Adam Woronowicz o tym, co kręcono na familokach w Chwałowicach
Rozmawiamy z Adamem Woronowiczem, aktorem grającym jedną z ról w serialu Diagnoza, który powstawał w Rybniku.
Można do czegoś porównać „Diagnozę”? Do czegoś, co było wcześniej?
Nie, absolutnie. My mamy taką tendencję do porównań, zresztą może to jest nasza cecha charakteru, o której trochę mówił Gombrowicz - lubimy wszystko nazwać i jakoś tak sklasyfikować, udomowić: domek - domeczek, drzewko - drzeweczko. Nie „Diagnoza” to jest nowa rzecz, nowa seria dziejąca się współcześnie w środowisku lekarskim. Myślę, że jest to duża próba stworzenia czegoś w oparciu o rzeczy, które już powstały, jednak oryginalnego i nowego.
W pana odczuciu tego Rybnika tam jest dużo, średnio, mało?
Rzecz się po prostu dzieje w Rybniku i nie ma co udawać, że jest inaczej. Oczywiście bohaterowie bywają w różnych innych miejscach poza Rybnikiem, ale Rybnik jest taką główną bazą.
Kto z państwa mieszka w familokach w Chwałowicach?
Odpowiem tak - Michał Wolski, czyli Maciej Zakościelny, pomagał w poszukiwaniu pewnej osoby, więc trafił do Chwałowic, ku uciesze tamtejszych mieszkańców. To był bardzo fajny dzień. Maciek był poruszony tą reakcją ludzi na naszą obecność. Zresztą na całej ekipie zrobiło to ogromne wrażenie. Dużo ludzi bardzo miło wspominało wizytę w Chwałowicach. Często do tego wracaliśmy.
Widziałem, że jak za pierwszym razem byliście w Rybniku, w czerwcu, pan przechadzając się po terenie kampusu, czyli waszego szpitala, fotografował telefonem tablicę poświęconą księdzu Blachnickiemu.
Chciałem zrobić zdjęcie i wysłać znajomym, że jestem w takim miejscu. Tak mnie to jakoś zaskoczyło. Nie wiedziałem, że ks. Blachnicki pochodzi z Rybnika. Nie wiedziałem też, że jestem w miejscu, w którym się Blachnicki urodził. Postać jest mi znana i też w jakiś sposób niesamowita. Niesamowita w ogóle jest historia tego kapłana, jego nawrócenia w więzieniu w Katowicach, w oczekiwaniu na wyrok śmierci. Rzecz bardzo wpisująca się w historię późniejszej PRL i, myślę, wciąż taka żywa.
Ale też pana życie w jakiś sposób z postacią księdza Blachnickiego jest związane. Opowiadał pan kiedyś, że oazy, na które pan jeździł w młodości, miały duże znaczenie, a Blachnicki był twórcą ruchu oazowego.
Tak, Franciszek Blachnicki był twórcą oazy - Ruchu Światło-Życie i wielu innych inicjatyw, które miały za zadanie w tamtym czasie jakby uwrażliwić człowieka na to, że jest kimś więcej niż tylko „robolem” czy jakimś elementem pewnego systemu. Ale że jego godność jest znacznie większa. To jest w zasadzie to, co głosiła nauka społeczna Kościoła w tamtym czasie - papież, kardynał Wyszyński i wielu innych. Blachnicki był postacią bardzo istotną dla mojego pokolenia. Oaza, czy komuś się to podobało, czy nie, była najtańszą ofertą spędzenia w tamtym czasie wakacji, za jakieś zupełne grosze. Fakt, że w warunkach często bardzo ekstremalnych, na których dzisiejsze ekstremalne obozy survivalowe mogłyby się uczyć. W porównaniu te współczesne wypady są na pełnym wypasie, ze sprzętem, z zabezpieczeniem. A nie ma lepszego survivalu jak wszechobecna bieda, która nam wtedy towarzyszyła. Bieda ukryta, oczywiście, bo niby wszyscy mieli po równo, ale to był duży niedostatek, tak naprawdę. Jak nie dostało się kolonii z przydziału, z zakładu pracy, no to jechało się na oazę i to było pokoleniowo naprawdę kilkaset tysięcy ludzi. Moje pokolenie to pamięta, chyba każdy gdzieś na jakiejś oazie czy to ministranckiej, czy innej, był. Te oazy miały miejsce i one się odbywały właśnie tutaj, w tych rejonach. Na południu Polski.
Czy łatwo jest być dzisiaj wierzącym aktorem?
To jest kwestia bardzo osobista, ale ja myślę, że nie chodzi tu o to, czy ktoś jest wierzącym aktorem, nauczycielem, prawnikiem. To też nie jest kwestia, czy to jest łatwo czy trudno, to jest kwestia po prostu decyzji. Jeżeli ktoś uważa, że to naprawdę najbardziej istotny element jego życia, to nie jest to już trudne czy nietrudne. To jest istotne. Ktoś uważa za istotne skakanie ze spadochronem, nurkowanie, pokonywanie kolejnych głębokości, ściganie się w rajdach, zdobywanie szczytów, a ktoś inny uważa, że sprawy duchowe są fundamentalne dla jego rozwoju wewnętrznego i zewnętrznego. Człowiek jest istotą duchową. Ja uważam, że każdy człowiek jest wierzący, bo nie da się żyć bez wiary, bez wiary w cokolwiek, nie wiem, w pieniądze, w karierę, w miłość, w siebie. Każdy człowiek jest wierzący, a kwestia, czy jest praktykującym katolikiem, prawosławnym, protestantem, praktykującym żydem, to jest już zupełnie inna kwestia, zupełnie inne pytanie. Ja uważam, że to się rozgrywa w kwestiach wolności, co gwarantuje pierwszy punkt karty praw człowieka, który mówi, że człowiek ma prawo do wolności w wierze, do wyboru. To jest fundamentalne prawo człowieka. Prawo do wiary, no i prawo do niewiary czy do praktykowanie albo niepraktykowania.
Rola księdza Jerzego Popiełuszki była jedną z najważniejszych w życiu?
Na pewno była przełomowa dla mojej kariery, bo ja po tym filmie w jakiś sposób wyszedłem z cienia. Po prostu od tamtej pory zacząłem więcej grać w filmach.
To dla pana jakiś znak? Że rola księdza, tego księdza, otworzyła panu drogę?
Nie nazwałbym tego znakiem. Ona mogłaby być moją wielką szufladą i być może dla niektórych tak jest, że gdzieś tam jestem w tej postaci. Ale nie, dla mnie to nie jest kwestia znaku, ja po prostu starałem się wykorzystać ten moment, bardzo dobrze się przygotować i ciężko pracować. To były dwa czy trzy lata ciężkiej pracy, więc nie przyszło mi łatwo. To nie jest tak, że taka rola spada z nieba jak wygrana w totolotka, to jest po prostu ciężka praca z efektem, który trudno przewidzieć.