Rozmowa „Gazety Pomorskiej“ z Jeremim Mordasewiczem, ekonomistą z Lewiatana, członkiem Rady Nadzorczej ZUS, o tym, co nas czeka po obniżce wieku emerytalnego.
- W Sejmie trwa gorąca dyskusja w sprawie przechodzenia na wcześniejszą emeryturę. Zgodnie z dokumentem przygotowanym przez Kancelarię Prezydenta, prawo do zakończenia pracy zawodowej mają mieć kobiety, które ukończyły 60 lat, i mężczyźni po 65. roku życia. Mówi pan w imieniu Konfederacji Lewiatan: „Nie godzimy się na to”. Dlaczego?
- Może to mieć fatalny wpływ na naszą gospodarkę. Powtarzam: fatalny!
Teraz pracuje 16 milionów Polaków, natomiast 9 milionów pobiera emerytury lub renty. Są to bardzo złe proporcje i lepiej wcale nie będzie. Bowiem w najbliższych latach z grona osób produkcyjnych na utrzymanie państwa przejdzie kolejne 600 tysięcy osób. Są to oficjalne informacje z „Prognozy demograficznej Polski na lata 2014-2050” Głównego Urzędu Statystycznego. Przygotowujący ustawę w Kancelarii Prezydenta na pewno zapoznali się z tymi danymi.
Obecnie na 10 osób pracujących przypada sześć w wieku nieprodukcyjnym, czyli emerytów i dzieci. Jeśli wejdzie w życie ustawa, która pozwoli kobietom pójść na utrzymanie państwa w 60. roku życia i 65-letnim mężczyznom, na dziesięć osób produkcyjnych przypadnie siedem z prawem do świadczeń.
W tej sytuacji Polska nie będzie w stanie rozwijać się na takim poziomie jak obecnie, ponieważ pieniądze trafią na utrzymanie emerytów, a zabraknie ich m.in. na inwestycje.
- Konkretnie: ile to może kosztować i kto za to zapłaci?
- Znowu powołam się na oficjalne informacje, do których każdy może mieć dostęp.
W latach 2016-2019 ma to kosztować 40 mld zł, czyli wychodzi 10 mld zł rocznie. Ogromne pieniądze i obawiam się, że na tej kwocie może się nie skończyć.
Pracujący nad ustawą wzięli bowiem pod uwagę stabilny przypływ podatków i składek ZUS, a przecież ludzi w wieku produkcyjnym będzie ubywać, więc oczekiwania państwowych urzędników mogą się okazać wyższe niż realia.
Natomiast gdyby te 10 mld zł przeznaczyć nie na młodszych emerytów, a na opiekę zdrowotną, gospodarka tylko by zyskała.
Pracujący byliby zdrowsi, silniejsi i również bardziej wydajni, bo ciągle daleko nam pod tym względem choćby do Niemców.
Ponadto znalazłyby się pieniądze na nowe miejsca pracy i młodzi nie musieliby emigrować.
Stworzenie jednego etatu w naszym kraju kosztuje niecałe 200 tys. zł.
- Trzeba też jasno powiedzieć, że osoby, które przejdą wcześniej na emeryturę, na kokosy raczej liczyć nie mogą. Za ile będą musiały przeżyć od pierwszego do pierwszego?
- Emeryturę oblicza się, dzieląc liczbę składek przez oczekiwany okres życia na niej. Czyli w uproszczeniu można powiedzieć, że jeśli ktoś pracuje przez 45 lat, świadczenie, jak wyliczył GUS, będzie pobierał przez 15 lat. Mamy proporcję 3:1. Miesięczna składka do ZUS wynosiła 500 zł, otrzyma 1500 zł emerytury.
W przypadku 40 lat pracy proporcja wyniesie 2:1 i państwo da mu na utrzymanie 1000 zł miesięcznie.
Innymi słowy, 60-letnia kobieta (23 lata życia na koszt państwa, według GUS) dostanie 1000 zł emerytury, a 65-letni mężczyzna - 1500 zł.
- Gdybyśmy natomiast zostali przy obecnych 67 latach, jakich emerytur moglibyśmy oczekiwać?
- Licząc, jak wcześniej, wyjdzie 1700 zł miesięcznie. Różnica między 1 tys. zł a 1700 zł jest niebagatelna.
- Związkowcy nie lubią czy nie chcą tak policzyć? Popierają obniżkę wieku emerytalnego. Dlaczego?
- Ich elektorat to bowiem emeryci i ludzie bliscy tego wieku, więc myślą przede wszystkim o swojej sytuacji. Co ciekawe, w badaniach, gdy już poznają liczby, często zmieniają zdanie. Jednak nie do każdego człowieka z osobna można dotrzeć z takimi informacjami. Niestety.