75 lat "Dziennika Polskiego". Dziennikowy gwiazdozbiór
Szymborska miała zrezygnować z poezji, gdyby nie przyjęto jej pierwszego wiersza, Iredyński w dniu debiutu jeździł tramwajem cały dzień, trzymając w kieszeni wydrukowany tekst
Kiedy nie było telewizji, radio nie cieszyło się przesadnie wielkim zasięgiem, a tygodniki kulturalne miały się dopiero pojawić, prasa codzienna pośredniczyła między odbiorcami a sztuką, czytelnikami a poezją. W „Dzienniku Polskim” debiutowali Wisława Szymborska i Tadeusz Konwicki, swoje wiersze na jego łamach widzieli Tadeusz Różewicz czy Jerzy Harasymowicz. „Dziennik” był przystanią dla pisarzy i artystów, oni zaś wznosili pismo na wyżyny.
Słowa Szymborskiej
„Chcę określić ich jednym wyrazem:/jacy - ?/Biorę słowa potoczne, ze słowników kradnę/mierzę, ważę i badam -/Żadne/Nie odpowiada” - pisała Wisława Szymborska w pierwszej strofie debiutanckiego „Szukam słowa”. Wiersz ukazał się na łamach dodatku literackiego „Walka” 14 marca 1945 roku, chociaż jego publikacja nie była pewna. Adam Włodek, redaktor „Dziennika Polskiego” odpowiedzialny za cotygodniowy dodatek dla młodych twórców i decydujący o publikacji utworów, wspominał po latach pierwsze wiersze poetki: „Nie wyróżniały się niczym nadzwyczajnym, co więcej: były po prostu słabe”. O publikacji przesądził jednak inny redaktor, Witold Zechenter, który wstawił się za Szymborską i po dokonaniu edytorskich skrótów opublikował na łamach „Walki” jej pierwszy wiersz. Prawdopodobnie nie miał pojęcia, jak bardzo wpływa na przyszłość polskiej poezji.
„Gdyby odrzucono moje wiersze - wspominała dla „Polityki” poetka - być może próbowałabym jeszcze prozy, ale gdyby mi tego pierwszego słabiutkiego wiersza nie przyjęto, to prawdopodobnie zrezygnowałabym z poezji. Przynajmniej miałam takie uczucie. Że idę po raz pierwszy i - jeśli nie przyjmą - ostatni”.
Na łamy zapraszaliśmy nazwiska znane i takie, które dopiero miały wypłynąć na szerokie wody
Kłopotliwy Mrożek
- Gdyby zdjąć z archiwalnych półek wydania „Dziennika Polskiego” i kartkować jego kolejne roczniki, można by poznać całe lata życia kulturalnego Krakowa - mówi Wacław Krupiński, dziennikarz, wieloletni redaktor i kierownik działu kultury „Dziennika”.
Bliskość istotnym zjawiskom artystycznym tego czasu, rzetelne i konsekwentne dokumentowanie ich było możliwe za sprawą dziennikarzy i publicystów podążających za nowościami w krakowskiej kulturze, zapraszających na łamy nazwiska wielkie i znane szerokiej publiczności, a także te, które dopiero miały wybrzmieć.
Kulturalny dział gazety rozwinęła Krystyna Zbijewska, związana z tytułem od początku jego istnienia przez kolejne ponad 30 lat. Zbijewską fascynował teatr. To jej dziełem był Klub Miłośników Teatru, działający instytucjonalnie w Krakowskim Domu Kultury w Pałacu pod Baranami, a medialnie w „Dzienniku Polskim”. Inicjatywa szybko się rozszerzyła, po 10 latach krakowski klub liczył 26 tys. członków.
Mrożek zasłynął najpierw jako satyryk i wypełniał niedzielne dodatki zabawnymi rysunkami
To właśnie Zbijewska opowiadała, jak Mrożek, skierowany do działu miejskiego, sprawiał więcej kłopotów niż pożytku jego kierownikowi, red. Szydłowskiemu. Zanim zasłynął z dowcipnych i cenionych rysunków, opowiadań, humoresek i skeczy, przyszły dramatopisarz i prozaik parał się dziennikarstwem. „Niebawem zaczął pisać większe rzeczy - artykuły, reportaże, felietony. Niewiele różniły się one od prac innych »Dziennikowych«. Może jedynie felietony opatrzone tytułem »Postępowiec« wyróżniały się sarkastycznym spojrzeniem na świat i specyficznym humorem” - wspominała Zbijewska. Publicystyczne łamy otworzył Mrożkowi redaktor naczelny Stanisław Witold Balicki, który przyjmując go do redakcji, miał powiedzieć: „Macie nowego kolegę, przyjąłem do redakcji studenta próbującego pisać i rysować”, po czym dodał: „Za kilkanaście lat będzie o nim głośno”. Nie mylił się Balicki, bo Mrożek zasłynął najpierw jako satyryk i z powodzeniem wypełniał niedzielne dodatki gazety zabawnymi rysunkami i komentarzami. Jego krótkie formy literackie wkrótce zaczęły trafiać na estradę, choć na dobre wybrzmiały dopiero w Warszawie, odrzucone przez Stary Teatr w Krakowie.
Reporter Konwicki
Sam Stanisław Witold Balicki zapisał się nie tylko w dziejach prasy, ale również teatru. Kierując gazetą w latach 1945-1950, uprawiał publicystykę teatralną, a w sezonie 1949/1950 był kierownikiem literackim Miejskich Teatrów Dramatycznych w Krakowie - Teatru Słowackiego i Starego Teatru. On też uruchomił dwa dodatki kulturalne „Dziennika Polskiego” - czyli „Od A do Z” oraz „Dziennik Literacki”. Na łamach pierwszego zaistniał Tadeusz Konwicki.
Był rok 1946. W ósmym numerze ukazał się reportaż i ilustracje Konwickiego zatytułowane „Szkice z Wybrzeża”. „Można wreszcie było spróbować podejść do Pana Tadeusza w warszawskiej kawiarni Bliklego, w której zwykł przesiadywać około godziny 11, ze starym »Dziennikiem Polskim«, licząc na jego podpis” - wspominał pisarza Marcin Wilk, przez kilka lat również autor „Dziennika”. Dodawał też: „Często życie przekuwał na literaturę, a literaturą odsłaniał życie”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że na twórczość literacką Konwickiego miała wpływ praca reporterska, jej charakter tak nieodłącznie związany z ludźmi i bliskością ich ludzkich spraw.
Zdolny chłopak, Iredyński
- Te wiersze na łamach gazety codziennej były w latach 40. i 50., mówiąc górnolotnie, powiewem piękna i urody języka polskiego, języka poetyckiego w bezpośrednim sąsiedztwie produkcyjniaków i sztampowej publicystyki, jaka wówczas w prasie obowiązywała. Niech nam to nie będzie zapomniane - mówił podczas Salonu Poezji w 2005 roku Władysław Cybulski, związany z „Dziennikiem Polskim” od 1946 roku, przez ćwierć wieku jako zastępca redaktora naczelnego. Kiedy podczas Salonu czytano wiersze drukowane w naszym tytule na przestrzeni lat, wśród autorów wybrzmieli - poza wspomnianymi - także m.in. Stanisław Jerzy Lec, Kazimiera Iłłakowiczówna, Jerzy Ficowski, Ludwik Jerzy Kern, Marian Załucki, Wiesław Dymny, Jan Sztaudynger, Adam Ziemianin, Jerzy Harasymowicz, Ewa Lipska, Leszek Długosz, Leszek Aleksander Moczulski czy Ireneusz Iredyński. Słowem: cała plejada najwspanialszych nazwisk wpisanych w powojenne dzieje literackie.
Ostatni ze wspomnianych, Iredyński, miał ledwie 16 lat, kiedy zobaczył swój wiersz na łamach „Dziennika Polskiego”. Był 1955 rok, młody poeta przeprowadził się właśnie z Bochni do Krakowa. W dniu publikacji utworu wsiadł do tramwaju i jeździł nim cały dzień, trzymając w kieszeni wydrukowany utwór. „Trochę bandyta, trochę wariat, duży alkoholik. Ale niesłychanie zdolny chłopak” - pisał o nim w swoim „Alfabecie” Stefan Kisielewski. Iredyński sam o sobie mówił: „Mnie interesują skrajności, w nich odnajdują się najbardziej wyraziście tendencje naszych lat”.
Cybulski był wytrawnym znawcą filmu. Autorem-firmą. „Zapiski kinomana” dostarczał czytelnikom przez ponad pół wieku, od roku 1957. I były to opinie, z którymi się liczono. Dla wielu młodszych dziennikarzy był mistrzem. Pięknego stylu i dobrego smaku. Wacław Krupiński wspomina: - Był wyczulony na urodę języka. Dowodził tego jako autor i jako adiustujący nasze teksty. A pochwała z ust red. Cybulskiego dodawała skrzydeł. Gdy kończył 85 lat, miałem zaszczyt pisać okolicznościową laurkę. „Ładnie pan napisał, dziękuję, ale tyle zdań przesadnych, na które nie zasłużyłem” - rzucił po lekturze niby mimochodem, ze swym radosnym błyskiem w oku.
Dowcip Miecugowa i Rybińskiego
To Władysław Cybulski był adresatem felietonów - „listów do redaktora”, publikowanych na tej samej stronie przez dziesiątki lat przez Brunona Miecugowa.
- Bruno to był wytrawny felietonista, świetny satyryk. Można mu było zazdrościć pamięci - w tym do anegdot i ogromnego poczucia humoru, wspieranego błyskotliwą inteligencją - wspomina Wacław Krupiński.
Cybulski współpracował z wybitnymi piórami. Sam wspominał, jak cała redakcja czekała w piątek wieczorem na Lucjana Kydryńskiego, który wracał z Filharmonii. Wszystkim zależało na tym, by recenzja ukazała się na drugi dzień, a Kydryński był autorem punktualnym, pisał dobrze i szybko. Dzieje krakowskich teatrów przez wiele lat opisywał Krzysztof Miklaszewski, zaś ludziom sztuki towarzyszył na wystawach Maciej Gutowski.
Świetnym piórem „Dziennikowe” łamy wzbogacał także Maciej Rybiński. - Był nieprzeciętnie inteligentny, ogromnie dowcipny - mówi Andrzej Kozioł, wieloletni redaktor i sekretarz redakcji „Dziennika Polskiego”. - To, że Maciek ma talent, było powszechnie wiadome. Jego dowcip i znakomite pomysły wprost zmuszały do śmiechu. Kiedy jego teksty przechodziły przed publikacją przez moje biurko, po prostu nie dało się nie uśmiechnąć. Pisał świetne felietony - dodaje.
Poeci na etacie
Kiedy w 1982 roku Krupiński dołączył do zespołu, stał się - jak sam wspomina - „nieistniejącym kierownikiem nieistniejącego działu kultury”. Ten reaktywował naczelny, Czesław Niemczyński w grudniu 1999 r. Krupiński kierował nim przez 12 lat, współpracując m.in. - poza etatowymi dziennikarzami jak wyborna znawczyni sztuk plastycznych Jolanta Antecka - z Jolantą Ciosek, Józefem Opalskim, Jerzym Madeyskim, Janem Pieszczachowiczem, Grzegorzem Tusiewiczem czy debiutującym w „Dzienniku” Łukaszem Maciejewskim.
„Dziennik” miał szczęście do ludzi literatury; pracowali w nim poeci; Andrzej Warzecha, Józef Baran...
Wymienione nazwiska nie wyczerpują listy „Dziennikowych” gości. Na początku XXI wieku gazeta miała nie tylko znakomity nakład (w piątki 200 tys. egzemplarzy), ale i wyjątkowe teksty, m.in. eseje Adama Zagajewskiego i Krzysztofa Meyera.
„Dziennik” miał szczęście do ludzi literatury. Po Mrożku i Andrzeju Bursie pracowali w nim poeci - Andrzej Warzecha, Józef Baran, a także Marcin Baran, jako zastępca redaktora naczelnego.
Józef Baran prowadził „Wierszowisko”, w którym zamieszczał wiersze debiutantów, choć jako autor zajmował się głównie dłuższymi formami. Pisał reportaże, prowadził wywiady z ludźmi krakowskiej kultury - pisarzami, poetami, muzykami czy rzeźbiarzami, relacjonował wydarzenia. - Starałem się, by pisanie było nie tylko bieżące, czytelne w danym w momencie, ale żeby zawierało walor ponadczasowości - mówi.
Wacław Krupiński dodaje: - O poziomie „Dziennika” w moich dekadach niech świadczy fakt, że jego teksty broniły się w wydaniach książkowych - mówi Wacław Krupiński.
- Najpierw Barbara Ziembicka opublikowała w „Znaku” 16 wywiadów z czołowymi twórcami pracującymi, podobnie jak ona, w ASP - „Najprostszą drogą. Rozmowy z artystami”, później ukazał się w Warszawie tom „Nieobecność trzeciej ręki. Korespondencja Józefa Opalskiego z Doktorową z Wilczej”, z rysunkami Mrożka. Dziś mogę ujawnić, że w Doktorową (postać z listu Gombrowicza do Schulza) wcielał się obecny na łamach „Dziennika” przez ponad 20 lat Paweł Głowacki - kontynuuje Krupiński. - Ja z kolei utrwaliłem w książkach teksty z cyklu „Głowy piwniczne” oraz, w zbiorze „Cytaty z młodości”, moje rozmowy z wybitnymi artystami teatru i estrady. To właśnie te spotkania, z twórcami, znajomości, nieraz zażyłe, traktuję jako główną wartość uprawiania tego zawodu - kwituje Wacław Krupiński.