Adam Fudali: Kilka razy za życia mnie uśmiercano, ale nie poddałem się
O imprezach w Bombaju, strasznym wypadku na kolei, który decydował o całym życiu, ojcostwie, małżeństwie i polityce, czyli o Rybniku starym i nowym rozmawiamy z Adamem Fudalim, byłym prezydentem miasta, który pod naciskiem radnych zrezygnował właśnie także z funkcji przewodniczącego RM.
Rezygnując z funkcji przewodniczącego RM powiedział Pan, że 16 lat temu zakochał się w tym mieście. Ale ta miłość do Rybnika rodziła się od dzieciństwa... Jaki był Rybnik Pana młodości?
Najpierw z rodzicami mieszkałem na Zielonej (dzisiejsza dzielnica Maroko). Nie do wiary, jak to miasto się zmieniło. Pamiętam, że gdy szło się z centrum, a mieszkałem przy teatrze, na Hutniczej (teraz Saint Vallier), na Maroko do babci, to wszędzie były pola. Z młodości pamiętam też imprezy organizowane przy Rybnickiej Fabryce Maszyn, w tzw. Bombaju. Zaglądałem tam czasem, ale byłem za młody, żeby w tym życiu uczestniczyć na poważnie. Pokazywali tam trochę innego świata - grała muzyka jazzowa, u góry była biblioteka. To było środowisko “bardziej do przodu”. Ale Bombaj się zawalił.
Jako młody człowiek miał pan wypadek, który zaważył na całym Pana życiu...
Tak, miałem wtedy 19 lat, przed maturą. Wtedy po raz pierwszy umarłem. Potem uśmiercano mnie jeszcze kilka razy... Pracowałem już wtedy na kolei, jako elektryk. Naprawiałem tzw. “czerpak” (red. urządzenie na szynach czerpało węgiel i ładowało na parowozy). Leżałem pod nim. Nagle zauważyłem, jak jedzie na mnie pociąg. Nie było czasu na ucieczkę...
Bardzo pomocna w tym czasie była moja żona, zresztą przez całe życie jest pomocną. Gdy zdarzył się wypadek, ona była moją dziewczyną. Była przy mnie cały czas. Po wypadku, jak leżałem w szpitalu, w tym dniu, jak dokonano amputacji obu nóg, to ona też była przy mnie. Towarzyszy mi całe życie. 50 lat prawie jak jesteśmy małżeństwem. Wtedy, jak miałem wypadek, to mi się wydawało, że się wszystko skończyło. W amoku byłem, leżałem na noszach i myślałem, co ja będę w życiu robił. - Ach to będę pisał książki - pomyślałem. Ale ani jednej do tej pory nie napisałem i dzięki Bogu ustrzegłem czytelników. [ŚMIECH]
Życie miał Pan bogate, to może teraz chwyci za pióro?
Nie, nie lubię pisać. Potem był trudny okres dla mnie. Miałem chwile totalnego załamania. Ale miałem też harta ducha. W klinice w Poznaniu dostałem pierwsze protezy, to był akurat 24 grudnia. Wigilia. W szpitalu mieliśmy robioną wieczerzę wigilijną. Te protezy ubrałem i pierwszy raz poszedłem na tę Wigilię , bez żadnej laski, bez żadnych kul, bez niczego. I wprowadziłem w zdumienie moich najbliższych opiekunów. Już po wypadku, w tym samym roku we wrześniu, zrobiłem maturę. Nie byłem na tyle zdrowy, żeby iść na studia. Myślałem jeszcze za rok, za dwa, chciałem się wybrać, ale życie jakoś tak ułożyło, że nie poszedłem. Ożeniłem się dość młodo, gdy miałem 21 lat i potem wszedłem w prywatną inicjatywę - teściowie prowadzili zakład szklarski. Tam się nauczyłem racjonalnego zarządzania pieniędzmi, oszczędności i tak ukształtowany przyszedłem do urzędu, również na pierwszym miejscu stawiając racjonalność i oszczędzanie na wszystkim. Nie miałem czasu na studia. Bardzo interesowałem się jednak życiem gospodarczym, siedziałem w książkach specjalistycznych, gazetach - czytało się “Życie Gospodarcze”. Przyszedł rok 80. Nie byłem żadnym działaczem Solidarności, ale pomagałem jak mogłem tym, którzy byli aresztowani, którzy siedzieli, a musieli utrzymać rodzinę. Przy naszym kościele ksiądz Klon prowadził taki komitet pomocy dla “Solidarności” - i tam się trochę pokazywałem, angażowałem. Miałem bardzo dobrego przyjaciela, księdza Suchonia. A byłem pierwszym w regionie, który miał antenę satelitarną. To była przepotężna antena, średnica prawie dwa metry i nowości z wolnego świata żeśmy ściągali. Pamiętam, jak po raz pierwszy wypuścili Lecha Wałęsę za granicę. Był we Francji w Paryżu, i telewizja - TV Kontakt z Gdańska nadawała relację z pobytu Wałęsy w Paryżu w języku francuskim. Wtedy późniejszy prezydent Józef Makosz tłumaczył to i na drugi dzień puszczaliśmy w kościele św. Antoniego. Sporo ludzi przyszło. Potem dużo współpracowałem z ks. Suchoniem. Prowadziliśmy taką małą wypożyczalnię. Mieliśmy dużo taśm wideo - takie filmy jak “Kwadratura koła”, Rok 1984 Orwella. Filmy, które pokazywały rzeczywistość bez cenzury. Puszczaliśmy je w kościele.
Tych trudnych momentów w Pana życiu było więcej. Dla rodziców narodziny dziecka z Zespołem Downa to cios...
Mam czworo dzieci, ostatnie dziecko - syn Michał urodził się z zespołem Downa. Najbardziej kochane dziecko w rodzinie, ale to był duży cios. Szok. Dla mnie też, ale jeszcze większy dla żony. Musieliśmy sobie z tym poradzić i poświęcić mu maksymalną ilość czasu wolnego. Wszystko było robione pod Michała. I są efekty. Długa rehabilitacja dużo może zmienić. Wydaje mi się, że to nam się z Michałem udało. Choć osoby w tym wieku szybko się starzeją. On ma 26 lat, ale biologicznie jest dużo starszy. Są pewne problemy związane już z wiekiem starczym. Michał ma swoje filmy ulubione, swoją muzykę. Słucha ipada.
Dzieci muszą być z pana dumne?
Jakoś tego specjalnie nie okazują. Choć pamiętam, jak średnia córka Ania kiedyś opowiadała, jak jechała pociągiem. I z kimś zupełnie przypadkowo rozmawiają na temat miast, a ten ktoś mówi, że bardzo ciekawym miastem, fajnie urządzonym jest Rybnik. Tutaj mają dobrego prezydenta - mówił do mojej córki. No i opowiedziała mi to, i widziałem, że była wtedy z tego dumna. No pewnie, że starałem się wzorce dzieciom przekazywać. Ale dużo rzeczy - jako ojciec, ze względu na tamten wypadek na kolei, byłem odcięty. Ojciec chciałby imponować swoim dzieciom, latem zabrać nad wodę, kąpać z nimi, zimą pojeździć na sankach, na łyżwach, ja byłem tego pozbawiony. Nie ukrywam, że to było dla mnie bardzo bolesne. Cierpiałem z tego powodu. Musiałem się z tym pogodzić. Szkoła pokory.
Konsekwencje wypadku bardziej przeszkadzały w życiu rodzinnym, czy jednak karierze ?
Wtedy nie miałem na myśli żadnej kariery. Prezydentem zostałem przez przypadek. Tak się w życiu ułożyło, że jak już potem “Solidarność” okrzepła ja po raz pierwszy wystartowałem w wyborach samorządowych z listy, nawiasem mówiąc prezydenta Makosza. Wtedy po raz pierwszy zostałem radnym i poczułem tego bluesa samorządowego. Potem startowałem w kolejnych wyborach, trzecie wygrałem.
Pan wszedł do rady miasta z listy Makosza, a potem Pan go odsunął od władzy. Są pewne analogie dzisiaj - ci dawni Pana przyjaciele z BSR, teraz pana chcieli odwołać...
Tak to prawda, historia się powtórzyła, ale jednak specyfika była inna. Z Makoszem nie mogliśmy się absolutnie dogadać. Myśmy wtedy zdobyli w radzie prawie połowę mandatów - 17 , a ugrupowanie pana Makosza 19. Idealna byłaby koalicja, ale koalicja ma to do siebie i to się powtórzyło teraz - należało się podzielić władzą - nam należało dać dwóch “wicków”, ale Makosz nie chciał się na to absolutnie zgodzić. W końcu doszło do rewolty i Pan Makosz został pozbawiony władzy. Identycznie wydarzyło się teraz. My jednak nie mieliśmy z panem Kuczerą koalicji pisanej, uzgodnionego programu. To była taka grupa wsparcia dla Kuczery. Wiele rozmów z nim przeprowadziłem, deklarowałem chęć współpracy, ale w zamian oczekiwałem pewnych rozwiązań korzystnych dla mojego ugrupowania. Mnie bardzo zależało, żeby moje zastępczynie - pani Kryszczyszyn, pani Ryszkowa, mogły dalej pracować, były świetnymi fachowcami, ale nic takiego nie nastąpiło. I poszukał zastępców spoza Rybnika, co było już dla mnie bardzo dziwne. Ale on zwyciężył i on miał prawo tak to urządzić.
Która z kadencji była najtrudniejszą? Ostatnia, gdy pan chorował?
Nie, ostatnia nie była najtrudniejszą. Swoją specyfikę miała pierwsza kadencja, gdzie jednak pewnych rzeczy musiałem się uczyć. Przyszedłem do urzędu jako człowiek, który miał bardzo negatywne zdanie o administracji, ale po 3 miesiącach mój punkt widzenia się diametralnie zmienił. Widziałem, że to są ludzie bardzo oddani, że tam jest główna siła, jeśli chodzi o rozwój miasta. Ja nie wymieniłem ani jednego - wszystko przyjąłem tak, jak było. Potem w kolejnych latach zmiany następowały. Przyjmowałem nowych zupełnie pracowników, tych, którzy pracowali w “Rozwoju”. Oni teraz są naczelnikami, kierownikami referatu. Znajdowałem wspólny język z młodymi. To był ten wydział odpowiedzialny za pozyskiwanie pieniędzy z UE. Jeszcze nie byliśmy członkami UE, ale to był okres przedakcesyjny i wtedy duże pieniądze nam się udawało już do miasta pozyskać. Teraz jak robione są oceny, które samorządy pozyskiwały najwięcej, to my w skali kraju jesteśmy na 4 miejscu, a w woj. śląskim na pierwszym. To zasługa młodych ludzi i umiejętności współpracy z nimi. Ja byłem męczący dla nich. Nie odpuszczałem, jak można było jakąś kasę dostać.
Pierwszy raz został pan prezydentem miasta z wyboru rady. Podejrzewam, że jak wygrał Pan w bezpośrednich wyborach, to ta satysfakcja była jeszcze większa?
To przyjemy fragment życiorysu. Pamiętam że to był drugi wynik w kraju. Pierwszy wynik miał prezydent Szczurek z Gdyni, a ja na 2 miejscu, który wszedł po pierwszej turze. Mieszkańcy mnie docenili.
Czego się nie udało przez te 16 lat prezydentury zrobić?
To dobre pytanie. Jest duża specyfika naszego miasta, jeśli chodzi o gospodarkę przestrzenną, jeśli chodzi o zorganizowanie dobrego transportu. Układ naszego miasta jest bardzo tradycyjny. Wszystko dąży do centrum. A Rybnik ma 28 dzielnic. Pamiętam, że mieszkańcy dzielnic mówili - jeździmy wszyscy do Rybnika. Jak to do Rybnika? - pytałem. Przecież wy jesteście rybniczanami? Myślałem o pewnym rozwiązaniu, czyli “rybnickim metro”, na zasadzie “parkuj i jedz”. Parkingi na zewnątrz miasta, świetnie działająca komunikacja, przesiadka, ale miasto jest za małe, żeby do tego doprowadzić. Bardzo mi się podoba to, co robi pan Kuczera z transportem - czyli ścieżki rowerowe (trochę może te umowy z gminami ościennymi na organizację transportu, że Rybnik organizuje dla nich wszystko są zbyt drogie dla budżetu, ale z drugiej strony przywozimy do miasta ludzi, którzy tu zostawiają pieniądze, młodzież tu się uczy). Ale ciągle jeszcze myślę, czego się nie udało? Nie udało się ciepłociągu wybudować, który by obsłużył wszystkich mieszkanców, ale to już jest taka specyfika bardziej związana z gospodarką narodową - walka z niską emisją to problem finansowy. W gospodarstwie domowym jest za mało pieniędzy, żeby się podłączyć do ciepłociągu. My mieszkamy na Śląsku, mamy węgiel, górnicy dostają deputat.
Miał pan dylemat, czy do centrum wprowadzić Focusa, Plazę? W kontekście korków w mieście?
Nie, galerie miały niemałą ilość miejsc parkingowych i to najwyższej klasy. Wyprzedziliśmy innych. Gdybym nie podjął decyzji o wybudowaniu jednej i drugiej galerii to one powstałyby w Wodzisławiu, Żorach, Gliwicach i wtedy rybniczanie tam by jeździli na zakupy. Mamy ofertę handlową, kulturalną, kina, są różne imprezy. To słuszna decyzja. To nie spowodowało specjalnego zakorkowania miasta. To, że miasto jest zakorkowane to dlatego, że stopa życiowa poprawiła się i to widać na naszych drogach. W aucie jedzie tylko kierowca. Nie potrafimy w sposób racjonalny korzystać z tego samochodu. Dzięki galeriom uciekliśmy trochę innym, ale także z powodu innych wielkich inwestycji np. budowy kanalizacji. Tych dobrych inwestycji było dużo: wyremontowanie stadionu, przejęcie szkoły muzycznej i dokończenie budowy szpitala, poprawienie układu drogowego, wyremontowanie wielu dróg - na Gliwice, Wodzisław, Żory. Jest piękny basen Ruda. Rozwój miasta poszedł we wszystkich kierunkach.
Rybniczanie mówią, że w Rybniku za pana kadencji powstało zbyt dużo marketów...
To taki trend ogólnopolski. Mieszkańcy mają dość, a wszyscy tam chodzą na zakupy. Ale jak ja chcę zrobić duże inwestycje - np. wybudować drogę Pszczyna - Racibórz, muszę podatkami zapewnić stronę dochodową w tym budżecie i naprawdę te podatki od galerii handlowych, od blaszaków, to duże kwoty, które wpływają do budżetu miasta liczone w milionach zł. Coś za coś.
A sprzedaż terenów przy Domusie była złą decyzją?
Domus to był obiekt z czasów komunistycznych. Ale wszystko się zmienia. Otoczenie Domusu też by się zmieniło. Nadarzyła się świetna okazja - pojawił się inwestor , chciał przebudować Domus, jednocześnie zainwestować na terenie parkingu. Dwie sprawy załatwione za jednym zamachem. To mnie kosztowało, że nie wygrałem wyborów. Ale nie wszystko robiłem po to, żeby wygrać. To nie był park. Zamiast tego mamy park tematyczny nad Nacyną, przy Kotucza. To parę metrów...
Ostatni rok Pana trzeciej kadencji był najlepszy pod względem inwestycyjnym. Oddaliście Rudę, stadion, drogi. A jednak Pan przegrał wybory z Kuczerą. Przez chorobę?
Na pewno też, ale czynników było więcej. Dostałem w I turze bardzo dużo głosów i ci którzy głosowali na mnie uznali - on już wygrał. Nie poszło na wybory 3 tys. moich wyborców. Choroba też miała znaczenie. Moja nieobecność, parę miesięcy w szpitalu, to rzutowało na wynik. Nieprawdą jest, że po zabiegu usunięcia nerki długo byłem w szpitalu. Doktor med. Andrzej Potyka wykonał zabieg perfekcyjnie. Dopiero potem miałem dwa udary, które wszystko skomplikowały. To skutkuje, że moja mowa jest teraz, jaka jest. Lekarze mówią, że główna przyczyna udarów to stres. Dodam jeszcze, że niesłychanie agresywna i negatywna kampania ze strony moich oponentów była prowadzona. Chociażby otwarcie strony internetowej “Rybnickie Ploteczki”. Najwyższy etap oczerniania.
Na Rybnickich Ploteczkach wypisywano, że pan finansuje kampanię z budżetu miasta...
Tak, ja zostałem nawet podany do prokuratury przez obecnie urzędującego prezydenta o to, że kampanie zrobiłem częściowo z budżetu miasta. To absolutna bzdura i taki też jest wynik śledztwa prokuratury- w postaci umorzenia. Nikt mnie nie przeprosił, nikt nie sprostował.
Nie ma pan żalu do dawnych kolegów z BSR, pana Mury, że tak to się skończyło?
Było w tym dużo manipulacji. Wyjście 5 ludzi z mojego komitetu to wzmocnienie PO, a pan Kuczera gestem Piłata mówi, że przecież to nie ja. Nie jest też prawdą, że na tej feralnej sesji, byłem specjalnie krytyczny w stosunku do Pana Kuczery. Zawsze byłem. Tylko ludzie nie patrzyli na te sesje. Czy mam żal do Mury? Wybrał taką drogę, tłumaczy, że jest samorządowcem - to znaczy, że może być nielojalny? Że może kręcić, taki jest samorządowiec ? Ale zostawmy to. Dobrze życzę Rybnikowi. Zawsze dobrze życzyłem.
W rozmowie z Dziennikiem Zachodnim Bogdan Kloch, dyrektor Muzeum w Rybniku powiedział, że historia oceni Pana bardzo dobrze...
Dziękuję, już teraz zostałem doceniony przez dwóch prezydentów RP, z różnych opcji politycznych - Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego, którzy uhonorowali mnie najwyższymi odznaczeniami w kraju.
Rozmawiał: Aleksander Król