przypomina sobie Józef Janicki. Na tym świętowanie się nie skończyło. – Moment był taki, że można się było co nieco „odstresować”. Ale kulturalnie, bez przekraczania pewnych granic – zastrzega z uśmiechem Henryk Chruściński.
Pod wodzą „Napoleona”
Pierwszy w historii klubu awans piłkarzy na drugoligowy szczebel stał się faktem.
– Były premie finansowe, a niektórzy z nas otrzymali talon na samochód. Z tym że nie była to nagroda bezpośrednio za awans – zaznacza Szarama.
Wśród obdarowanych talonem znalazł się Józef Janicki.
– Dostałem go, kiedy już występowaliśmy w 2 lidze – wyjaśnia. – Miały być polonezy, przyszły wartburgi. Wykupiłem go w Lublinie.
Marian Szarama podkreśla, że na dobre wyniki piłkarzy rzutowała kapitalna atmosfera w zespole.
– Byliśmy ze sobą bardzo zżyci, spotykaliśmy się całymi rodzinami – wspomina. Mówi też o roli, jaką w sukcesie sprzed 40 lat odegrał zarząd klubu oraz działacze sekcji piłkarskiej: Józef Poleski, Emil Kotelnicki czy Józef Jodłowski.
– Na co dzień najbliżej nas był Poleski, ale każdy z nich poświęcał się dla drużyny, oni wszystko by dla nas zrobili. Ważną postacią był Rysiek Latawiec. To on w dużej mierze kreował atmosferę; chłopcy nazywali go „tatą”. Przez lata był piłkarzem, naszym kolegą z boiska, a kiedy przyszedł trener Witold Szyguła, Latawiec został jego asystentem – przypomina pan Marian. Dopowiedzmy, że troszkę później Latawiec samodzielnie poprowadził drużynę.
Przywołany Witold Szyguła, zanim został szkoleniowcem, był niezłym golkiperem. Strzegł bramki m.in. Zagłębia Sosnowiec, zagrał trzy mecze w kadrze narodowej.
– Powiem o nim krótko: „Napoleon”. Miał autorytet w drużynie – mówi Bogdanowicz.
Szarama:
– Trener był osobą o słusznej posturze, miał tubalny głos, doświadczenie piłkarskie i z tej racji robił na nas wszystkich wrażenie. Można powiedzieć: człowiek z charyzmą. Bardzo pozytywna postać.
Najlepsze lata
Resovia długo grała na drugim froncie i silnie zaznaczyła tam swoją obecność. Nigdy w swoich dziejach, nawet w przedwojennych czasach Tadeusza Hogendorfa i spółki, „pasiaki” nie były tak blisko ekstraklasy jak w sezonach 1980/81 i (zwłaszcza) 1982/83. Najpierw jednak awansowała Gwardia Warszawa, a potem Motor Lublin.
W 1981 r. reprezentanci najstarszego rzeszowskiego klubu byli także o krok od wejścia do finału Pucharu Polski. – Graliśmy półfinał z Pogonią w Szczecinie; wtedy nie było rewanżów, decydował jeden mecz. Przegraliśmy 0:1, po tym jak sędzia podyktował przeciwko nam wyimaginowany rzut karny – opowiada Bogdanowicz.
Jeden z bohaterów pojedynku sprzed 40 lat w Krakowie, Janusz Szarek, zdobył później wicemistrzostwo Polski ze Śląskiem Wrocław.
Gdzie są chłopcy z tamtych lat
Trener Witold Szyguła zmarł w 2003 roku. Nie żyje już także trzech zawodników Resovii z grona tych, którzy 26 czerwca 1977 r. wybiegli na boisko w Krakowie – Ignacy Lewandowski, Janusz Szarek oraz Wiesław Kucaj. Kapitanem tamtej Resovii był Jerzy Daniło, późniejszy trener szeregu drużyn z regionu. Obecnie przebywa w USA.
Poza Polską swój żywot wiodą dzisiaj również Adam Sochacki, Stanisław Urban, a także Sergiusz Siekieryn. Ten ostatni w Krakowie nie zagrał, mimo wszystko należał do wiodących postaci w zespole – w sezonie 1976/77 zdobył osiem bramek Najlepszy strzelec drużyny, Marian Szarama, mieszka teraz w Ostrołęce. W Rzeszowie można spotkać Henryka Chruścińskiego, Józefa Janickiego, Jerzego Bogdanowicza, Adama Pielacha i Marka Grzyba.
* * *
Już w drugiej lidze resoviackie szeregi zasilił Jacek Bąk, który następnie kopał piłkę w Lechu czy Legii. To z Resovii wypłynął na szerokie wody Wiesław Cisek, trafił nawet do reprezentacji. Trampoliną do sporej kariery drugoligowa drużyna okazała się również dla Jerzego Podbrożnego. W końcu ulubieńcem sympatyków „Malty” stał się Janusz Hubert Kopeć, którego znakiem firmowym były mocne strzały z dystansu.
Czy to w 2 lidze, czy to w Pucharze Polski resoviacy mieli okazję zmierzyć się m.in. z Górnikiem Zabrze, ŁKS-em, Ruchem Chorzów, Widzewem Łódź, Wisłą Kraków, Śląskiem Wrocław. – Z tych słynnych polskich klubów chyba tylko Legii u nas nie było – uśmiecha się Janicki.
– Każdy z nas chciałby, żeby obecna Resovia nawiązała do tamtych tradycji – dodaje Bogdanowicz. Całkiem niedawno temu „pasiaki” walczyły o awans na zaplecze ekstraklasy, ale od paru lat tkwią na czwartym szczeblu rozgrywek. Uzdolnionej młodzieży w klubie jednak nie brakuje i może w tym kryje się jakiś promyk nadziei na lepsze jutro resoviackiej piłki.
Cracovia - Resovia 0:0
Resovia: Chruściński – Sochacki, Lewandowski, Szarek, Pielach – Urban, Daniło, Grzyb – Bogdanowicz (80 Kucaj), Szarama, Janicki.
Sędziował Piotrowicz (Cieszyn). Widzów 30 tys.
26.06.1977 roku, mecz o mistrzostwo IV grupy klasy międzywojewódzkiej (III ligi).