Marszałek Województwa Lubuskiego naciska na „Gazetę Lubuską”. Zarząd województwa w piśmie swojego rzecznika apeluje do nas o „weryfikację zespołu” redakcji i oczekuje zerwania współpracy z dziennikarzem, który opisuje aferę mobbingu i molestowania w gorzowskim WORD. To właśnie nagłośnienie tej sprawy doprowadziło do niezrozumiałej próby ograniczenia wolności słowa i niezależności redakcji.
„Zwracam się do Pana, jako Redaktora Naczelnego Gazety Lubuskiej o dokonanie rzetelnej weryfikacji osób, z którymi Pan współpracuje, i których jako Redaktor Naczelny Gazety Pan nadzoruje. To Pan kieruje GL, a zgodnie z art. 25 ust. 4 ustawy z dnia 26 stycznia 1984 roku Prawo prasowy odpowiada Pan, jako Redaktor Naczelny, za treść przygotowywanych przez redakcję materiałów prasowych. Więc to Pan ponosi odpowiedzialność za słowa osób, których publikacje Pan akceptuje”.
[polecany]23292217[/polecany]
Pismo rozpoczynające się od takiego wstępu trafiło do redakcji w miniony weekend. Pod dokumentem przygotowanym przez prawników Urzędu Marszałkowskiego podpisał się rzecznik prasowy zarządu województwa, Paweł Kozłowski. Dokument dotyczy cyklu artykułów zamieszczonych na naszych łamach i poświęconych głośnej aferze w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego w Gorzowie. Chodzi o oskarżenia o mobbing i molestowanie oraz o bierność polityków, którzy mając wiedzę o możliwym przestępstwie, nie podjęli zdecydowanych działań.
Wśród autorów artykułów na ten temat jest Robert Bagiński. W ocenie urzędników jego teksty budzą „niesmak”, są „stronnicze i przygotowane wbrew etyce dziennikarskiej”.
Jak czytamy w przesłanym dokumencie: „Autor tych publikacji nie tylko kłamliwie przedstawia przebieg sprawy i świadomie rozdmuchuje bardzo delikatny temat, ale co jest szczególnie naganne, nigdy nie zwraca się do podmiotu i osób, które tak krytycznie sam przedstawia w swoich publikacjach”.
Oskarżenie urzędników mija się z prawdą. Dziennikarz pytał Urząd o sprawę WORD, a rzecznik udzielił mu odpowiedzi. To właśnie dzięki niej opinia publiczna dowiedziała się, że poseł Krystyna Sibińska (PO) nie nadała sprawie oskarżeń o mobbing i molestowanie drogi formalnej. Opisując zaś powszechnie znane fakty i medialne wypowiedzi wyciągał logiczne wnioski. Nagłośnienie sprawy doprowadziło w rezultacie do formalnego złożenia przez Urząd zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa w prokuraturze.
Pogrążyć Bagińskiego
W dalszej części pisma Kozłowski deprecjonuje autora wspomnianych tekstów: „Znamienne jest to, że osoba, którą akceptuje Pan w zespole GL, niejednokrotnie miała już problem z prawem i łamaniem tych wyżej wskazanych zasad etyki i obowiązków rzetelnego dziennikarstwa”. Chodzi o procesy, które Robert Bagiński przegrał jako bloger prowadzący popularny w regionie „Blog nad Wartą”. Sądził się między innymi z radnym województwa Jerzym Wierchowiczem i senatorem Władysławem Komarnickim. Wyroki w tych sprawach uległy już zatarciu, tzn. z punktu widzenia prawa nie istnieją. Fakt odwoływania się do tego przez rzecznika w urzędowym piśmie trudno odczytać inaczej niż próbę zdyskredytowania autora krytycznych wobec władzy publikacji.
Jednak przywołanie powszechnie znanych faktów (komentowanych zresztą szeroko również przez samego Bagińskiego), zaskakuje także z innego powodu. Dziennikarz w przeszłości był przez Marszałek i jej Urząd bardzo ceniony. Jeszcze w 2019 r. Elżbieta Polak wręczyła blogerowi dyplom za „bezkompromisowe punktowanie mankamentów lokalnej polityki”. Bezkompromisowość Bagińskiego zaczęła przeszkadzać, kiedy wykazał, że jeden z radnych rządzącej koalicji złamał prawo zakazujące samorządowcom prowadzenia działalności na mieniu województwa - radny Jerzy Wierchowicz świadczył usługi prawne szpitalowi w Gorzowie. W związku z tym rozpoczęła się procedura wygaszania jego mandatu. Czarę goryczy mogły przelać jednak publikacje dotyczące WORDu i punktowanie przez Bagińskiego błędów i zaniechań w wyjaśnianiu sprawy i przeciwdziałaniu molestowaniu i mobbingowi.
Telefony do prezesa i spotkanie w urzędzie
Przesłane do redakcji pismo rzecznika, to nie jedyna forma niedopuszczalnego nacisku na wolność słowa i autonomię naszej redakcji. Jeszcze przed otrzymaniem dokumentu do prezesa zielonogórskiego oddziału Polska Press Grupy (PPG), wydawcy „Gazety Lubuskiej” osobiście zadzwoniła Marszałek Województwa, Elżbieta Polak, nalegając na spotkanie.
Z inicjatywy pani Marszałek w miniony weekend rzeczywiście doszło do spotkania Marszałek z szefem zielonogórskiego oddziału PPG. Z relacji uczestników wynika, że podobnie jak w piśmie, również podczas rozmów marszałek wywierała presję na redakcję. W sprawie znaczące jest również to, że tuż przed otrzymaniem pisma i aktywnością marszałek dotarła do nas anonimowa przesyłka, w której znalazły się kopie sądowych dokumentów oraz lista sygnatur zatartych spraw z udziałem Bagińskiego. Spraw, które jak wcześniej pisaliśmy, z punktu widzenia prawa uznawane są za niebyłe.
Przekroczenie kompetencji, prawa i dobrego obyczaju
Zachowanie marszałek i jej zarządu rodzi konsekwencje prawne. Ze wstępnej analizy wynika, że prawdopodobnie doszło do naruszenia prawa prasowego, na które powoływał się w swoim piśmie rzecznik zarządu. Art. 44 ust. 1 mówi: "Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową - podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności". W punkcie drugim czytamy zaś „Tej samej karze podlega, kto nadużywając swego stanowiska lub funkcji działa na szkodę innej osoby z powodu krytyki prasowej, opublikowanej w społecznie uzasadnionym interesie.”. Jeszcze poważniej brzmi jednak art. 43: „Kto używa przemocy lub groźby bezprawnej w celu zmuszenia dziennikarza do opublikowania lub zaniechania opublikowania materiału prasowego albo do podjęcia lub zaniechania interwencji prasowej – podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.”
Głos eksperta
O komentarz do sprawy poprosiliśmy Jolantę Hajdasz z Centrum Monitorowania Wolności Prasy SDP. Dyrektor instytucji nie pozostawia złudzeń i jednoznacznie krytycznie ocenia działalność urzędu. - Pismo tego typu jest zdumiewające i wychodzi poza normalne relacje między przedstawicielami władzy, a mediami. To niedopuszczalna metoda dyscyplinowania redakcji, naruszanie zasad wolności słowa i niezależności mediów. Nie można także deprecjonować autora, bo ktoś kiedyś uznał, że z czymś się pomylił lub popełnił błąd. Jeśli pojawiają się zastrzeżenia co do treści, to wysyła się sprostowanie. Można opublikować stanowisko w swoich kanałach informacyjnych. Ostatni krok to pozwanie redakcji do sądu. Prawo wszystkie te możliwości przewiduje. Przesłane przez urząd pismo stanowi nieformalny nacisk, który służy zastraszeniu innych, by wszyscy wiedzieli, że jeśli będą zadzierać z władzą, to spotkają ich kłopoty. To przekroczenie kompetencji i działanie przeciwskuteczne. Dziś nikt podjętego tematu nie może zostawić, żeby nie poddać się presji – napisała Hajdasz.
[polecane]23261931, 23193931[/polecane]
Komentarz Marcina Kędryny:
[polecany]23290437[/polecany]