70 lat temu zginęły 22 łódzkie harcerki. Na jeziorze Gardno miała miejsce największa katastrofa na wodach śródlądowych
Siedemdziesiąt lat temu, 18 lipca 1948 roku na jeziorze Gardno utonęły dwadzieścia pięć osób, w tym dwadzieścia dwie łódzkie harcerki. Dziewczyny należały do 15 Łódzkiej Drużyny Harcerskiej. Większość uczyła się w Szkole Podstawowej nr 161 znajdującej się przy ul. Narutowicza 58. Ich drużynę nazywano „Małą Piętnastka”. To co wydarzyło się na jeziorze jest największą tragedią jaka wydarzył się na wodach śródlądowych. W Chorągwi Łódzkiej Związku Harcerstwa Polskiego otwarto wystawę poświęconą harcerka z „Małej Piętnastki”.
Jest lipiec 1948 roku. Na obóz w Gardnie Wielkiej wyjeżdżają dziewczyny z 15 Łódzkiej Drużyny Harcerskiej. W sumie trzydzieści siedem uczennic.
Większość uczyła się w Szkole Podstawowej numer 161. Przed wojną w tym miejscu mieściło się gimnazjum i liceum Czapczyńskiej. Po zakończeniu okupacji ten sam budynek podstawówka dzieliła z XVI Liceum Ogólnokształcącym. W liceum istniała drużyna harcerska zwana „Dużą Piętnastką”, a w podstawówce – „Mała Piętnastka”...
Dla większości to pierwszy taki wyjazd. Trzy lata wcześniej skończyła się wojna. Łódzkie harcerki cieszą się, że zobaczą morze, jezioro... Obóz zorganizowała 37-letnia Eugenia Le-szewska, nauczycielka Szkoły Podstawowej 161. Zabrała ze sobą dwie bratanice: 8-letnią Elżunię i 10-letnią Terenię.
18 lipca 1948 roku przypadał w niedzielę. Było ciepło, świeciło słońce. Rano dziewczyny z łódzkiego obozu, tak jak inni harcerze przebywający tam na wakacjach, poszły na godzinę 9 na mszę świętą, do kościoła w Gardnie Wielkiej.
Stanisława Okoń, z domu Piecek, opowiadała nam przed laty, że była na tym obozie. Razem z nią pojechały dwie kuzynki: 12-letnia Halinka i 14-letnia Irenka Piecek. Pani Stanisława była na niedzielnej mszy. Tam spotkała kuzynki. Nie wiedziała jeszcze wtedy, że widzą się ostatni raz... Dziewczynki pochwaliły się, że będą pływać łódką po jeziorze. Zaproponowały, by zabrała się z nimi na wycieczkę. Odmówiła. Jej zastęp miał akurat dyżur w kuchni...
Przejażdżka łódkami miała być jedną z atrakcji obozu. Harcerki cieszyły się, że popłyną jeziorem Gardno do Rowów i zobaczą morze. Wycieczkę zaplanowano zaraz po niedzielnej mszy. Ale się opóźniała. Okazało się, że zepsuły się łódki. Naprawa przeciągała się. Podobno w trakcie tych oczekiwań z wycieczki zrezygnowała jedna z drużyn. Ale dziewczynki z „Małej Piętnastki” cierpliwie czekały. Do łódek wsiadły po godzinie 16.
Harcerki wypłynęły dwoma łódkami. Do jednej zamontowano silnik motocykla. To prawdopodobnie ten silnik tak długo naprawiano. Łódka z silnikiem ciągnęła drugą. Jak zeznawali świadkowie, dziewczyny były już na środku jeziora, gdy do jednej z łódek zaczęła wlewać się woda.
Jedna z wersji mówi, że zgasł też silnik. Przewoźnik i mechanik zaczęli wylewać wodę, przenieśli część dziewczyn na drugą łódkę. Tymczasem fala była coraz wyższa, łódki kołysały się na prawo i lewo, w końcu się wywróciły. Inna z wersji zdarzeń mówi, że gdy pojawiła się woda w łódkach, przewoźnik zaczął zawracać w kierunku brzegu. Wtedy obie łódki się wywróciły...
– Z jeziora uratowałam się prawie cudem, nie umiałam pływać i nie trzymałam się wraku – opisywała te dramatyczne wydarzenia w broszurze „Mała Piętnastka” jedna z uratowanych, Hanna Bojarska-Nowak. – Na początku czułam wiele rąk, które wpychały moją głowę pod wodę. Gdy wypływałam, słyszałam straszny zbiorowy krzyk! Dużo później, gdy udało się mi się wychylić głowę na powierzchnię, nie słyszałam już nic. Panowała cisza i widziałam nieruchome ciała na wodzie. Łatwo się domyślić, jakie myśli chodziły mi po głowie. Do tej pory pamiętam, jak nogi grzęzły mi w śliskim mule ma dnie jeziora, pamiętam straszny łomot serca i straszny ból rozrywający klatkę piersiową (...) Gdy rybak wyciągnął mnie za warkocz do łódki i dowiózł do brzegu, zobaczyłam ułożone pokotem nieduże, nieruchome ciała w szarych mundurkach.
Teodozja Zwinogrodzka-Czerwińska znajdowała się w sąsiednim obozie. Opowiadała, że dopłynęła do nich „Zetka” Erdman i w mokrym mundurze, na baczność meldowała, że topi się „Mała Piętnastka”. Prosiła ich o pomoc.
Nikt nie chciał w to uwierzyć. Ale zebrali chętne harcerki, które brzegiem jeziora pobiegły na przystań. Łódkami przywożono tam nieprzytomne dziewczyny.
– Zasady pierwszej pomocy teoretycznie znałyśmy, ale tu stanęłyśmy oko w oko z wielką tragedią – wspomina Teodozja Zwinogrodzka-Czerwińska. – Rozrywałyśmy mokre mundury, starałyśmy się usuwać z organizmu wodę poprzez odwrócenie na brzuch i unoszenie talii do góry, tak żeby głowa była niżej. Potem sztuczne oddychanie... Przybywało ratujących. Miejscowa ludność przynosiła koce, stoły, ławy, a ci, co mieli łódki, kursowali wyławiać i przywozić na brzeg pozostałe.
Uwaga była skupiona na tych, które były przywiezione przytomne. Umieszczano je w mieszkaniach i pilnowano, aby nie zasypiały. Przywieziono lekarza, który był wiekowy i nie mógł się schylać. Harcerki podnosiły każdą dziewczynę, by mógł zbadać źrenice i stwierdzić za każdym razem, że nie żyje. Tylko u dwóch harcerek stwierdzono jeszcze oznaki życia. Zaczęto je reanimować, ale bezskutecznie.
Teodozja Zwinogrodzka-Czerwińska wspominała, że identyfikacji miała dokonać Teresa Sas, drużynowa, która przeżyła. Ciała dziewczynek były ułożone w dwóch rzędach. Harcerki pełniły przy nich wartę. O 2 w nocy przyjechał autokar ze zsuniętymi siedzeniami. Przewiózł ciała harcerek do Słupska...
Z listy przedstawionej przez „Małą piętnastkę” wynika, że zginęło 25 osób, w tym organizatorka obozu Eugenia Le-szewska, a także żona przewoźnika oraz miejscowa kobieta, która pracowała w obozowej kuchni. Wielu harcerzy, którzy odwiedzili miejsce tragedii, zapamiętało dwie łodzie leżące spodem do góry. Ich dna były polepione lepikiem. Obok leżały dwie czapeczki mucho-morki. Miały je na głowie Elżunia i Terenia Leszewskie, najmłodsze ofiary wypadku na jeziorze Gardno, bratanice pani Eugenii.
Zginęły 22 dziewczyny. Między innymi Halinka Brosz-kowska, uśmiechnięta, ciemnowłosa dziewczynka o dużych, czarnych oczach. Była Żydówką. Przez całą wojnę ukrywała się razem z rodzicami. Była jedynaczką. Rodzice nie chcieli, by należała do harcerstwa. Przez to przestała być zastępową.
Śmierć poniosła Basia Niepołomska, która pisała bajki, malowała. Jezioro pochłonęło Halinkę Wizner. Była jedynaczką, tak jak wiele innych ofiar. Jej mama początkowo nie chciała rozmawiać z koleżankami córki. Czas zabliźnił ranę.
Większość harcerek pochowano na Cmentarzu Starym. Eugenia Leszewska i jej bratanice spoczęły na Zarzewie, a dwie inne harcerki na Dołach. Jak podawała ówczesna prasa, na pogrzeb przyszło 25 tysięcy osób. Mszę odprawił bp Kazimierz Tomczak. Niektórzy wspominają, że w trakcie ceremonii rozległa się wieść, że trumny są puste. Zrozpaczeni rodzice zażądali ich otwarcia. W trumnach leżały dziewczynki ubrane w białe koszule...
Dlaczego łódki utonęły? Dziś można powiedzieć, że powodem było przeciążenie. Jedna mogła pomieścić 15 osób, druga 6. Wsiadło do niej prawie 40.
Podobno przewoźnik pozostał bezkarny. Miał uciec z transportu do aresztu i przedostać się za granicę. Zaraz po tragedii premier Cyrankiewicz powołał międzyministerialną komisję, by zbadać okoliczności wypadku. Jej wyniki są nieznane.