A koniec jest początkiem i nową nadzieją
Słowa księdza Jana Twardowskiego „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” przypominają nam o ulotności naszego życia. My powędrowaliśmy za tą ulotnością po starych cmentarzach, zagubionych, ale wcale nie zapomnianych.
Tylko z pozoru wydaje się zapomniany. Między drzewami, na skraju lasu, wśród opadłych liści stoją omszałe nagrobki. Niewiele ich, choć zostały wyraźne ślady alejek, które wiele lat temu prowadziły bliskich do miejsca, przy którym mogli zapalić świeczkę, pomodlić się, wspomnieć człowieka, który żył obok nich.
Maleńki cmentarz między Zaborem Wielkim i Zaborem Małym. Ostatni pogrzeb miał tu miejsce w 1961 roku, ale ludzie nie zapomnieli o grobach, które stanęły przed wojną i o tych, które wyrosły tu już po wojnie. Niemcy stąd wyjechali. Przyjechali Polacy. Ale przecież wobec śmierci wszyscy są równi.
Wśród opadłych liści stoją wypalone znicze. Ktoś starannie poukładał na grobach pocięte gałęzie tak, by dzikie zwierzęta nie mogły rozryć ziemi. 1 listopada w tym lesie zapłoną niewielkie ogniki, które rozświetlając szybko zapadający zmrok, będą przypominać o ulotności życia. Może przejeżdżający pobliską drogą staną na chwilę i zatrzymają się przed krzyżem w centralnym miejscu leśnego cmentarza, który połączył mieszkańców Zaboru Wielkiego, który do 1945 roku nazywał się Gross Saabor, a jeszcze wcześniej Hirschwerder?
Na pewno co roku w ostatnie dni października na cmentarz przychodzą okoliczni mieszkańcy. Sprzątają stare, wypalone znicze, grabią liście, choć wiedzą, że kiedy przyjdą tu w Zaduszki, drzewa i tak upomną się o swoje, zasypując ziemię pożółkłym dywanem.
- Od lat w Zaduszki mamy na tym cmentarzu procesję. Przez lata prowadził ją proboszcz Ludwik Sosnowski, a tradycję przejął jego następca, ksiądz Waldemar Kocenda - mówi sołtys Zaboru Wielkiego w powiecie średzkim Beata Pęcherek. Od najstarszych mieszkańców wsi słyszała, że w Zaborze zaraz po wojnie stał dwór z zabudowaniami gospodarczymi. Dwór rozebrano na odbudowę Warszawy, swoje zrobili też Rosjanie i z majątku został tylko mur. Ale wieść, przekazywana z pokolenia na pokolenie przez nowych mieszkańców, niesie, że na zagubionym w lesie cmentarzu, za metalowym płotkiem są dwa groby właścicieli majątku. Tego, po którym został tylko mur.
- To trochę niezwykłe, ale ten cmentarz ma naturalne ogrodzenie z drzew, które w części chroni go przed sarnami i dzikami. Tak to wymyślili ludzie, którzy kiedyś te drzewa zasadzili. I przyznam, że co roku, kiedy grabimy liście na tym cmentarzu, a potem idziemy z księdzem w procesji, chyba wszyscy zastanawiamy się, jak to możliwe, że wiosną wszystko zarasta tu roślinami i kwitnie na niebiesko z wyjątkiem alejek, które wciąż są wytyczone tak jak wiele lat temu - mówi Beata Pęcherek i dodaje, że krzyż, który stoi w centralnym miejscu leśnego cmentarza jest nowy.
Postawiły go dwa sołectwa gminy Miękinia: Lubiatów i Zabór Wielki, bo jego poprzednik już próchniał. Krzyż zrobił miejscowy stolarz. - Ale wtedy dowiedziałam się, że poświęcone przedmioty, przeznaczone dla konkretnego miejsca, trzeba w tym miejscu zostawić. Ten stary, rozpadający się już krzyż nadal więc stoi na cmentarzu i próchnieje. Można powiedzieć, że tak jak człowiek zbliża się do nieuchronnego końca - dodaje po chwili zastanowienia sołtys Zaboru Wielkiego.
„Nie płaczcie, że leżymy tak z dala od ludzi, A burze już nam nieraz we znaki się dały - Wszak słońce co dzień rano tu nas wcześniej budzi I wcześniej okrywa purpurą swej chwały” - takie epitafium znalazło się na cmentarzu żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej, pochowanych w górze Rotunda w Beskidzie Niskim.
Zaborskich epitafiów nie sposób odczytać. Czas pozbawił niemieckie litery wyrazistości, a na polskich nagrobkach życie mieści się w imieniu, nazwisku, dacie urodzin i śmierci. Epitafia łacińskie można za to próbować odczytać na nagrobkach członków rodu Siedlitzów, czyli Zedlitzów - w niewielkich Zachowicach wmurowane w mur wokół kościoła wywołują z zakamarków pamięci sentencję znaną ze szkoły. „Memento mori” - „pamiętaj o śmierci”.
Stare nagrobki przypominają, że ludzie rozmawiali ze sobą nie tylko sentencjami, ale też symboliką, która sprawiła, że śmierć opłakiwana stanęła na równi z tą piękną. Śmiercią, której wystawiano pomniki i sarkofagi. Nikt nie mógł mieć wątpliwości, że oko opatrzności symbolizuje Trójcę Świętą, a wąż zjadający swój ogon nie jest symbolem szatana, ale życia wiecznego i nieskończoności. I słów Jezusa „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie!”. Czaszka przypominała o vanitas - marności istnienia tu, na ziemi, a księga miała uzmysłowić, że nasz los zapisany jest w księdze, w której Bóg umieszcza imiona prawych i zbawionych.
Na rzymskim nagrobku można było przeczytać: „Podejdź bliżej, przechodniu, i wypocznij chwilę. Nie godzisz się, odmawiasz? A jednak będziesz musiał tutaj wrócić” czy równie pozbawiające złudzeń: „Czym ty jesteś, ja byłem, czym ja jestem, ty będziesz”. Jedno z najsłynniejszych greckich epitafiów - upamiętniające bitwę pod Cheroneą w 338 roku p.n.e. - głosiło chwałę bohaterów: „Czasie, ty, który widzisz wszystkie ludzkie sprawy, o naszym losie zanieś taką wieść potomnym: padliśmy tu, na sławnej równinie Beocji, by ocalić prześwięte Hellenów dzierżawy”. Czyż nie podobnie brzmią słowa wyryte na grobie hetmana Stefana Żółkiews-kiego: „Jakże słodko jest umrzeć za Ojczyznę!”. Rzymian Horacy, napisał o sobie „non omnis moriar” - „nie wszystek umrę”. Dla tej wielkiej postaci antyku żywa miała być jego poezja. Wiele wieków później powtarzamy słowa Wisławy Szymborskiej: „Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci”, słowa, które szczególnie brzmią 1 listopada, gdy polskie cmentarze płoną ogniem świeczek.