Achtung! Feuer! Czyli jak Niemiecka artyleria broni Kołobrzegu
Jednym z elementów, który zatrzymać miał Polaków i Rosjan szturmujących Kołobrzeg była niemiecka artyleria. Dział okazało się za mało.
20 stycznia 1945 r. dla obejmującego Pomorze Zachodnie, niemieckiego II Okręgu Wojskowego ogłoszono alarm „Gneisenau”. Oznaczało to, że wszystkie siły i środki od tego dnia podporządkowano lokalnym komendanturom, które bez względu na wszystko, winne były powstrzymać marsz nadciągającego ze wschodu przeciwnika. Do odparcia ataku nieprzyjaciela Twierdza Kołobrzeg przygotowywała się od ostatniej wojennej jesieni, jednak dopiero po przełamaniu przez 1. Armię Wojska Polskiego umocnień Wału Pomorskiego oraz skierowaniu części zagonów Armii Czerwonej w stronę Bałtyku, stało się jasne, że bój o największy środkowopomorski port stanowi jedynie kwestię czasu. I tak już trudną sytuację niemieckiej załogi pogarszał fakt, iż na miesiąc przed uderzeniem czołówek pancernych na Festung Kolberg, biorący krwawy odwet na Niemcach Rosjanie, stanęli na brzegu Odry.
W sytuacji, gdy dowództwo Festung Kolberg nie mogło liczyć na wykorzystanie sił pancernych (arsenał opisywanego w styczniu na łamach „Głosu”, jedynego, zwartego zgrupowania Panzerwaffe w Kołobrzegu - Grupy Pancernej „Beyer” był jedynie symboliczny), na pierwszy plan wysuwała się artyleria. O tym, jakie rodzaje dział, a przede wszystkim - w jakiej liczbie, użyte zostały do obrony miasta wiemy dzięki wyliczeniom niemieckiego historyka Johannesa Voelkera. Zaznaczyć jednak trzeba, że nie są one prawdopodobnie wolne od błędów.
Pewnym jest, że najgroźniejszym w całym kołobrzeski parku artyleryjskim orężem były, sprowadzone na kilka dni przed wybuchem walk z Pyrzyc, działa przeciwlotnicze Flak 39 kalibru 105 mm, zdolne niszczyć cele powietrzne na pułapie do 10 km i naziemne - do 17 km. Uzbrojono w nie z pewnością jedną z baterii sformowanego w Dźwirzynie Dywizjonu „Heinzel” (spotykana jest także nazwa „Heimel”) - opatrzonej kryptonimem „Frehse”. Miała ona na stanie 3 armaty tego rodzaju. Prawdopodobnie 3 lub 4 lufami dysponowała także Bateria „Billerbeck”. Ponadto do dyspozycji podkomendnych generała Paula Hermanna, a potem - pułkownika Fritza Fullriede, oddano 8 haubic polowych LeFh 18 tego samego kalibru, zebranych w ramach utworzonej już po rozpoczęciu oblężenia, Grupy Artylerii „Schleiff”, dowodzonej przez majora Ericha Schleiffa. Problemem tego zgrupowania stały się nie tylko niedobory kadrowe (zaledwie 5 żołnierzy formacji posiadało profesjonalne przeszkolenie artyleryjskie, pozostali stanowili doraźny zlepek piechurów oraz członków pospolitego ruszenia - Volkssturmu), ale też brak ciągników umożliwiających przetaczanie ważących prawie 3,5 tony armat. Arsenał uzupełniało również 7 szybkostrzelnych działek przeciwlotniczych Flak 43 kalibru 37 mm oraz dwa odpowiedniki 2 cm Flak 38. Te ostatnie oddano najprawdopodobniej w ręce żołnierzy 51. fortecznego batalionu karabinów maszynowych Wehrmachtu.
Choć Johannes Voelker o nich nie wspomina, niemiecki garnizon Kołobrzegu dysponował także pewną liczbą bardzo skutecznych dział przeciwpancernych Pak 40 kalibru 75 mm (jedno z nich, wraz z półgąsienicowym ciągnikiem uwiecznione zostało na fotografii wykonanej przez żołnierza 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego - Józefa Rybickiego krótko po zakończeniu walk). Z powodu braku urządzeń optycznych oraz przeszkolonej obsługi, Niemcy nie byli w stanie wykorzystać dodatkowych 8 haubic 150 mm Skoda K1 produkcji czeskiej, które wraz z transportem kolejowym utknęły na kołobrzeskim dworcu.
Oprócz klasycznej artylerii, obsada Festung Kolberg posiadała także 820 rakietowych pocisków kalibru 280 mm, odpalanych z koszy umieszczanych na wyrzutniach ramowych; takich samych, jak niesławne „latające krowy”, użyte do ostrzału oddziałów polskich w czasie Powstania Warszawskiego. Przygotowano dla nich 16 stanowisk bojowych na południowej rubieży twierdzy oraz w Zieleniewie i Korzyścienku. Do obsługi tej niezbyt skomplikowanej broni oddelegowano 60 członków Volkssturmu. Na podstawie wspomnień żołnierzy polskiego 23. pułku artylerii lekkiej zebranych przez Alojzego Srogę, należy domniemywać, że niemiecki arsenał powiększyło też kilka sześciolufowych wyrzutni typu Nebelwerfer 42 kalibru 150 mm. Trzy z nich pojawiły się na zdjęciu zamieszczonym w książce jego autorstwa, zatytułowanej: „Na drodze stał Kołobrzeg”.
Oprócz tego jednostki Wehrmachtu, Kriegsmarine oraz Volkssturmu wyposażone były w moździerze różnego kalibru. Jak wynika z ustaleń twórców portalu „Festung Kolberg”, łącznie liczba luf, które skierowano przeciwko nacierającym żołnierzom polskim i radzieckim mogła wynieść 60. Co ciekawe, nie brakowało do nich amunicji; w przededniu walk zgromadzono jej około 100 ton, co stanowiło 85 proc. ogółu zapotrzebowania na pociski większego kalibru. Główne składy znajdowały się w Szańcu Wilczym oraz na terenie dzisiejszego Lasku Załęże. Skrzynie i zasobniki chowano także w pasie wydm.
Podobnie jak ma to miejsce w przypadku innych, niemieckich jednostek broniących Festung Kolberg, odtworzenie dokładnych działań pododdziałów artylerii, z powodu braku odpowiedniego materiału źródłowego jest praktycznie niemożliwe. Jak udało się ustalić Johannesowi Voelkerowi, pierwszego dnia walk, dysponująca 3 armatami Flak 39 Bateria „Frehse”, wycofana z okolic Bagicza, zajęła stanowiska w rejonie dworca kolejowego i fabryki farmaceutycznej Wilhelma Anhalta (obiekt znajduje się przy dzisiejszej ul. Kasprowicza) . To właśnie tam, w kolejnych dniach utracono wszystkie trzy działa. Z kolei Bateria „Billerbeck” operować miała w porcie i, na pewien czas, przejść na teren Załęża. Dyskusyjnym pozostaje jednak, w jaki sposób ważące ponad 14 ton uzbrojenie przetransportowano przez kanał portowy (być może w ogóle go nie było?). Z kolei pociski rakietowe kalibru 280 mm wraz z wyrzutniami, przenoszone przez obsługę, zmieniały lokalizacje na terenie całego miasta - fakt ten potwierdzają zachowane w archiwum niemieckiego Historischer Arbeitskreis Kolberg, wspomnienia jednego z obsługujących „krowy” żołnierza - kaprala Ernsta Toewsa.
Według innej relacji, szybkostrzelne działka przeciwlotnicze, w dzielnicy portowej wykorzystywać mieli członkowie sformowanej z wykładowców i słuchaczy III Szkoły Torpedystów, Grupy Bojowej Marynarki Wojennej „Prien” oraz wspomnianego już 51. Fortecznego batalionu karabinów maszynowych. Ci ostatni najpierw zmierzyli się z Rosjanami na Przedmieściu Geldern (Radzikowo), a następnie wzięli udział w obronie toru wyścigowego na wschodnim skraju twierdzy (rejon dzisiejszej ul. Sułkowskiego). Podczas tej ostatniej, jedna z armat, obsługiwana przez pojedynczego artylerzystę, przez około 3 godziny powstrzymywać miała polskie natarcie. Oprócz tego wiadomo, że do 10 marca 3 z 8 haubic stracili członkowie Grupy Artylerii „Schleiff”. Pozostałe zniszczone zostały najprawdopodobniej w ciągu kolejnego tygodnia.
Wobec przewagi liczebnej oblegających Kołobrzeg oddziałów polskich i radzieckich, podobnie jak broń pancerna, niemiecka artyleria, choć utrudniająca szturmy nieprzyjaciela, nie była w stanie odmienić losów bitwy. Warto zaznaczyć, że w kulminacyjnym momencie walk, atakujących wspierały cztery brygady oraz dwa samodzielne pułki tego rodzaju broni (w tym wyrzutnie „Katiusza”), nie licząc integralnych baterii w zgrupowaniach piechoty. Jak wskazuje Alojzy Sroga, natarcia tylko jednej, polskiej 6. Dywizji, wspierało 60 haubic kalibru 122 mm i 36 haubicoarmat kalibru 152 mm. Wobec takiego przeciwnika artylerzyści Wehrmachtu byli praktycznie bez szans.