500 zł poszło w ruch. I spełnia marzenia
- Na Zachodzie rodziny dostają więcej na dzieci, ale i tak ludzie na nas patrzą krzywo - mówi bydgoszczanka.
Takiego Dnia Dziecka, jak w tym roku, dzieci Moniki Kurpik z Bydgoszczy się nie spodziewały. 14-letni Tomek, 12-letni Kacper, 6-letni Nikodem, 5-letnia Marika, 3-letnia Lena oraz roczny Hubert mieli wrażenie, jakby był 24 grudnia i przyszedł do nich gwiazdor! Dostali prezenty, o jakich od dawna marzyli. - Starsi chłopcy otrzymali Playstation 3, młodsze dzieci - rowerki, a najmłodszy Hubert - dmuchaną ciuchcię, która może służyć także za basen. - Dzieciaki były zachwycone! To były ich wyśnione prezenty, ale wcześniej nie było mnie na nie stać. Odebrałam już dwie pierwsze transze pieniędzy z programu 500 plus i mogłam moim pociechom zrobić niezapomniany Dzień Dziecka - nie kryje wzruszenia Monika Kurpik z Bydgoszczy.
Bydgoszczanka ma etat w sklepie. Obecnie jest na urlopie rodzicielskim. Potem planuje wychowawczy do momentu aż Hubert nie pójdzie do przedszkola. W opiece nad dziećmi pomaga jej też tata najmłodszego synka, ale nie mieszkają razem. Zatem z dopięciem domowego budżetu musi sobie radzić sama. Ma zasiłek macierzyński, alimenty, zasiłki z opieki.
Teraz co miesiąc do kieszeni wpada jej 3 tys. zł z rządowego Programu „Rodzina 500 plus”. - To dla mnie ogromna pomoc. Nie ukrywam, że jestem bardzo zadowolona, że rząd w końcu pomyślał o rodzinach wielodzietnych. Nam naprawdę nie żyje się lekko. Dzięki 500 zł na dziecko w końcu mogę odetchnąć z ulgą i nie muszę się już ograniczać w codziennych zakupach. Nie muszę pięć razy zastanawiać, czy kupić dzieciom ten soczek czy batonik, czy też już nie - opowiada Monika Kurpik.
Pani Monika wciąż słyszy pytania od starszych dzieci:
- Mamo, czy my naprawdę będziemy mieli teraz pieniądze i będziesz nam mogła kupić to czy tamto?
- Odpowiadam im, że tak, ale od razu dodaję, że będą dostawać to, czego naprawdę potrzebują. Staram się ich nie rozbestwiać. Powtarzam im, by szanowały wartość pieniądze i nie były roszczeniowe. Tak dzieci uczyłam od małego. Tłumaczyłam im, że jeśli nie stać nas na daną rzecz czy zabawkę, to nie wymuszają jej. Nigdy nie zrobiły mi żadnej sceny w sklepie - opowiada Monika Kurpik.
Ostatnio, po raz pierwszy w życiu, nie stresowała się, gdy musiała kupić buty dla dzieci. Od razu otrzymały je wszystkie pociechy. I to takie, jakie im się podobały, a nie takie, które były najtańsze. Na cenę bydgoszczanka nie musiała patrzeć. Wcześniej buty kupowała po kolei, bo nie było jej stać na taki jednorazowy wydatek.
Pani Monika nie ukrywa również, że przy szóstce dzieci wydatki na jedzenie i środki czystości są bardzo duże. - To luksus, gdy mogę wejść do sklepu i kupić lepszą wędlinę czy słodycze dla dzieci. Boli mnie, gdy np. wracając ze sklepu z zakupami czy idąc na spacer słyszę, jak ludzie komentują: - O, ta liczy tylko na 500 plus. Niektórzy nawet dodają, że pewnie tacy jak ja to będą stali pod budką z piwem. Są też osoby, które na szybko szacują, ile co miesiąc dostaję pieniędzy i czy je na pewno wydam na dzieci. Słowo daję, że tak jest i będzie! To przykre, że zgryźliwi są również ludzie starsi. Oni są rozgoryczeni, że rząd znalazł pieniądze dla rodzin wielodzietnych, a im poskąpił. Nie mogą wybaczyć, że tegoroczna waloryzacja emerytur i rent była najniższa w historii.
Na Zachodzie pomoc dla rodzin wielodzietnych jest znacznie wyższa, a nikt ich nie wytyka. Tymczasem w Polsce ludzie na nas krzywo patrzą - wzdycha.
Pani Monika już zaplanowała, na co wyda kolejne wypłaty z programu 500 plus. Zmieni tapetę w pokoju chłopców. Kupi im też nowe meble. Zbliżają się wakacje, więc na pewno na kilka dni zabierze wszystkie swoje pociechy nad morze. Jeśli się nie uda znaleźć kwatery, to będą mieszkać na polu namiotowym. Namiar już mają, więc nie będzie problemu. - Chłopcy też marzą o wizycie w Oceanarium-Afrykarium we Wrocławiu. Mamy Kartę Dużej Rodziny, która daje zniżkę na przejazdy koleją, pieniądze na bilety też się znajdą. Mam nadzieję, że to marzenie dzieci uda mi się spełnić w te wakacje - podsumowuje Monika Kurpik.
Centrum Nauki Kopernik już zwiedzili, teraz pora na aquapark
Pierwsze 2000 zł (dwie wypłaty z rządowego programu - dop. red.), które dodatkowo wpadły do budżetu Marty i Jacka Makowskich z Inowrocławia, już zostało zagospodarowane. I to po długiej rodzinnej dyskusji przy okrągłym stole, do której doszło w styczniu. Brały w niej udział wszystkie pociechy państwa Makowskich, czyli 8-letnie bliźniaczki Julka i Antosia oraz 4-letni Staś.
Tak, jak sobie planowali, w długi majowy weekend wyjechali do Warszawy, by zobaczyć Centrum Nauki Kopernik. To było marzenie dziewczynek. - Obiecaliśmy też, że każde dziecko będzie mogło sobie wybrać zabawkę, o której marzy. Słowo się rzekło, więc nie było mowy, by się od tego wymigać - śmieje się pani Marta. - Julka i Antosia zażyczyły sobie tablet, a Staś zdalnie sterowany samolot. Tłumaczyliśmy mu, że jest jeszcze trochę za mały na taką zabawkę, ale był nieugięty. Schował pudełko z samolotem do szafy. 7 lipca skończy pięć lat. Zapowiedział nam, że wtedy już będzie duży, więc wyciągnie swoją wymarzoną zabawkę - śmieje się mama.
Jak dodaje, reszta pieniędzy, które już otrzymali z rządowego programu, poszła na codzienne wydatki. Kolejne wypłaty przeznaczą na wakacje. Planują z dziećmi wyjechać na tydzień nad morze. Jeszcze nie zrobili rezerwacji, ale na pewno będzie to miejscowość, w pobliżu której jest aquapark. - Dzieci od dawna marzą o wizycie w aquaparku. Niestety, to bardzo droga rozrywka, na którą z mojej pensji pracownika biurowego i męża kierowcy do tej pory nie było nas stać. Ktoś powie, że po co jednorazowo wydawać tyle pieniędzy. Jednak uważam, że skoro nas teraz stać na taką rozrywkę, to z niej skorzystamy. Na pewno będziemy się razem świetnie bawić. Prawda jest taka, że nie wiadomo, do kiedy będzie obowiązywał ten rządowy program. Można założyć, że do następnych wyborów. A co potem? Jeśli PiS przegra, to podejrzewam, że kolejny rząd wycofa się z tej pomoc rodzinom wielodzietnym. Byłaby to wielka szkoda, bo to naprawdę dla nas duży zastrzyk pieniędzy co miesiąc - zapewnia Marta Makowska.
Dzieci wyjadą za granicę na obóz wakacyjny obóz językowy
Pieniądze z 500 plus trafiły już także do pana Marka, przedsiębiorcy z Grudziądza. Prowadzi własną firmę i zarabia prawie 20 tys. zł miesięcznie. Żona nie musi pracować. Mają czworo dzieci. Najstarszy syn Bartek ma 16 lat, więc teoretycznie pomoc należy się im na trójkę.
Do tej pory otrzymali już 4,5 tys. zł.
- Wiem, że te pieniądze kolą w oczy moich podwładnych. Już na początku tego roku, gdy program jeszcze nie wszedł w życie, słyszałem, jak moi pracownicy szeptali w kuchni w firmie, że są ciekawi, czy pan prezes wyciągnie do państwa rękę po jałmużnę, którą jego żona wyda na waciki. Już wtedy sobie pomyślałem, że tak zrobię. Nie będę głupi i wezmę pieniądze, skoro mi je dają. Niedawno czytałem wywiad z panią Izabellą Łukomską-Pyżalską, prezes klubu piłkarskiego Warta Poznań. Oprócz klubu prowadzą z mężem firmę deweloperską. Mają sześcioro dzieci. Z całą pewnością biedy nie klepią, a wniosek o pieniądze już złożyli - opowiada grudziądzanin.
Wspomina, że kilka tygodni temu podczas pewnej imprezy rozmawiał ze swoimi znajomymi, przy których - jak to określa - on jest biedakiem. Zaskoczyło go, że wszyscy bez wyjątku złożyli wnioski o 500 na dzieci. I to w pierwszych dniach kwietnia! Tłumaczyli, że wezmą pieniądze i je odpowiednio ulokują. Dzieci będą miały do nich dostęp dopiero, gdy skończą osiemnaście lat. Teraz dostają kieszonkowe, więc na wszelkie wydatki im wystarcza. Poza tym zawsze mogą liczyć na rodziców.
- Powiem szczerze, że po tym spotkaniu zastanawialiśmy się z żoną, czy nie pójść w ślady znajomych i nie ulokować tych pieniędzy. Uznaliśmy jednak, że pierwsze transze przeznaczymy na wakacyjne wyjazdy dzieci. Nie będą to zwykłe kolonie czy obozy, tylko takie językowe za granicą. Nie są tanie, ale wiemy, że to inwestycja w przyszłość naszych dzieci. Taki obóz kosztuje ok. 6-8 tys. zł od osoby, więc będziemy jeszcze musieli dołożyć - mówi pan Marek.
Na pytanie, czy nie myślał, by choć część tych pieniędzy przeznaczyć na pomoc innym, odpowiada: - Na razie nie ma takiego planu, ale to niewykluczone. Pewnie pani chce nawiązać do Zbigniewa Ziobro, który w blasku fleszy przekazał pierwsze pieniądze siedmioletniemu Filipowi ze Świętokrzyskiego. Chłopiec jest chory na porażenie mózgowe. Pan minister obiecał, że będzie chłopcu przekazywał kolejne swoje wypłaty. Chwała mu za to, ale w Biblii jest zapisane, że jeśli chcemy pomagać, to nie afiszujmy się tym. Jeśli ja zechcę komuś pomóc, to na pewno się tym nikomu nie pochwalę.
- Nawet „Pomorskiej”? - dopytuję.
- Nikomu - śmieje się grudziądzanin.