72 tysiące studentów zaczęło naukę na naszych publicznych uczelniach
W czwartek kolejny rok studiów zainaugurowało ponad 72 tysiące uczniów, z czego jedną trzecią stanowią „pierwszaki”.
Największe śląskie uczelnie zainaugurowały nowy rok. W tym roku łącznie na studia będzie uczęszczać około 72 tysiące studentów. Najwięcej będzie się uczyć na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, gdzie kształcić będzie się prawie 25 tysięcy studentów. W tym roku naukę rozpocznie tam 6569 żaków, z czego 4400 będzie uczęszczać na studia stacjonarne I i II stopnia, 2169 na studia niestacjonarne.
Największą ilość studentów przyjął katowicki Uniwersytet Śląski, który kilka dni temu zadeklarował, że przyjmie również na uczelnię uchodźców. Swoją przygodę z uczelnią rozpocznie tam 8303 studentów, w tym 7007 na studiach stacjonarnych I i II stopnia, a 1296 na niestacjonarnych. Najwięcej osób przyjęto tam na wydział filologiczny - ponad 6 tysięcy.
Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach w tym roku przyjął na swoją uczelnię około 5 tysięcy studentów w tym ponad 3800 na studia stacjonarne i ponad 1000 na niestacjonarne. Łącznie będzie się tam uczyło około 11 tys. osób.
Na Śląski Uniwersytet Medyczny dostało się natomiast 4053 studentów, z czego 2656 wybrało się na studia stacjonarne, a 1397 osób na studia niestacjonarne. Łącznie na 15 kierunkach medycznych w języku polskim i dziewięciu w języku angielskim kształcić się będzie 9615 studentów.
Na Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach w tym roku pobierać nauki ma 4419 studentów, z czego 1652 po raz pierwszy przekroczy prób uczelni (1390 na studiach stacjonarnych i 262 na niestacjonarnych).
Najmniej studentów będzie uczęszczać do Akademii Sztuk Pięknych. 620 osób będzie się uczyć na dwóch wydziałach: artystycznym i projektowym.
Studenci to zwierzęta multimedialne
Rozmowa z Ryszardem Koziołkiem, prorektorem ds. kształcenia i studentów Uniwersytetu Śląskiego
Czy studentów jest za dużo, czy w sam raz? Bo wydaje się, że dziś, w porównaniu z tym co było kilkanaście lat wcześniej, jest ich o wiele więcej.
Zależy jaki okres czasu ma pan na myśli. Mniej więcej od 2005 roku do końca dekady, mieliśmy wzrost studentów. Wtedy, mniej więcej w latach 2007-2008, osiągnęliśmy szczyt. Było ich najwięcej. Zresztą to była sytuacja w całej Polsce i ta duża liczba uczelni wyższych, około 430 uczelni łącznie, w tym ponad 130 publicznych, to efekt tego boomu demograficznego i pędu młodych Polaków do kształcenia wyższego. Natomiast tak sformułowane pytanie, czy mamy za dużo studentów, czy za mało, to wszystko zależy jak to mierzyć. Jeśli myśleć o przygotowaniu liczby miejsc na studiach dziennych, w tym na UŚ, to sobie z tym spokojnie radzimy. To jest liczba, którą jesteśmy w stanie obsłużyć, kształcąc ich na dobrym lub bardzo dobrym poziomie. To nie jest jednak liczba miarodajna. Moim zdaniem taką liczbą jest inny parametr, mianowicie współczynnik dostępności nauczyciela akademickiego dla studenta. Czyli po ludzku mówiąc, ilu studentów przypada średnio na jednego nauczyciela akademickiego. W dobrych ośrodkach na świecie wyliczono, że to powinno być kilkunastu studentów na prowadzącego. U nas to wygląda mniej więcej około 14-15 studentów na pracownika. To jest dobra liczba. To pozwala na dobre kształcenie, na kontakt nauczyciela akademickiego ze studentem w grupie. Jeśli jest poniżej, to tym lepiej, bo studenci mają częstszy i lepszy kontakt z nauczycielem. Ale potem wkracza czynnik ekonomiczny. Jeśli studentów jest za mało, to dotacja, która w znacznej mierze składa się z czynnika studenckiego, czyli pieniądze idą za studentem, ona spada i wtedy możemy mieć kłopoty. Natomiast żeby jasno odpowiedzieć, nie dostrzegam przeładowania w tej chwili.
Jakość jest taka sama jak kiedyś? Dziś odnosi się wrażenie, że wielu tych magistrów, których wyprodukowano na uczelniach, nie odnajduje się na rynku pracy.
Sytuacja studentów na rynku pracy nie wynika wyłącznie z jakości kształcenia. Jeśli wykształci pan jeszcze lepiej prawników, psychologów czy filologów, będzie pan ich kształcił na wyższym poziomie, to wcale nie znaczy, że przybędzie dla nich miejsc pracy. Tu nie ma bezpośredniego związku. Różne są czynniki, zmienił się model kształcenia ponadgimnazjalnego, nastawienie kształcenia na efekt maturalny spowodowało, że spadła jakość wykształcenia ogólnego po kształceniu ponadgimnazjalnym. I na to często nasi koledzy narzekają. Kandydaci, którzy przychodzą na studia, są gorzej wykształceni w zakresie ogólnym. Mają dobry wynik na maturze, ale ich horyzonty, zdolność uczenia się nowych rzeczy, jest mniejsza niż w poprzednich pokoleniach. Ja patrzę na to trochę z przymrużeniem oka, bo w tym jest taka zasada, że kiedyś było dobrze, a każdy kolejny rok i przyszłość idzie ku gorszemu. Studenci są inaczej wykształceni. Jeśli ja patrzę na kandydatów i na studentów to oni z całą pewnością są bardziej obyci w świecie. Są zwierzętami multimedialnymi, dobrze posługują się technologiami informacyjnymi. Szybko znajdują informacje, generalnie są lepiej wykształceni językowo. Oczywiście oni mają, tak jak mówiłem, słabsze wykształcenie w przedmiotach podstawowych, natomiast coś za coś. Ci studenci też się dostosowują do świata, w którym żyją. To od nas wymaga innego kształcenia. To znaczy uniwersytet musi zrekompensować ich braki w wykształceniu, przejmując w jakimś sensie część tradycyjnego liceum czteroletniego, czyli musimy tych ludzi nauczyć tej wiedzy, umiejętności czy kompetencji, które są nam dalej potrzebne, żeby z nimi rozmawiać. Z kolei my musimy się zaadaptować do ich kontaktowania się z wiedzą, źródłami i bardziej praktycznym nastawieniem. Ich nastawienie w stosunku do uniwersytetu oczekuje od nas bardziej praktycznego kształcenia.
Jak student powinien sobie dobierać kierunek studiów, bo często zdarza się tak, że wybiera jakiś kierunek, nie dostaje się na niego, i idzie na cokolwiek.
Przede wszystkim trzeba się kierować swoimi zdolnościami, rozpoznawać je. Każdy jakieś ma, jakieś predyspozycje językowe, ktoś jest dobry w ścisłych rzeczach. Szkoła średnia powinna być takim momentem, kiedy ja rozpoznam swoje możliwości, niekoniecznie wybierając rozszerzenie. Często jest tak, że wybieram tę pulę przedmiotów, które potem będę zdawał na maturze, i one potem pociągają za sobą wybór studiów. Ja bym się kierował tymi wewnętrznymi, zdefiniowanymi cechami własnymi. Jeśli natomiast nie to, to pozostaje myślenie bardziej praktyczne, czyli wybór kierunku, który w jakimś sensie może im zagwarantować pracę, czy też dalszy rozwój. Jest jeszcze część takich kandydatów, i nie lekceważyłbym tego, którzy chcą po prostu ciekawie studiować. Już zawieszają myślenie o praktyczności studiowania, bo chcą się dowiedzieć interesujących rzeczy albo pobyć na uniwersytecie. Myśmy przesunęli wajchę w mówieniu o kształceniu, że ono ma być maksymalnie związane z rynkiem pracy i właściwie o tyle ono jest dobre, o ile po studiach dostaje dobrą, wysoko płatną pracę. Natomiast zapomnieliśmy o tym, że ludzie idą na studia po to, by im się głowy pootwierały, albo żeby to wykształcenie procentowało w dłuższej perspektywie czasu, a nie zaraz po studiach. Jeśli ktoś chce studiować fizykę albo matematykę, to niekoniecznie musi pracować w szkole, tylko ćwiczy pewną dyspozycję umysłu, umiejętności i jestem przekonany, że jeśli zrobił to ze swoich własnych przekonań i zdolności, to znajdzie się na rynku pracy.
Rynek pracy się zmienił. Kiedyś studia humanistyczne mocno się liczyły, a dziś humaniści najczęściej są bez pracy, albo wykładają towar w Biedronce czy w Tesco, bo dziś rozwinęły się technologie i bardziej poszukiwani są ludzie z wykształceniem technicznym. Jak wybrnąć z takiej sytuacji?
Na pewno uniwersytet nie jest w stanie wziąć odpowiedzialności za całość sytuacji gospodarczej w kraju czy politykę społeczną. Z całą pewnością ten napływ ludzi do kształcenia wyższego, w tym także kształcenia humanistycznego, które jest po prostu tańsze i umożliwia masowe kształcenie, spowodował nadmiar podaży. Nagle na rynek trafili ludzie z wyższym wykształceniem, dla których nie było odpowiedniej pracy. Myślę, że trzeba też w to włączyć myślenie takie bardziej indywidualistyczne i odpowiedzialne. To znaczy młody człowiek powinien wziąć odpowiedzialność za swoje kształcenie i oczekiwanie, że szkoła, uczelnia, pracodawca, przejmie taką odpowiedzialność, jest troszkę niedojrzałe. Nie powinniśmy się oszukiwać i to jest rzeczywiście kluczowa kwestia, tak po jednej jak i po drugiej stronie. Ani uczelnia nie może mamić kandydata, że przyjmując 300 studentów prawa czy 200 studentów filologii dla wszystkich będzie praca. To nieprawda. Natomiast może mu obiecać dobre wykształcenie. On nabędzie wiedzę i umiejętności, które uczelnia określi jako zadowalające albo bardzo wysokie, potwierdzając to określoną notą i z tego uczelnię trzeba rozliczać. Uczelnia powinna stawiać wymagania, pilnować jakości, natomiast nie może wziąć odpowiedzialności za sukces na rynku pracy. Gdybym był studentem dzisiaj to wymagałbym od uczelni dobrej jakości kształcenia bez względu na to, czy to nauka języka i wiedza o kulturze, czy to są przedmioty ścisłe.
Ale nawet jeśli student otrzymuje dobrą jakość kształcenia, to nie zawsze się to przekłada na dobre wejście w życie.
Prawda, ale na pewno temu, który jest lepiej wykształcony, łatwiej znaleźć pracę, dlatego że jak potwierdzają rozmowy z pracodawcami, coraz mniej liczy się papier jakiejkolwiek uczelni, nawet bardzo renomowanej. Decyzje o zdobyciu pracy rozstrzygają się właśnie... w pracy.
To czy studia są tak naprawdę potrzebne do tego, aby mieć dobrze płatną pracę?
Przez krótki czas dominowała w myśleniu retoryka neoliberalna, gdzie ekonomizowaliśmy kształcenie. Próbowaliśmy parametryzować je tak, by łatwo było określić, czy są sensowną czy bezsensowną inwestycją. Dzisiaj widzimy, że rzeczywistość jest tak skomplikowana, że nie wystarczy podejście w obrębie jednej dyscypliny, dlatego jestem przekonany, że studia uniwersyteckie są najlepszym modelem kształcenia nie tylko dlatego, że reprezentuję uniwersytet, a dlatego, że one dają ten typ wykształcenia, który jest kluczowy dla dobrego życia w tym szerokim rozumieniu. Po pierwsze dają dobre wykształcenie specjalistyczne, jeśli ktoś porządnie się do nich przykłada. Ale zarazem ze względu na to, żę program kształcenia wykracza poza kierunek, uczą w jakiś sposób rozumieć co mówią do mnie ludzie z innych dyscyplin, czyli poszerza horyzonty wykształcenia. Dziś jesteśmy przy okazji na konferencji na temat uchodźców. Nie da się dzisiaj bez wiedzy kulturoznawczej, społecznej, prawniczej, rozwiązać tych problemów, które przed nami stoją. Jeśli myślimy więc o uniwersytecie jako o cudownej instytucji, która zgromadziła w obrębie siebie komplet wiedzy o świecie, to zrobiła go z pewnej ostrożności i mądrości, że nie wiadomo co się przyda. Ja byłbym bardzo zaniepokojony, gdybyśmy zrobili to co Japończycy, którzy zaczynają likwidować wydziały humanistyczno-społeczne. Nie daj Bóg, żebyśmy to zrobili. Byłoby to bardzo szkodliwe. Oczywiście trzeba dbać o to, że tak jak kiedyś był szał na marketing i zarządzanie i tysiące studentów, rzuciło się na ten kierunek, to była czysta spekulacja edukacją. Przed tym trzeba się strzec i tego na szczęście już nie widzę. Powinna być równowaga, ale z niczego bym nie rezygnował.
Przy niektórych kierunkach natomiast, które powstają na uczelniach, ma się wrażenie, że powstają po to, by tylko przyciągnąć studentów. Wydają się wręcz abstrakcyjne.
Nie powstają tylko po to, by przyciągnąć studentów. Mam nadzieję że powstają po to, żeby odpowiedzieć też na pewną potrzebę studiowania, bo można by powiedzieć tak, że to są jakby dwie szkoły. Z jednej strony patrzymy na to, co się dzieje wokół nas i myślimy, czy ten rodzaj kształcenia znajdzie odpowiedź po stronie rynku pracy. Z drugiej strony słuchamy tego, co mówią nam kandydaci, jakie kierunki oni chcą zobaczyć. Proszę zobaczyć, tradycyjnie z roku na rok wielką popularnością cieszy się psychologia i możemy powiedzieć, ze jeśli rokrocznie wypuścimy 150 psychologów, czy oni znajdą zatrudnienie w swoim zawodzie? Można w to powątpiewać, a zarazem wolność wykształcenia jest jednym z przywilejów wolności politycznej i społecznej. Czy my rzeczywiście powinniśmy być mądrzejsi od kandydatów i mówić im nie, tego nie studiuj, skoro ludzie chcą to studiować. Znalezienie balansu miedzy tym jest trudne i wymaga odpowiedzialności ze strony uczelni a także ze strony rządu, bo z tego wynika też finansowanie odpowiednich kierunków. Ja mam nadzieję, że mamy poza sobą taką nieostrożność w tworzeniu kierunków podyktowanych doraźną chęcią złowienia studentów bo jest to bardzo pracochłonne by stworzyć nowy kierunek. Poza tym jak się te studia już stworzy to trzeba przynajmniej stworzyć więcej niż jeden cykl. Tu jest inaczej niż przy wprowadzaniu produktu na rynek, gdzie jak się nie sprawdzi to sprzedajemy go gdzie indziej. Więc uczelnie zaczynają sobie zdawać z tego sprawę, że z nowinkami edukacyjnymi trzeba postępować ostrożnie.