Adam Ziajski o Starym Rynku w Poznaniu: Zamiast panien pojawili się jurni naganiacze
- Mam poczucie, że próbujemy odzyskać miasto. Powołanie parku kulturowego to krok w jakąś stronę. Postawiono na estetykę i utemperowano nocne sklepy. Aktualna pozostaje ciągle kwestia braku wielofunkcyjności rynku oraz naszych obyczajów. Stary Rynek zdominował tylko jeden profil. Mierzy się go w procentach alkoholu, a nie w liczbie księgarń, galerii czy mieszkańców - mówi Adam Ziajski, poznański reżyser i założyciel Sceny Roboczej.
W 2012 r poznański reżyser Adam Ziajski opublikował w "Głosie" bardzo krytyczną opinię o Starym Rynku. "Ostatni sobotni wieczór spędziłem w reprezentacyjnej części półmilionowego miasta w Europie Środkowo-Wschodniej. Pewnie nie byłoby tego tekstu gdyby nie wstrząs, jakiego doznałem przemierzając okolice Starego Rynku w swoim rodzinnym Poznaniu. Nie będę przebierał w słowach: Stary Rynek to obecnie śmierdzący uryną jeden, wielki klozet z pawimi plackami na chodnikach." - pisał.
Stary Rynek stał się klozetem Poznania". Zgadzasz się?
Tekst reżysera wywołał burzę wśród czytelników. Większość zgadzała się ze słowami Ziajskiego, który nazwał rynek "klozetem Poznania". Wśród głosów komentujących opinię reżysera dominowało przekonanie, że rynkowi nie poświęca się wystarczającej uwagi. Czy po 7 latach artysta nadal podtrzymuje swoje słowa?
Siedem lat temu napisał pan, że gdy wraca ze Starego Rynku, czuje się tak, jakby wracał z piekła. Jakie odczucia związane z tym miejscem towarzyszą panu dzisiaj?
Adam Ziajski: Mam poczucie, że próbujemy odzyskać miasto. Powołanie parku kulturowego to krok w jakąś stronę. Postawiono na estetykę i utemperowano nocne sklepy. Aktualna pozostaje ciągle kwestia braku wielofunkcyjności rynku oraz naszych obyczajów. Stary Rynek zdominował tylko jeden profil. Mierzy się go w procentach alkoholu, a nie w liczbie księgarń, galerii czy mieszkańców. Co do obyczajów wydaje się, że jest bezpieczniej, choć głowy za to nie dam. Na pewno zniknęły panny z parasolkami, choć w ich miejsce pojawili się jurni naganiacze.
Miasto próbowało podejmować walkę z klubami go-go, wytaczając im sprawy związane z ochroną dóbr osobistych. Niestety, nie udało się dowieść, że takie miejsca uderzają w wizerunek Poznania. Czy istnieje, pana zdaniem, jakaś recepta, by pozbyć się seksbiznesu ze Starego Rynku?
Nic na to nie wskazuje. Myślę, że władze miasta powinny podjąć się bezpośredniej mediacji. Właściciele klubów z jednej strony prowadzą działalność gospodarczą, czego trudno im zakazać, ale z drugiej strony nachalność seksualnych naganiaczy wobec przechodniów jest praktyką wprawiającą więcej niż w zażenowanie. Taka sytuacja kładzie się cieniem również na pozostałych najemców. Może potrzebujemy społecznej koalicji restauratorów, sklepikarzy, firm? Obawiam się jednak, że póki wszystkim biznes się kręci, to nikt nie widzi w tym problemu.
Bywa pan jeszcze wieczorami na Starym Rynku?
Rzadko, ale bywam. Jest kilka miejsc, które czasem odwiedzam, jak choćby "Meskalinę" czy "Dragona". Poznań na szczęście już dawno w tej branży się zdecentralizował. Dzięki temu świetne lokale znajdziemy wszędzie, na Wildzie, Łazarzu, Jeżycach i Starym Grunwaldzie. Stary Rynek jest dla tych, co lubią "na szybko" i "na głośno".
Adam Ziajski: A dworca na dworcu nie widać
Niedługo przystąpi do dużej inwestycji na Starym Rynku, czyli wymiany nawierzchni. Jaką funkcję powinien on spełniać po zakończeniu prac, zwłaszcza w kontekście dywersyfikacji, o której pan wspomniał? Czy Stary Rynek powinien być głównie dla turystów?
Przestrzeń wielofunkcyjna to wzór na zachowanie równowagi, którą straciliśmy wraz z wypchnięciem mieszkańców. Tu się nie mieszka, tu się tylko bywa. Oczywiście, Stary Rynek jest atrakcyjny turystycznie, tyle że Poznań to nie Kraków, a nawet nie Gdańsk. Szczególnie widać było to w ostatni, długi weekend majowy, kiedy Rynek świecił zadziwiającymi pustkami. Wymiana kostki brukowej tego nie zmieni, bo Poznań ze swoimi atrakcjami jest na, góra 2-3 dni. Dlatego wydaje mi się, że nie przełamiemy monopolu knajp i okazjonalnych bud jarmarcznych.
Nie jest tak, że trochę fetyszyzujemy Stary Rynek i jego okolice?
Stary Rynek jest miejscem symbolicznym i jako takie zasługuje na uwagę. Jednak dobrze byłoby, gdybyśmy go nie przeceniali co do reprezentacyjności i funkcji, których przecież nie pełni. Stary Rynek to nie salon. Pamiętam, zatykającą recenzję z ust małolatów. W jej efekcie szkolną wycieczkę zawieziono jednak do Starego Browaru, bo dzieciaki nie chciały oglądać „głupich koziołków” tylko najpiękniejsze centrum handlowe na świecie.
Kilka miesięcy temu oddano fragment ulicy Święty Marcin, której remont jest częścią Programu Centrum, teraz rozpoczynają się prace na pl. Kolegiackim. Czy, pana zdaniem, władze Poznania widzą te miejsca w sposób komplementarny?
W Poznaniu mamy 20 galerii handlowych, tymczasem w Kopenhadze funkcjonują zaledwie cztery. To urbanistyczne szaleństwo w połączeniu z rozbudową kampusu na Morasku zrobiło z Poznania trudny do zgryzienia obwarzanek. Niemniej cieszę się, że Święty Marcin stał się bardziej przyjazny, choć nie przekonuje mnie falliczne oświetlenie i nadmiar betonu. Cieszę się również na myśl o placu Kolegiackim, który odzyska swoją rangę, przestając być tylko parkingiem, choć jako malkontent mam obawy czy nie stanie się wyłącznie alkoholowym przedłużeniem Starego Rynku? Czas pokaże. Podejmowane działania to próba nowego zdefiniowania przestrzeni publicznej. Mam wrażenie, że to nie jest kwestia jakiegoś wyboru. To konieczność, za którą mimo moich utyskiwań mocno trzymam kciuki.