"Abp Jędraszewski funduje nam festiwal absurdów". Rozmowa
Krakowska kuria zwolniła trzy pracownice biura prasowego. W uzasadnieniu (potem zmienionym) wyjaśniono, że zwolnione kobiety... nie mają mężów. Dwie z nich mają adoptowane dzieci. Natomiast, jak dodała kuria, pozostałe dwie pracownice biura prasowego, które mają mężów i tworzą „katolickie rodziny” - mogą zostać na stanowisku. Sprawę skrytykował ks. Alfred Wierzbicki, teolog i etyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na reakcję uczelni i kurii, której podlega kapłan, nie trzeba było długo czekać: stanowczo odcięły się od jego słów. O sytuacji kobiet w polskim Kościele rozmawiamy z Zuzanną Radzik, teolożką i publicystką.
Jak byś to skomentowała?
Abp Marek Jędraszewski w tym roku funduje nam taki festiwal absurdalnych wypowiedzi, że ciężko to w ogóle komentować. Przykładem są choćby słowa o „tęczowej zarazie”, ale nie tylko. Ostatnio rozmawiałam o Kościele z moimi znajomymi i ktoś mówi: „Bo wiecie, odnośnie ostatniej wypowiedzi Jędraszewskiego”, a ktoś inny zapytał: „Ale której konkretnie?”. Metropolita krakowski co tydzień przechodzi samego siebie.
Oświadczenie w sprawie zwolnionych kobiet skrytykował nawet Tomasz Terlikowski, dość konserwatywny publicysta. Napisał, że jest bełkotliwe i buduje wrażenie dyskryminacji.
Krytyka Terlikowskiego mnie nie dziwi. To przytomny człowiek, ma wrażliwość dotyczącą osób świeckich w Kościele - bo sam nią jest - i widzi, że to jest co najmniej dziwne. Co do oświadczenia: ono obnażyło kilka rzeczy. Po pierwsze: przy jego okazji dowiedzieliśmy się, że kobiety nie miały umów o pracę, co daje ciekawy wgląd w politykę zatrudniania i podejścia do pracy w instytucjach kościelnych. To nie pierwszy raz, gdy okazuje się, że Kościół zatrudnia na „śmieciówkach”. Po drugie: zwolnienie niezamężnych i podkreślenie tego kryterium w oświadczeniu kurii to dziwaczna dyskryminacja i mam nadzieję, że zwolnione dostaną wsparcie organizacji przeciwdziałających dyskryminacji w środowisku pracy. Po trzecie: oświadczenie obnażyło fatalną politykę informacyjną kurii. To jest to, na co zwrócił uwagę Terlikowski. O zwalnianiu pracowników trzeba umiejętnie informować - w pierwszej kolejności ich samych, potem innych. Sposób, w jaki zrobiła to krakowska kuria był niewłaściwy wobec pracownic i nieudolny, jeśli miał tłumaczyć komukolwiek, o co w tych zwolnieniach chodziło. No i mamy wreszcie ostatnią kwestię, najbardziej niepokojącą: powód tych zwolnień.
Kobieta niezamężna nie jest pełnowartościową katoliczką?
Obraz świata, w którym katolickie są tylko te rodziny, które składają się z ojca, matki i dzieci biologicznych to jakiś absurd i myślę, że wiele osób mogło to - słusznie - urazić.
Czy polski Kościół ma problem z kobietami?
Myślę, że Kościół w ogóle ma problem z kobietami, a w polskim Kościele mamy szczególnie mocny element zwulgaryzowanej teologii ciała, opartej zresztą na nauczaniu Jana Pawła II. To taki styl myślenia: skoro kobiety mają macicę, to również ich zadania na tym świecie są ściśle określone. To widać nawet w języku, którego polscy księża używają w duszpasterstwie, na rekolekcjach czy rozmawiając z kobietami. Taką nieumiejętność zobaczenia kobiet poza rolą matki pokazały badania dr Anny Szwed, która jest na UJ-ocie socjologiem kultury. Inna krakowska socjolog, Katarzyna Leszczyńska z AGH, prowadziła z kolei badania na temat świeckich pracowników kościelnych instytucji, głównie kurii. Kobiety są zwykle pracownikami drugiej kategorii w kościelnych urzędach.
Jak to wygląda za granicą?
Są Kościoły, np. w USA, we Francji i w Niemczech, gdzie kobiety są z konieczności zaangażowane w pracę duszpasterską, współzarządzają parafiami. To oznacza, że mówią kazania, odprawiają pogrzeby - bo ktoś musi. Ale przez to są widoczne i wpływają na kształt życia parafialnego. U nas są widoczne w kościelnych ławkach, potrzebne głównie do sprzątania, pieczenia, dekorowania kościołów. Prowadzą kościelne grupy charytatywne i modlitewne.
I w rzadko której diecezji są ministrantkami.
Tak, o ministrantkach rozmawiamy już od ponad 20 lat i wciąż powszechna jest opinia, że to rozprasza chłopców i sprawia, że mniej chętnie rekrutują do seminariów. Co więcej w Polsce kobiety nie są szafarzami nadzwyczajnymi (to osoby świeckie, które - gdy jest taka potrzeba - mogą na przykład udzielać komunii). Episkopat dopuścił taką możliwość wobec mężczyzn, ale kobiet nie wzięto pod uwagę. I tu już jest decyzja wyłącznie naszych biskupów. To jednak sprawy, które nie zmienią się, jeśli sposób myślenia o kobiecie nie będzie inny. I jeśli nie będziemy słuchać kobiet.
Śpiew przyszłości?
Dziś najważniejsze, żeby katolików - zmęczonych szaleńczym gadaniem biskupów o „ideologii LGBT - w Kościele w ogóle zatrzymać. Tu wykazał się najbardziej abp. Jędraszewski, ale zasługi ma też broniący go abp. Gądecki i cały Episkopat, wybierając krakowskiego arcybiskupa na kolejną kadencję jako wiceprzewodniczącego Episkopatu. To znaczy, że Jędraszewski nie jest samotnym głosem. Niepokoi brak reakcji ze strony pozostałych biskupów.
Nie odcinać się, to znaczy: popierać?
Myślę - albo inaczej: wciąż mam nadzieję - że wśród polskich biskupów są tacy, którzy głęboko nie zgadzają się z tym, co głosi arcybiskup Jędraszewski. Ale dlaczego nic nie mówią? To milczenie oznacza, że wszystkich ich możemy uważać za winnych dopuszczenia takiego języka w debacie publicznej. I tu najbardziej mnie frapuje, czym kierują się biskupi, których wciąż uważamy za bardziej przyjaznych, otwartych, liberalnych (jakichkolwiek, te przymiotniki nie mają znaczenia). Chciałabym zadać im pytanie: dlaczego nie protestujecie? Dlaczego podkreślacie to wrażenie jedności Episkopatu? Sama zadaję sobie pytanie, czy to, co słyszę, to wciąż ekscesy i dziwactwa, czy nowa norma polskiego Kościoła?
Ale też jest wielu świeckich katolików, którzy popierają abp. Jędraszewskiego, widząc w nim ostoję tradycyjnych wartości w turbulentnych czasach.
Żyjemy w spolaryzowanym społeczeństwie i podzielonym Kościele. Od dziesięcioleci trwa spór, jak odnosić się do nowych zjawisk społecznych. Niektórzy uważają, że trzeba budować mur. To bardzo obcy mi sposób myślenia, ale mogę szanować czyjeś obawy. Natomiast to, co widzimy, gdy biskupi i księża ostrzegają nas przed ideologią LGBT i neobolszewizmem - to już inna kategoria problemu. Przede wszystkim dlatego, że to język nienawistny i nieprawdziwy. A przez to jest szczególnie niegodziwy. Jest jednak bardzo dużo katolików, którzy z takim światopoglądem kompletnie się nie zgadzają. I wygląda na to, że oni nie mają swojej reprezentacji w Episkopacie, bo nie słyszymy innego głosu. I to jest ta różnica, ta zmiana w polskim Kościele, którą odczuwam: nikt mnie nie reprezentuje. Nie zwracam się więc do biskupa Jędraszewskiego, a do biskupa Polaka czy biskupa Rysia: Gdzie jest nasz głos? Gdzie stoicie w tej sprawie?
Na pewno wydaje się, że głos ostrzegający przed "ideologią LGBT" - jest głosem polskiego Episkopatu.
No właśnie. A więc - nic tu po nas? Ludzie tak to odczytują i prędzej czy później zobaczymy to w liczbach. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z takim poziomem frustracji.
To co zrobić, by kościoły jednak nie opustoszały?
Może najwyższy czas, byśmy - jako świeccy - wzięli odpowiedzialność za Kościół w Polsce, przestali liczyć na Episkopat czy interwencję z Watykanu. Właśnie w tym tygodniu pomagałam zorganizować pod Warszawą spotkanie rozmaitych ruchów działających na rzecz reformy Kościoła. Wśród nich „My jesteśmy Kościołem” z różnych krajów: Niemiec, Austrii, Irlandii, Brazylii, Włoch, ale też Future Church w USA, świeccy przygotowujący synod w Australii, stowarzyszenia zrzeszające księży. Niektóre z tych organizacji działają od 40 lat, inne powstały niedawno. Zresztą w ostatnim roku dyskusja o konieczności reformy Kościoła wkroczyła na pierwsze strony katolickich gazet całego świata. Wszystkie skandale ostatniego czasu każą pytać o władzę, nieprzejrzystość nominacji i decyzji, klerykalizm. Powinniśmy zacząć zadawać sobie pytania o to, jakiego Kościoła chcemy.
Jakiego Kościoła chce polski katolik?
Chciałby mieć w miarę sensownego księdza, który głosi w miarę sensowne kazania w oparciu o Ewangelię, nie wtrąca się do polityki i nie sieje obrazu świata, w którym wszyscy nam zagrażają. Tyle by wystarczyło. W polskich katolikach wcale nie ma reformatorskiego zapału, żeby świeccy przejęli władzę, żeby kobiety pełniły w Kościele większą rolę (z wyjątkiem nielicznych środowisk, akurat to jest moja wrażliwość). Mam wrażenie, że dla większości z nas wystarczyłoby odjąć to szaleństwo ostatnich miesięcy, ten wspólny ton i język Kościoła i władzy. To jest szokujące: sianie przez niektórych biskupów propagandy nienawiści wobec osób LGBT pojawiło się dokładnie po wybuchu skandalu z pedofilią w Kościele. To małe, złe i pokazuje, jak wiele zrobią biskupi, by chronić swoją władzę. Zmiana nie przyjedzie sama, bo nikt nie oddaje dobrowolnie tak absolutnej władzy. Musimy przestać być naiwni.
Mówiąc o ideologii LGBT, biskupi odwracają uwagę od poważnej sprawy?
Na bardzo poważną sprawę i zarzuty Episkopat reaguje szaleńczym dyskursem o „ideologii LGBT”. Zamiast zmierzyć się z trudnym dla siebie tematem i wziąć odpowiedzialność, skupia uwagę na homoseksualistach, którzy i tak są w Kościele dyskryminowani i słabi. Po prostu: szczuje na nich ludzi. Szczerze mówiąc, sądzę, że po czymś takim przydałoby się wymienić cały Episkopat. Może niektórzy biskupi mogliby poczuć się urażeni taką zbiorową odpowiedzialnością, ale nie protestując - dali nam powód do takiego myślenia. Ale jestem też zła na polskich księży i na nas, na świeckich. Bo my tylko złościmy się, przewracamy oczami, ewentualnie ślemy jakieś listy, ale tak naprawdę - niewiele robimy.
Co mielibyśmy robić?
Choćby protestować. Nigdzie fizycznie nas nie było. My również ponosimy moralną odpowiedzialność za sytuację w Kościele i powinniśmy zrobić coś głośniej, mocniej, bardziej zdecydowanie. Co nam zrobią? Ekskomunikują nas? Nie za protesty. Księża są łatwiejsi do ukarania - można ich zawiesić, przenieść i tak dalej. Ale zachęcam ich do tego, żeby się zorganizowali. Austriacka „Inicjatywa Proboszczów” w 2011 wystąpiła z apelem o nieposłuszeństwo popartym nazwiskami 400 prezbiterów i diakonów (to 8,5 proc. duchowieństwa Austrii). Wspierali ordynację kobiet, zniesienie celibatu oraz komunię dla osób w związkach niesakramentalnych. Podpisani pod apelem ogłaszali, że zamierzają łamać kościelne zasady, dopuszczając przygotowanych świeckich do głoszenia kazań i do przewodniczenia Eucharystii w parafiach. To wszystko dlatego, że zmagają się z kryzysem powołań. Ich stanowisko było dość mocne, Benedykt XVI sugerował, że austriaccy księża kierują się nie troską o Kościół, lecz własnymi preferencjami. Czy spotkała ich jakaś kara? Żadna. Może czas, żebyśmy zaczęli tworzyć odważne wizje tego, jak Kościół mógłby wyglądać. I mówić o tym głośno.