Adrian z Gorzowa buduje rowery szybkie jak wiatr
Wyobrażasz sobie rower, który pędzi bez pedałowania 100 km/h? Nie? A Adrian Jakimowicz z Gorzowa tak. Ba! Nawet potrafi takie budować.
Skąd pomysł na konstruowanie megaszybkich rowerów? Z... lenistwa. Chociaż nie. To źle brzmi. - Z pragnienia uczynienia jazdy na rowerze lżejszej i pozbawionej wysiłku - śmieje się Adrian.
Migiem przechodzimy na ty. Godzi się odpowiedzieć na wszystkie pytania i opowiedzieć o sobie, ale z góry uprzedza: nie przerwie roboty, bo nikt za niego nic nie zrobi tylko dlatego, że on na rozmowę z reporterem. A zanim zaczniemy podkreśla: - Nie odkryłem niczego nowego. Rowery elektryczne są w Polsce produkowane. Jednak nie są takie jak moje.
Zdolny samouk
Bo zakłady montują głównie grzeczne, lekkie modele z podzespołów i najczęściej na sprzedaż na Zachód. A Adrian baterie buduje rowery sam. Sam je montuje i sam wszystko składa. No i nie wszystkie jego rowery są grzeczne. Niektóre to potwory , które mogą przez 100 km pędzić 100 km/h.
Jak to się zaczęło? - Jestem z Leszna. W Gorzowie mieszkam od 2000 r. Bardzo lubię jeździć rowerem. Jednak po zaliczaniu kolejnych tras i górek w Gorzowie oraz okolicach pomyślałem, że to może być fajniejsze. Mniej wysiłku, więcej frajdy. Tego chciałem - tłumaczy.
Najpierw, około pięć lat temu, postanowił zbudować rower z silnikiem spalinowym. Już miał kupować podzespoły gdy uświadomił sobie, że nie chce hałasu i spalin. Wtedy wymyślił sobie napęd elektryczny. Z wykształcenia jest chemikiem, ale jest też zdolnym samoukiem, a do tego ma żyłkę do elektroniki i komputerów, więc zaczął czytać wszystko na temat konstruowania baterii. Pierwszy rower złożył cztery lata temu. Osiągał 40 km/h i miał zasięg 50 km. Potem zrobił sobie nowszy model: mógł śmignąć do 60 km/h i pokonać z pedałowaniem 200 km. Dziś buduje jeszcze mocniejsze maszyny. Na ich na koncie już niemal 20.
Ogniwo to podstawa
Podstawa to zasilanie. Czyli bateria. A w zasadzie… setki baterii, czyli ogniw. Na mocny akumulator potrzeba ich… 160. Choć może być ich więcej. Jedynym ograniczeniem w zasadzie jest pojemność „skrzynki” pod ramą roweru. Są już takie, które mogą pomieścić 400 ogniw. - To takie same baterie, jakie macie w telefonach. Tylko że zamiast jednej używam ponad 100 jednocześnie. Są stabilne, sprawdzone, dobrej jakości i po tysiącu ładowań cały czas zachowują około 80 proc. pojemności. Czyli rower służy latami - zapewnia konstruktor. Opowiada o tym, nie odrywając oczu od wybebeszonego roweru. Ja widzę mieszaninę kabli i włączników. On - konkretne funkcje i zadania dla każdej wiązki.
Tłumaczy, że jego klientami są zarówno młodzi ludzie, którzy chcą narowistej maszyny do jazdy po terenie, ale też… seniorzy, którzy lubią przejażdżki, ale pedałowanie już daje im w kość. - Ostatnio miałem klienta w wieku 82 lat. Przerobił ulubiony rower na elektryczny, by spokojnie dojeżdżać na działkę - mówi ze śmiechem A. Jakimowicz. Bo naprawdę każdy może mieć elektryka „pod siebie”. Jeden wymarzy sobie kompletnie przerobioną ramę z wielkim zasilaniem, a inny do ukochanego roweru, który ma od 20 lat, dołoży tylko niewielką baterię do pomocy przy pedałowaniu.
Jak w motocyklu
Gdy proszę, by pokazał, co jego rowery potrafią, wychodzimy przed zakład (a raczej zakładzik - firma Fun-Bike mieści się w warsztaciku na tyłach ul. Hawelańskiej w samym centrum Gorzowa), a on łapie kierownicę roweru i… gazuje manetką.
Tylne koło dosłownie piszczy i w ułamku sekundy zaczyna wirować jak w motocyklu. Oczy nie chcą wierzyć w to, co widzą. - Pomyśl, jaka musi być frajda na jakiejś fajnej, terenowej drodze - mówi poprzez pisk wariującej opony.
- Ale to musi żreć prądu przy ładowaniu! - mówię, patrząc na wirujące koło.
- Całe ładowanie kosztuje około złotówki - odpowiada z uśmiechem Adrian. No i rower ładuje się... poprzez domowe gniazdko.
Jeśli wydaje się wam, że to takie tam „niszowe zabawy”, to posłuchajcie: elektryczne rowery są już hitem w Niemczech, a i w Polsce robią się coraz popularniejsze - jak wynika z ostatniego badania za 2016 r., przeprowadzonego przez Polskie Stowarzyszenie Rowerowe.
A. Jakimowicz zaznacza: - Buduję elektryki, ale w swoim zakładzie naprawiam - bo szczerze kocham - także zwykłe rowery. Dwa koła to teraz całe moje życie - mówi z uśmiechem.