40 lat temu w Urzędzie Wojewódzkim w Toruniu, z inicjatywy grupy pracowników, powołano koło wędkarskie

Czytaj dalej
Fot. Archiwum
Ryszard Skrzeszewski

40 lat temu w Urzędzie Wojewódzkim w Toruniu, z inicjatywy grupy pracowników, powołano koło wędkarskie

Ryszard Skrzeszewski

Urodziłem się w 1940 roku, w kamienicy przy ul. Żeglarskiej 13. Nic więc dziwnego, że całe moje dzieciństwo i młodość związane były z Wisłą.

Już jako kilkuletni chłopak biegałem z kolegami nad rzekę. Najpierw nasze zabawy polegały na podnoszeniu leżących w wodzie kamieni i próbach schwytania chowających się pod nimi rybek i raków, a potem na łapaniu ryb na wędkę.

Zdobycie dobrego wędziska było wówczas niemożliwe. Jego cena przekraczała moje możliwości, a pieniądze ze sprzedaży butelek nie wystarczały. Musiałem więc zadowolić się kijem wiklinowym, uzbrojonym w żyłkę, ze spławikiem z korka od butelki i gęsiego pióra oraz haczykiem, niejednokrotnie wykonanym ze szpilki. Wyposażony w taki sprzęt oraz w „wyszukaną” przynętę w postaci pudełka żywych much, pełen optymizmu szedłem na ryby. Siłą rzeczy łowiłem niedaleko brzegu. Do domu przynosiłem ukleje, kiełbiki i jelce, od czasu do czasu trafiła się plotka.

Do miejsc obleganych przez dorosłych wędkarzy należały odpływy kanałów ściekowych na wysokości Woli Zamkowej, ul. Mostowej i ul. Św. Ducha, oraz okolice rozładunku kryp ze żwirem, a powszechnie stosowaną metodą połowu było łowienie „na czucie”, polegające na przesuwaniu spławika do końcówki wędziska i zarzucaniu wędki kilka metrów od brzegu.

Kilka lat później, po zdobyciu bambusowego wędziska, które samodzielnie wykonałem z surowego bambusa, łowiłem coraz większe okazy. Często udawałem się na „główki”, gdzie łowiłem klenie i leszcze. Doskonałym, ale niezwykle niebezpiecznym miejscem połowu były także tratwy, przycumowane do brzegu na wysokości wypożyczalni kajaków pani Kubackiej, a dziś przystani AZS. Chodzenie po śliskich pniach stanowiło ogromne zagrożenie, ale chęć złowienia dużej ryby była ważniejsza od zdrowego rozsądku. Byłem jedną z wielu ofiar nieplanowanej kąpieli. Często wspominam też wyprawy z moimi przyjaciółmi, Heńkiem Niedzielskim i Andrzejem Kwapiszewskim, na powodziowe rozlewiska nieopodal Portu Drzewnego oraz na leśne jezioro w Suchatówce.

Pozostało jeszcze 52% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Ryszard Skrzeszewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.