Abraham Stern. O niepodległy Izrael nawet z III Rzeszą. Niebezpieczna gra terrorysty z Suwałk
Pochodził z Suwałk. Podczas II wojny światowej był wrogiem numer jeden imperium brytyjskiego. O państwo żydowskie chciał walczyć u boku faszystowskich Włoch i III Rzeszy
Od miesięcy siły policyjne w Brytyjskim Mandacie Palestyny polowały na członków tzw. gangu Sterna. Likwidacja tej groźnej syjonistycznej organizacji terrorystycznej była ich priorytetem. Funkcjonariusze działali skutecznie. Do początków 1942 r. udało im się aresztować większość kierownictwa grupy, tym samym paraliżując jej działalność. Jednak nie można było mówić o całkowitym sukcesie operacji, dopóki nieuchwytny pozostawał jej charyzmatyczny lider - 34-letni Abraham Stern, polski Żyd rodem z Suwałk. Wydawało się, że zniknął jak kamfora. Nawet ogromna suma, którą wyznaczono za jego głowę, przeszło tysiąc funtów, nie skusiła żadnych potencjalnych donosicieli.
Przełom w tej sprawie nastąpił o poranku 12 lutego 1942 r. Policjantom z Tel Awiwu udało się pozyskać niejasny, acz obiecujący trop. W mieszkaniu Tovy Svorai, żony jednego z zatrzymanych członków „gangu”, mógł się znajdować „tajemniczy gość”. Może to Stern? Nie można było czekać ani chwili. Na ulicę Mizrahi Bet 8 natychmiast wysłano ekipę policjantów pod dowództwem inspektora Toma Wilkina. Dodatkowo budynek otoczono szczelnym kordonem funkcjonariuszy.
Około godziny 9.30 trzej detektywi zapukali do drzwi podejrzanego lokalu, znajdującego się na dachu jednej z kamienic. Otworzyła im młoda ładna Żydówka Tova Svorai. Była wyraźnie zdenerwowana, chociaż próbowała to nieudolnie zakamuflować. Na początku policjanci udawali, że przyszli jedynie po ubrania dla jej aresztowanego męża. Kobieta przygotowała więc zawiniątko z rzeczami i po kilku minutach przekazała je swoim „gościom”. Wilkin i jego dwaj koledzy skierowali się ku drzwiom. Już mieli opuszczać mieszkanie, gdy inspektor postanowił ją sprowokować. „Wy, ludzie Sterna, jesteście mordercami i złodziejami!” - wykrzyknął agresywnie zwalisty inspektor, a jego twarz zrobiła się czerwona ze złości. „Wilkin, słuchaj uważnie, co ci teraz powiem” - odpowiedziała spokojnie pewnym głosem drobna kobieta: „Będę miała przyjemność zobaczyć, jak wy wszyscy uciekacie w popłochu z naszego kraju”.
Wtedy inspektor zdecydował, że czas skończyć ten „teatrzyk”. Zarządził przeszukanie. Jego ludzie szybko przejrzeli wszystkie szafki i łóżko. Wreszcie jedynym niezbadanym meblem pozostawała obszerna szafa stojąca w kącie. Jeden z jego ludzi otworzył ją i zaczął rękami rozsuwać wiszące tam sukienki, garnitury i płaszcz. Nagle wyczuł czyjeś ciało. Pociągnął je do siebie. Spośród ubrań wyłonił się chudy brunet średniego wzrostu. Był blady i ciężko oddychał. Wilkin patrzył na jego twarz i nie miał wątpliwości - to był Abraham Stern. „Terrorysta, zdrajca Wielkiej Brytanii i niedoszły żydowski Quisling” - jak nazywali go jego wrogowie. Któryś z detektywów wycelował w niego broń i usadził między dwoma policjantami na kanapie.
Wydarzenia, które nastąpiły w kilka minut później, do dziś nie są ostatecznie wyjaśnione. Tovę Svorai zabrano na komisariat. Tymczasem na miejsce przybył Geoffrey Morton, komisarz policji odpowiedzialny za walkę z „gangiem Sterna”. Oficer przyglądał się z ciekawością twarzy mężczyzny, którego tak długo ścigał. Potem kazał mu się ubrać. Stern kończył właśnie wiązać buty na sofie, gdy nagle wykonał błyskawiczny skok i znalazł się przy oknie. Próbował przez nie wyjść, gdy Morton i jeszcze jeden funkcjonariusz wystrzelili do niego kilka razy z pistoletów. Kule trafiły uciekiniera w bok głowy i klatkę piersiową, zabijając go na miejscu.
Tak ostatnie chwile Abrahama Sterna wyglądały w oficjalnych raportach, których wiarygodności do końca życia bronił Geoffrey Morton. Czy jednak było tak naprawdę? Czy po prostu żydowskiego terrorystę zamordowano z zimną krwią? Dziś jest to nie do rozstrzygnięcia. Pewne jest natomiast, że brytyjskie władze mogły chcieć pozbyć się tego niebezpiecznego osobnika w drodze pozasądowej. Swoimi poczynaniami Stern dostarczył im aż zanadto powodów do sięgnięcia po takie rozwiązanie. Miał krew na rękach i chciał zdradzić imperium w przełomowym momencie wojny. Oto jak wszedł na tę tragiczną dla siebie ścieżkę. Wszystko zaczęło się w Polsce.
Wyniosły dandys
Abraham Stern urodził się 23 grudnia 1907 r. w Suwałkach, wówczas stolicy guberni na zachodnich rubieżach Cesarstwa Rosyjskiego. Jego ojciec, Mordechaj, był dentystą, a matka, Liza, położną. Razem z młodszym bratem Dawidem (rocznik 1910 r.) przez najmłodsze lata dorastał w spokoju i dostatku w domu przy ulicy Kościuszki 54. Budynek ten przetrwał do dziś. Znajduje się na nim tablica pamiątkowa poświęcona temu niezwykłemu lokatorowi.
Wybuch I wojny światowej w sierpniu 1914 r. przyniósł Abrahamowi koniec idyllicznego dzieciństwa. Suwałki leżały w strefie przyfrontowej, toteż cała rodzina musiała je szybko opuścić. Nasz bohater z matką i bratem trafił najpierw do Wiłkomierza (miasto nieopodal Wilna), gdzie mieszkali ich dziadek i wielu krewnych. Gdzieś pod koniec 1917 r. odłączył się od rodziny. W niejasnych okolicznościach znalazł się ze swoim wujem w rozpalonym ogniem rewolucji Piotrogrodzie. Tutaj przez parę lat żył zupełnie samodzielnie. W zamian za jedzenie pracował w uczniowskiej kooperatywie. Dorabiał sobie, handlując papierosami. Nie zapomniał też o edukacji. Zapisał się do szkoły, a nawet nauczył się grać na pianinie. W końcu uległ także politycznej atmosferze, w jakiej przyszło mu żyć. Działał w komunistycznym ruchu skautowskim. Jednak heglowskie ukąszenie nie zainfekowało na długo jego duszy. Gdy latem 1921 r. na stanowcze żądanie rodziców wrócił do Polski, oddał się zupełnie innej idei.
Powróciwszy do Suwałk, Stern zasiadł w ławie żydowskiego gimnazjum. Zdecydowanie wyróżniał się spośród rówieśników. Gdy oni grali w piłkę i pływali w Czarnej Hańczy, jego pochłaniało pisanie wierszy i prowadzenie kółka teatralnego. Ubierał się z przesadną elegancją i patrzył na otoczenie z wyższością, co przysparzało mu wielu wrogów. Częściej niż wśród kolegów można było go zobaczyć, jak otoczony wianuszkiem rozmarzonych dziewcząt deklamuje poezję. Nie oznacza to bynajmniej, iż żył zupełnie wyobcowany w artystycznej wieży z kości słoniowej. Silnie angażował się w działalność społeczno-polityczną. Pod wpływem rodziców zafascynował się syjonizmem. Uważał, że Żydzi, prześladowani w Europie, potrzebują własnego państwa, w którym będą mogli czuć się bezpiecznie. Gdy w Suwałkach pojawiło się syjonistyczne harcerstwo, Ha-Szomer Ha-Cair („Strażnik”), to właśnie Stern, jako postać obdarzona niezwykłą charyzmą, został jego pierwszym liderem.
Pod koniec 1925 r. żydowskie gimnazjum w Suwałkach zostało zlikwidowane. Wobec tego rodzice Sterna zdecydowali, że ich syn ma kontynuować swoją edukację w „ziemi ojców”, w Palestynie. Statek z Abrahamem na pokładzie dopłynął do portu w Hajfie w Nowy Rok 1926 r. Tutaj natchniony artysta przeistoczył się w radykalnego nacjonalistycznego bojownika.
Wysłannik Irgunu
Przez pierwsze lata pobytu w Mandacie Palestyńskim Stern nie mieszał się zanadto w politykę. Koncentrował się na nauce. Najpierw ukończył Hebrajskie Gimnazjum w Jerozolimie. Następnie w 1927 r. zapisał się na tamtejszy uniwersytet. Studiował literaturę hebrajską i klasyczną. Ponadto poznał uroczą Roni Burstein, 17-letnia Żydówkę z Ukrainy. Zakochał się. W parę lat później ją poślubił. Jednak nie zaznali nigdy prozy życia rodzinnego. Dla Abrahama - którego idolami byli zarówno mityczni żydowscy wojownicy, jak i „ojcowie nowoczesnych narodów”, np. Józef Piłsudski czy Giuseppe Garibaldi - zawsze na pierwszym miejscu była walka o powstanie żydowskiego państwa w Palestynie. Oto jak się w tę sprawę głębiej zaangażował.
Okres międzywojenny w zarządzanym przez Brytyjczyków Mandacie Palestyńskim należał do bardzo burzliwych. Główną przyczyną napięć i starć był niepokój Arabów wobec masowego napływu żydowskich osadników z diaspory do Ziemi Świętej. Obawiali się oni, całkowicie zasadnie, że przybysze skłonią Londyn do realizacji obietnic z deklaracji Balfoura i wykroją sobie w Palestynie własne, niepodległe państwo. Pełzające napięcie pomiędzy obiema społecznościami, pod różnymi pretekstami, coraz to doprowadzało do otwartych walk i pogromów. Tak było właśnie latem 1929 r., gdy z rąk Arabów zginęło przeszło 130 Żydów. Właśnie wtedy w Haganie, żydowskiej organizacji paramilitarnej w Palestynie, służył Abraham Stern. Z bronią w ręku patrolował Jerozolimę i wioski w Galilei. To doświadczenie zradykalizowało jego poglądy. Nie wierzył w możliwość budowy niepodległego państwa żydowskiego wyłącznie za pomocą zabiegów dyplomatycznych, jak starali się to robić Ben Gurion czy Chaim Weizmann. Stał się zwolennikiem Syjonistów-Rewizjonistów. Tak jak ich lider Ze’ew Żabotyński (więcej o nim w „NH” z grudnia 2017 r.) uważał, że jeśli Żydzi mają mieć kiedykolwiek własne państwo, to muszą je sobie wywalczyć, zamiast czekać na łaskę wielkich mocarstw.
Podobną konwersję poglądów przeszło wielu innych członków Hagany. W 1931 r. tych kilkuset radykałów, pod przywództwem Abrahama Tehomiego, założyło własną organizację paramilitarną o nazwie Irgun Zwai Leumi (Narodowa Organizacja Zbrojna), która nie zamierzała jedynie bronić się przed arabskim terrorem, ale prowadzić przeciwko muzułmanom działania ofensywne i karne, np. odpowiadać zamachami bombowymi na pogromy. Stern przyłączył się do Irgunu w początkach 1932 r. Pierwszym przejawem jego aktywności były działania propagandowe, w tym napisanie słynnego hymnu organizacji pt. „Anonimowi żołnierze”. Oto jego pierwsza zwrotka: „Jesteśmy żołnierzami bez imion i mundurów; towarzyszą nam tylko strach i śmierć; nie opuścimy szeregów do końca naszych dni; spoczniemy dopiero wraz z ostatnim oddechem”.
W następnych latach poetę przydzielono do realizacji poważniejszych zadań. Od 1933 r. podróżował po całej Europie, podając się za dziennikarza lub literata, i skupował broń dla Irgunu, głównie od Włochów i Polaków. Potem od 1936 r. do wybuchu wojny Stern przebywał głównie w II Rzeczypospolitej, gdzie m.in. lobbował na ich rzecz Rewizjonistów w kołach rządowych. To on, na polecenie Żabotyńskiego, przekonał polskich wojskowych do pomysłu prowadzenia tajnych szkoleń w zakresie sabotażu i dywersji dla członków Betaru i Irgunu, a potem osobiście nadzorował ten program. Absolwenci tych kursów, miało być ich docelowo aż 40 tys., mieli stanowić trzon armii, która stanie do walki o państwo żydowskie w Palestynie. Ostatecznie jednak realizację tego planu pogrzebał wybuch II wojny światowej.
Niedoszły Quisling
Abraham Stern wrócił do Palestyny we wrześniu 1939 r. Niedługo potem, wraz z całym kierownictwem Irgunu, znalazł się w obozie internowania. Brytyjczycy musieli działać szybko i stanowczo. Obawiali się, że rewizjonistyczna bojówka może wykorzystać osłabienie Londynu i wszcząć na terenie Mandatu rebelię.
W czasie trwającej niemal rok odsiadki za drutami w łonie Irgunu doszło do podziału. Zdecydowana większość członków organizacji, z Davidem Razielem na czele, zdecydowała się zachować lojalnie wobec Wielkiej Brytanii. Zobowiązali się, że nie będą prowadzić żadnych działań przeciwko rządowi, a nawet pomogą metropolii walczyć z państwami Osi. Abraham Stern przyjął odwrotną optykę. Uważał, że to właśnie Londyn, który ograniczał kwoty migracyjne dla Żydów i w imię świętego spokoju folgował interesom arabskiej większości, jest najważniejszą przeszkodą na drodze do budowy niezależnego państwa żydowskiego. Podkreślał, że wybuch wojny poważnie osłabił potencjał sił brytyjskich w Mandacie. A to stanowiło dla społeczności żydowskiej doskonałą okazję do wybicia się na niepodległość. Potencjalnych sojuszników w tej batalii widział w faszystowskich Włoszech i III Rzeszy. Dlaczego? Ponieważ twierdził, że skoro „antysemicka” Polska mogła zaoferować Rewizjonistom efektywną pomoc przed wojną, to na podobnie zdroworozsądkowy alians można liczyć ze strony Rzymu, a nawet żydożerczego Berlina. Argumenty Sterna porwały jedynie przeszło setkę bojowników Irgunu. Latem 1940 r., po wyjściu na wolność, powołali oni do życia własną organizację zbrojną o nazwie Lehi (Lochame Cherut Jisra’el - Bojownicy o Wolność Izraela). I rozpoczęli terrorystyczną kampanię przeciw imperium brytyjskiemu.
Najpierw musieli zdobyć fundusze. Dlatego też pierwszym spektakularnym wyczynem Lehi był napad na Bank Anglo-Palestyński w centrum Tel Awiwu 16 września 1940 r. Operacja zakończyła się pełnym sukcesem - zdobyto niemal 4,5 tys. funtów. Za tę sumę można było zdobyć całkiem sporo broni.
Jednocześnie jesienią 1940 r. Stern zaczął poprzez swoich ludzi sondować możliwości zawarcia sojuszu z państwami Osi. W pierwszym rzędzie nawiązał kontakt z wysłannikiem Mussoliniego. Wydawało mu się, że rozmowy zakończyły się sukcesem. Wieńczyła je nawet oficjalna umowa precyzująca współpracę Żydów z Włochami. Według jej zapisów „Królestwo Izraela” miało mieć faszystowski ustrój i być wiernym wasalem Rzymu. W zamian Italia miała pomóc w transferze Żydów z okupowanej Europy do Palestyny, a także w formowaniu „hebrajskiej armii”. Lecz te propozycje nigdy nie dotarły do uszu Il Duce ani nikogo z jego ekipy. Z prostej przyczyny - „wysłannikiem Mussoliniego” okazał się agent współpracujący z Irgunem, Haganą i prawdopodobnie brytyjską policją. Wystrychnięta na dudka Lehi wydała potem na niego wyrok śmierci.
Niedługo później Stern próbował nawiązać kontakt z Berlinem. Jego emisariusz, poliglota Naftali Lubenczik, pojechał w tym celu do kontrolowanego przez rząd Vichy Bejrutu, by potajemnie spotkać się z rezydującym tam niemieckim dyplomatą Wernerem Ottonem von Hentigiem. Propozycja lidera terrorystów była bliźniaczo podobna do tej dla Włochów. Oferował III Rzeszy pomoc w walce z Brytyjczykami, jeśli ta wsparłaby walkę o niepodległy Izrael i zorganizowała przewiezienie Żydów z okupowanej Europy do Palestyny. Na początku 1941 r. notatka w tej sprawie trafiła do gmachu MSZ w Berlinie. Tam inicjatywa Sterna spotkała się z chłodnym przyjęciem. Nie tylko ze względu na antysemickie dogmaty wpisane w niemiecką politykę. Naziści zabiegali o poparcie i sympatię narodów arabskich i muzułmańskich dla III Rzeszy. A sojusz z radykalnymi syjonistami mógłby być dla nich w tej sytuacji strzałem w stopę.
Próba zawiązania międzynarodowego antybrytyjskiego sojuszu całkowicie się nie powiodła. Lecz fanatycy z Lehi nie mieli najmniejszego zamiaru składać broni. W 1941 r. wypowiedzieli wojnę depczącej im po piętach policji. Terrorystom udało się zamordować kilku posterunkowych, ale ich głównymi celami byli najwybitniejsi oficerowie Palestine Police Force - wspomniani na wstępie Morton i Wilkin. Yaacov Levstein - prawa ręka Sterna, wyszkolony w Polsce spec od ładunków wybuchowych - przygotował dla nich śmiertelną pułapkę. Zaminował jedno z mieszkań w Tel Awiwie. Wymyślono skomplikowaną intrygę, by ściągnąć do niego obu oficerów. Plan wprowadzono w życie 20 stycznia 1942 r. Nie powiódł się on do końca. W feralnym lokum znaleźli się nie ci detektywi, na których polowano. Mimo to ładunki odpalono. W silnej eksplozji zginęło dwóch funkcjonariuszy, w tym jeden Żyd, a trzeci został ciężko ranny - trzeba mu było amputować obie nogi.
Abraham Stern myślał, że tym zamachem ostatecznie zastraszy policjantów i przeciągnie na swoją stronę choćby część opinii publicznej. Srogo się w tych kalkulacjach pomylił. Stróże prawa z jeszcze większą determinacją zaczęli tropić terrorystów z Lehi. W dodatku większość społeczności żydowskiej postrzegała ich jako niebezpiecznych renegatów.
Tydzień po zamachu Mortonowi udało się wyśledzić czterech prominentnych działaczy organizacji Sterna. W obławie dwóch z nich zginęło. Natomiast ciężko ranni Mosze Svorai i Yaacov Levstein trafili do aresztu. Poza tym do początków lutego w rękach policji znalazła się niemal setka działaczy Lehi. Wśród niedobitków pozostających na wolności znajdował się Stern.
Ten ostatni został wyśledzony i zastrzelony w Tel Awiwie 12 lutego. Zdradził go przypadkiem Mosze Svorai. Przy policjantach kazał znajomej pozdrowić swoją żonę i podał jej dokładny adres. Tłumaczył później, że mówiąc to, myślał, iż lider zmienił kryjówkę i wyniósł się do innego mieszkania. Sądził, że go nie narażał. Tak jednak nie było. Funkcjonariusze podjęli trop i osiągnęli wielki sukces. W lutym Lehi została sparaliżowana - miała obciętą głowę.
Jednak bohater
Po śmierci Sterna jego organizacja odrodziła się pod dowództwem innego polskiego Żyda Icchaka Jeziernickiego, znanego szerzej jako Icchak Szamir. Mocno dała się we znaki Brytyjczykom. W 1944 r. przeprowadziła udany zamach na Lorda Moyne, brytyjskiego ministra rezydenta na Bliskim Wschodzie. Stała za eksplozją, która poważnie uszkodziła brytyjską ambasadę w Rzymie w 1946 r. W 1947 r. tylko przypadek sprawił, iż zainstalowany przez żydowskich terrorystów w londyńskim Colonial Office ładunek nie wybuchł.
Chociaż w czasie wojny społeczność żydowska w Palestynie miała wobec Sterna mocno ambiwalentne uczucia, to w niepodległym Izraelu stał się on jednym z bohaterów narodowych. Co roku oficjele odwiedzają jego grób, by oddać mu należny hołd. Poza tym, co naturalne, jest on idolem skrajnie prawicowej żydowskiej młodzieży. W mieszkaniu przy Mizrachi Bet 8, gdzie zginął, mieści się obecnie muzeum poświęcone jego pamięci.
Bibliografia:
- Patrick Bishop, The Reckoning,
- Bruce Hoffman, Anonymous Soldiers. The struggle for Israel.