Aaaaa kota pilnie oddam w dobre ręce
- To jest jakiś przekręt! Koty znikają z centrum Żar. Nawet mój! - żali się jedna z czytelniczek. Koci problem trwa od miesięcy.
Naszą redakcję odwiedziła zbulwersowana Czytelniczka. Pani od dawna poszukuje swojej kotki. Wolno żyjące zwierzę przebywało w okolicach ulicy Browarnej i Chrobrego. Jakiś czas temu zniknęło. - Widziałam ogłoszenie w gazecie - relacjonuje nasz gość. - Ktoś ciągle szuka domu dla kotów. Telefon podany ten sam, a koty różne. Mój też tam figurował. Gdy zaczęłam domagać się zwrotu, spotkałam się jedynie z niechęcią i groźbami.
Czytelniczka podejrzewa, że ktoś w okolicy stał się samozwańczym obrońcą czworonogów. Nawet tych, którzy mają już opiekę.
- Może łapie się je na handel, do Niemiec? - snuje przypuszczenia zatroskana kobieta. - Po coś są przecież te klatki rozstawione przy śmietnikach.
Sprawę częściowo potwierdza Jolanta Pihulak. Właścicielka popularnej księgarni, na której wystawie często wygrzewają się koty, przyznaje, że jest ich ostatnio jakby mniej. Przy transformatorze na tyłach kamienicy przy Chrobrego na zimę stanęła budka dla zwierząt. Wiosną została zabrana. Razem z lokatorami. - To chyba nie jest najlepszy pomysł, żeby wyrywać zwierzę ze środowiska, do którego przywykło - mówi Jolanta Pihulak. - W przypadku czworonogów, które były dokarmiane przez mieszkańców, to zwykła nadgorliwość.
Koty dobrze czują się w centrum miasta
Podobnego zdania jest Jolanta Jureczko, prezes Żarskie-go Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt „Aport”. W końcu kot wolno żyjący to nie kot bezdomny. By mu pomagać, wystarczy jedynie nie przeszkadzać.
- Znam tę sprawę i znam tę czytelniczkę - przyznaje szefowa „Aportu”. - Niestety, nie mogę o niej powiedzieć dobrego słowa. Pani często próbuje zainteresować nas losem zwierząt ze śródmieścia. Domaga się karmy, jest roszczeniowa. Uważa, że wykazujemy nie dość troski.
Jolanta Jureczko wyjaśnia, że koty z centrum rzeczywiście trafiają do adopcji. Zajęła się tym nauczycielka jednej z okolicznych szkół. Dokarmia je, sterylizuje, stawia dla nich tymczasowe domki. Prezes „Aportu” chwali takie działania. Liczy, że jej stowarzyszenie będzie postępować podobne - być może w ramach współpracy między paniami.
- Nie mam absolutnie złych intencji - mówi sprawczyni zamieszania, Monika Machnicka. - Nie mogłam po prostu patrzeć na mnożące się w centrum koty. Nie mają gdzie spać, karmione są odpadkami. Brakuje im opieki weterynaryjnej. Zajęłam się tym. Za własne pieniądze. Jeśli szukam kotom domów, zawsze dbam o to, by nowi właściciele okazali się odpowiednimi ludźmi. Pozostaję z nimi w stałym kontakcie.
Konflikt z naszą czytelniczką odebrał pani Monice chęć do działania. Posypały się na nią skargi do dyrekcji szkoły i kuratorium. Machnicka rozważa oddanie sprawy do sądu. - Jeśli ta pani uważa się za właścicielkę tych kotów, to niech je trzyma zwyczajnie w domu - ucina.
Autor: Grzegorz Kozakiewicz