500 + może kusić złych rodziców. Ale dzieci nie oddaje się na życzenie
Czy program “Rodzina 500 plus” spowoduje, że biologiczni rodzice dla zysku zabierać będą dzieci z domów dziecka? Sprawdziliśmy. Na szczęście, to nie jest takie proste, uspokajają nas dyrektorzy domów dziecka. No i sami rodzice jakoś za dziećmi nie tęsknią...
Kiedy kilkuletnia Ola trafia do rodzinnego domu dziecka, od razu siada w kącie; umie jeść tylko z podłogi, nie wie, co to mycie, jest chuda, same kości z plackami łysiny na głowie. Ale nie chce rozstać się z brudną szmatką, jedyną rzeczą, jaką wyniosła z meliny. Może dostała ją od matki. - Nie chciała gałganka oddać, przy niej go wyprałam, oddałam z powrotem, trzyma do dzisiaj, ładnie złożony - opowiada opiekunka Oli. Dodaje: - Tak jest z pamięcią o rodzinach biologicznych moich dzieci. Często są to wspomnienia straszne, ale one wybaczają, mają nadzieję, że coś się zmieni. Tyle, że ich rodzina to nie brudna szmatka, którą można wyprać, poskładać. Nie wierzę, że 500 plus skłoni takich rodziców do opiekowania się dziećmi. Nie chcą i nie potrafią.
Gdy program “Rodzina 500 plus” wszedł w życie, pojawiły się głosy, że rodzice biologiczni będą teraz zabierać potomstwo z różnych ośrodków opiekuńczych. Mogą przecież dostać pieniądze na ich utrzymanie, co im pomoże i zdyscyplinuje. Katowice są jednym z pierwszych miast w Polsce, gdzie wypłacono już pierwsze takie świadczenia, ale w sytuacji porzuconych dzieci zmian nie ma. Dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Katowicach Anna Trepka informuje, że nikt dotąd nie zgłosił chęci odzyskania dziecka z powodu 500 +.
- Rodzice nie wykazują większego zainteresowania, nie obserwujemy takich sytuacji - mówi Magdalena Sakson-Ostrowska, wicedyrektor Domu Dziecka “Tęcza” w Katowicach. - Ale u nas dzieci przebywają z przyczyn głębszych niż bieda. Zwykłe rodziny mają wsparcie krewnych, znajomych, chronią przede wszystkim dzieci, nie oddają ich do ośrodków. Rodziny patologiczne są biedne, ale z powodu uzależnień, chorób psychicznych, braku wzorców. Najbardziej cierpią w nich najsłabsi.
Nikt nie odda dzieci na życzenie
Według ostatniego raportu NIK o domach dziecka, tylko 3 proc. podopiecznych to sieroty, którymi nie ma kto się zająć. 17 proc. ma jednego, a 80 proc. oboje rodziców. Raport wykazał również, że coraz mniej wychowanków wraca do biologicznych rodzin, to obecnie około 25 proc. Coraz więcej natomiast dzieci musi przebywać w pieczy zastępczej, bo ich własne rodziny są dla nich zagrożeniem.
- Nie widzę żadnej większej aktywności rodziców - przyznaje Piotr Jarocki, dyrektor katowickiego domu dziecka “Zakątek”. - Zresztą nikt nie odda im dzieci na życzenie. Najczęściej nie mają już praw rodzicielskich, sąd kieruje się uzasadnionymi powodami, żeby im je odebrać. Chodzi też o przemoc. Odzyskanie takich praw to długa procedura, najważniejsze jest bezpieczeństwo dzieci. Jedna z matek zastępczych z woj. śląskiego nigdy jednak nie zapomni o Kasi. Małą dziewczynkę odebrano jej rodzinie zagłodzoną i pobitą. Ale dość szybko sąd uznał, że sytuacja się poprawiła i Kasia wróciła do domu.
- Do koszmaru. Została tam okropnie skrzywdzona - mówi kobieta. - Wciąż nie mogę pogodzić się z decyzją sądu, który uwierzył obietnicom biologicznej matki. Kto raz skrzywdził dziecko, będzie to robił nadal.
W domach dziecka są też dzieci, które trafiły tutaj, bo rodzice są nieporadni, upośledzeni. W takich domach nie ma fizycznej przemocy, ale nadal jest krzywda. Asystenci rodzinni znają rodziny, w których od pokoleń nikt nie potrafi ugotować, uprać, posprzątać. Brudne rzeczy po prostu się wyrzuca, bierze z opieki nowe. - Nie mieści się w głowie, że można tak żyć, ale na swój sposób w tych domach często kocha się dzieci, nie bije - mówi jedna z asystentek rodzinnych. - Warto te osoby uczyć, czują się pewniej, gdy ktoś im mówi, co robić. Bo myślą, że dla dzieci najlepsze są chipsy.
Raport NIK z ubiegłego roku bardzo chwali działania asystentów rodziny, których gminy wcześniej mogły, a od stycznia 2015 roku ustawowo muszą zatrudniać. Przeciętna skuteczność pracy asystentów wynosi około 40 proc., a to zdaniem specjalistów sporo. Oceniano poprawę relacji rodziców z dziećmi, podjęcie przez rodziców obowiązków domowych, pracy zawodowej i terapii w przypadku chorób czy uzależnienia. Udawało się też czasem doprowadzić do odzyskania dzieci.
Ale równocześnie wyszło na jaw, że jest to zajęcie bardzo wyczerpujące. Ponad 37 proc. asystentów nie przedłużyło pierwszej umowy z powodu wypalenia. Ich zarobki wynoszą średnio 2,5 tys. brutto, a na jednego pracownika przypada 15 niezaradnych rodzin. Męczy to, że podopieczni są obojętni lub asystenta skierowanego do nich przez sąd traktują wrogo. Wykańcza też brak postępów, beznadziejność sytuacji, niechęć rodzin do zmiany nieodpowiedzialnych nawyków.
- Moi podopieczni wymagają ciągłej kontroli, a na to nie mam czasu - skarży się jedna z asystentek.- Każde pieniądze potrafią wydać w jeden dzień. Maluchy w końcu zabiera się do sierocińców, dorośli je tam odwiedzają, a gdy dzieci są pełnoletnie, wracają do środowiska. Tak żyją dziadkowie, wnukowie. Czasem mam wrażenie, że jestem z innej planety.
Przypływ i odpływ uczuć
Izabela Ratyńska z Fundacji Rodzin Adopcyjnych nie wierzy, że dzięki 500 plus zrobi się jakiś ruch i rodzice biologiczni będą nagle zabierać swoje opuszczone potomstwo do domu. Nie zna takich przypadków i nie spodziewa się, że nastąpią.
- Większość tych rodzin nie radzi sobie w życiu, ma poważniejsze problemy niż brak pieniędzy, wychowanie dzieci ich przerasta - uważa. - Oby tylko nie opóźniało to sądowych procedur adopcyjnych, w złudzeniu, że 500 złotych naprawi patologię. Takie podejście może sprawić, że ucierpią dzieci.
Opiekunowie porzuconych dzieci nie mają złudzeń; z ich doświadczenia wynika, że tylko mała część dzieci wraca do domów.
- Teraz właśnie bardzo się cieszymy, bo aż czwórka naszych podopiecznych jedzie do własnych domów. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, nie ma lepszego rozwiązania - zapewnia Andrzej Łabądź, dyrektor Ośrodka Rodzin Zastępczych „Szansa” i Domu Dziecka nr 3 w Bytomiu. - Zabiegi biologicznych rodzin o powrót dzieci trwały jednak od dawna, od około dwóch lat, nie ma to związku z programem 500 +. Trójka nastolatków znajdzie na przykład dom u swojej siostry, która się usamodzielniła. - Jestem dobrej myśli, uważam powrót tych naszych podopiecznych za sukces, bo więzi przetrwały - nie ukrywa Andrzej Łabądź.
W Rodzinnym Domu Dziecka w Zamarskach, małej wsi w powiecie cieszyńskim, też nie ma dzieci, które odebrano rodzicom jedynie dlatego, że brakowało im pieniędzy. - Dlatego nie sądzę, że program 500 + zwiększy zainteresowanie biologicznych rodziców odzyskaniem dzieci. U nas nic się nie zmieniło - mówi Barbara Recmanik, która z mężem Markiem prowadzi rodzinny dom dziecka. Ich podopieczni rzadko wracają do biologicznych rodzin. Ostatnio trójka rodzeństwa trafiła do ojca, co jest tym większym wyjątkiem.
Opiekunowie z rodzinnych domów dziecka mają fatalną opinię o większości biologicznych rodziców, ale wolą nie wypowiadać się pod nazwiskiem. Nigdy też nie mówią źle o nich przy dziecku.
- A co tu mówić, po co słowa - wzdycha jedna z opiekunek. - Ono z czasem samo rozumie, co się dzieje. Ciągłe rozczarowania, im starsze, tym rzadziej chce kontaktować się z kimś, kto wciąż zawodzi. Rodzic napije się, odwiedzi syna czy córkę, ma przypływ uczuć, obiecuje złote góry. Potem znika, bo tak mu wygodnie, czasem na lata. A dziecko czeka. Porzucone dzieci mają jednak w sercu swoich złych rodziców. Gdy dorosną, tropią ich ślady, chcą się spotkać, pytać.
- Jest z tego dużo bólu - uważa opiekunka Oli. - Szmatka, którą Oleńka przyniosła z domu, leży osobno. Nikt jej nie wyrzucił, ale jej nie używamy, bo się do tego nie nadaje. Tak jest, moim zdaniem, z biologicznymi rodzicami, którzy krzywdzili. Powinni być przeszłością.