W dokumentach IPN można znaleźć tę mniej znaną historię lat 40. i 50. minionego wieku. Roi się tam od wrogów klasowych i planów sabotażu. Zajrzyjmy do sekretnego archiwum elektrowni wodnej w Dychowie.
To była prawdziwa perełka przemysłu Środkowego Nadodrza, bodajże najnowocześniejsza elektrownia wodna III Rzeszy. Jej budowę rozpoczęto w 1933 roku i prowadzona była przez kilka firm niemieckich, głównie Symens Voigt z Berlina. Inwestycja trwała do 1937 roku. Zainstalowane zostały trzy turbozespoły, które zdolne były wyprodukować 280 MW na dobę. Zaopatrzenie w wodę zapewniał kanał o długości 21 km i trzy jeziora¬zaporowych. Pierwszy prąd popłynął pod koniec 1936 roku. Podczas działań wojennych została zniszczona w 40 proc.
Nic zatem dziwnego, że już w lutym 1945 roku, zanim zaczęli przybywać pierwsi osadnicy i organizować polskie władze administracyjne, rozpoczął się demontaż przemysłu, maszyn, sprzętu. Wszystko jako łupy wędrowało na wschód. Urządzenia prądotwórcze zostały przez Sowietów zdemontowane w pierwszej kolejności. Jednak na prośbę rządu polskiego zwrócono część wyposażenia elektryczno-turbinowego, kierując nawet do ich montażu swoich specjalistów. Sojusznicy chwalili się wówczas, że to... dar od narodu radzieckiego.
Do 1946 roku elektrownią w Dychowie nikt się nie interesował. W latach 1946 - 1948 roku przystąpiono do prac konserwacyjno - zabezpieczających pozostałych jeszcze części i zespołów oraz przygotowanie obiektu do odbudowy. Podlegała pod Okręgowe Zjednoczenie Energetyczne Okręgu Poznańskiego. Awansowała także do rangi zakładu specjalnego znaczenia i stąd przez cały czas odbudowy była pod nadzorem Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krośnie Odrzańskim. Szukano wówczas wrogów, szczególnie politycznych, sabotażystów, wyszukując ich przede wszystkim w gronie byłych volksdeutschów, żołnierzy AK i Armii Andersa, przedwojennych policjantów i podoficerów zawodowych. Pracowicie werbowano również informatorów, organizowano do nadzoru specjalną ekipę i powołano referat ochrony.
Od 1946 roku pracami konserwacyjno - zabezpieczającymi kierował dyrektor naczelny elektrowni inż. Alfons Hoffman, któremu rychło zarzucano... sabotaż. Zdaniem recenzujących jego pracę funkcjonariuszy UB niewłaściwie wykorzystywał materiały przeznaczone na odbudowę i realizację kredytów. Zresztą to nazwisko... Na początku 1949 r. został odwołany i stał się wykładowcą na Politechnice Gdańskiej. Nowym dyrektorem został skierowany z Poznania Kołowrotkiewicz. Zresztą UB nie była zadowolona także z tego kierownictwa i tak Teofil Werner (PPS) miał mieć wrogi stosunek do PPR, a Stefan Rabenda (PPS) miał rozbijać klasę robotniczą.
Na odbudowę elektrowni przeznaczono grubo ponad 1,5 miliarda złotych i znalazła się wśród inwestycji planu sześcioletniego. Okres odbudowy w sposób planowy rozpoczął się w 1949 r. Dyrektorem został przybyły z Piły Tomasz Wołodko. Jak informował w 1950 roku UB, wszelkie maszyny niezbędne do odbudowy sprowadzano z ZSRR, turbozespoły o mocy 31,5 M.V.A. z Leningradzkich Zakładów Budowy Turbin. Odbudowę wykonywała Energobudowa z Katowic. Przy inwestycji wraz z firmami pomocniczymi zatrudnionych było około 500 pracowników, w tym 5 inżynierów, 10 techników, 10 brygadzistów. Sama elektrownia zatrudniała wówczas 200 osób. Jednak jak udowadniano, wróg nie spał, nieustannie knuł przeciwko klasie robotniczej. I słusznie, bowiem UB wykryło "wrogi element". Jak czytamy, było to dwóch tzw. andersowców, 12 reemigrantów ze strefy angielskiej i 14 ze wschodniej. Do tego dwóch "Leistungs - Pole", czyli zrehabilitowanych volksdeutschów. Straż przemysłowa liczyła 24 strażników i komendanta (wszyscy byli naturalnie członkami ORMO). Wartę pełniono na trzy zmiany po cztery osoby.
Rozpoczynając prace, zaczęto od oczyszczania kanału z mułu i znajdujących się tam materiałów wybuchowych. W dokumentach odnotowywano rozmaite wydarzenia nadzwyczajne. Oto 16 listopada 1950 r. do zakładu trafiło sześć wagonów z częściami do turbin, które przez punkt zdawczo - odbiorczy w Żurawicy przysłane zostały ze Związku Radzieckiego. Tylko że były to maszyny do elektrowni parowych i miały być skierowane do Jaworzna.
Projekty elektrowni (wstępny i techniczny) opracowało Biuro Projektowe Hydroenergetyczne w Leningradzie (ZSRR), a całość urządzeń (na podstawie umowy o dostawach inwestycyjnych dla Polski) została zamówiona w Związku Radzieckim. Dostawca przysłał również swoich specjalistów do kierowania i przeprowadzenia montażu. Pierwsze turbiny, z trzech zaplanowanych, dostarczono w I półroczu 1950 r. i pierwsza miała już ruszyć wiosną 1951 r. Termin był jednak przesuwany - co zostało oczywiście odnotowane przez UB - zwiększyły się przecieki kanału w rejonie m. Brzózka. Sabotaż!
Tego typu zakład o mocy zainstalowanej 75 MW był w tym czasie największym w Polsce. Woda do maszyn elektrowni doprowadzana była z Bobru kanałem o długości ok. 17 km, ujętym w okolicach Krzywańca. Pierwszy jaz i zbiornik wodny o poj. 2.800.000 m sześć. znajdował się u wejścia do kanału, drugi jaz o poj. 4.000.000 m sześc. u wejścia do zbiornika górnego. Według sprawozdań w 1950 r. wykonano również m.in. nowe przęsło pomostu obsługi na jazie w Krzywańcu, oczyszczono 20,4 km kanału derewacyjnego, oddano do użytku sześć mostów, wykonano całkowicie przyczółek mostu na drodze wojewódzkiej Lubsko - Bobrowice.
28 lipca 1952 r. o godz.17.00 uruchomiono turbopompę pracującą pod ciśnieniem 15.000 ton wody na sekundę. Obecni byli inżynierowie radzieccy, którzy kierowali jej działalnością - stwierdzono jednak silne grzanie łożyska. Ostatecznej próby turbiny "A" przy pełnym obciążeniu 25 KW dokonano 15 sierpnia 1952 r. Również byli obecni inżynierowie radzieccy. Stwierdzono także usterki, które sprawdzili przedstawiciele wojska. Nie była to drobna sprawa, gdyż podejrzewano... A jakże, sabotaż. Szef referatu ochrony w miesięcznych, ściśle tajnych meldunkach do WUBP, przekazywał meldunki m.in. o stanie sieci agenturalno - informacyjnej, przejawach wrogiej działalności, o pracach w obiekcie - co wykonano, realizacji planów produkcyjnych, racjonalizatorstwie, sprawach dochodzeniowych... W meldunku za sierpień 1952 r, referowano o stanie agentury. Liczyła 14 osób oraz jednego rezydenta. Doniesienia to m.in. analiza nastrojów wśród pracowników oraz ujawnianie ewentualnych wrogich elementów zatrudnionych przy montażu turbozespołów, które mogłyby "w toku swej pracy prowadzić wrogą robotę". Turbozespoły!
We wrześniu 1952 r., w związku ze zbliżającym się uruchomieniem drugiego turbozespołu, przystąpiono do zabezpieczania zakładu przed ewentualnymi aktami dywersji i sabotażu ze strony "wroga klasowego". Przede wszystkim na tamie na Bobrze oraz linii wysokiego napięcia 110KVh na trasie Budziechów, Jasień, Jaryszów. Drożków, Sieniawa Żarska, Olbrachtów, Mirostowice Dolne. UB zdecydował, że należy mieć stały dopływ informacji oraz dane o "zamiarach wroga". Postanowiono uaktywnić spotkania z agenturą na terenie gromad, przez które przebiega linia. I kontaktami poufnymi w Budziechowie, Jasieniu, Jaryszewie i Mirostowicach.
Całkowite przekazanie do produkcji dwóch turbozespołów oraz dwóch hydropomp nastąpiło 4 września 1952 roku. Na uroczystość przybyli m.in. minister energetyki Bolesław Jaszczak, I sekretarz KW PZPR Feliks Lorek, przedstawiciele miejscowych władz partyjnych i administracyjnych. Najbardziej zasłużeni otrzymali odznaczenia państwowe, nie obyło się jednak bez uwag, że nie wszyscy na nie zasłużyli... Cóż, takie były czasy.