Agata Kulesza ma zamiar wyciągnąć lekcję z samotności
Właściwie każda jej rola jest majstersztykiem. Zarówna ta mała, jak i ta główna. Szkoda tylko, że w życiu prywatnym nie odnosi takich sukcesów. Wychowała co prawda wspaniałą córkę, ale jej małżeństwo właśnie się sypie do wtóru wzajemnych oskarżeń.
Ostatnie miesiące to same jej sukcesy. Dopiero co oglądaliśmy ją w „Sala samobójców. Hejter”, a właśnie trafił do kin film „25 lat niewinności. Historia Tomka Komendy”, w którym gra jedną z głównych ról – autentyczną postać matki głównego bohatera, skazanego za niepopełnioną zbrodnię. Z kolei dwa tygodnie temu na festiwalu w Wenecji pokazano nowy obraz Małgorzaty Szumowskiej – „Śniegu już nigdy nie będzie”, w którego obsadzie również się znalazła.
- Najbardziej lubię w tym zawodzie różnorodność. To, że mogę grać w telewizji, w filmie i w teatrze. Że mogę czytać audiobooki i pracować w Teatrze Polskiego Radia. Prawdopodobnie nie mogłabym grać jednej roli przez kilkadziesiąt lat. Chociaż wierzę, że to też może sprawiać przyjemność. Lubię, gdy coś jest nieprzewidywalne, kiedy nie znam do końca planu – mówi w „Gazecie Wyborczej”.
Pochodzi ze Szczecina i do dzisiaj ma wielki sentyment do rodzinnego miasta. Jej tata był marynarzem, dlatego już za Peerelu poznała smak Zachodu, dzięki prezentom przywożonym przezeń z zagranicznych wojaży. Rodzice doszli do wszystkiego własną pracą i tego też nauczyli swoją córkę. Nic dziwnego, że dziewczynka od małego starała się im pokazać, że stać ją na coś więcej niż przeciętność.
- Podczas rodzinnych przyjęć mimochodem stawałam na rękach. Nie wchodziłam do pokoju, gdzie byli goście, tylko - w czarnym kostiumie gimnastycznym z czerwoną lamówką - stawałam na rękach przy drzwiach w przedpokoju. Nie narzucałam się, jednak chciałam, żeby zobaczyli – wspomina w „Twoim Stylu”.
Mała Agata chodziła do jednej z największych podstawówek w Szczecinie. Mimo, że uczyło się w niej ponad tysiąc dzieci, los chciał, że jej koleżanką ze szkolnej ławy była... Kasia Nosowska. Dziewczynki lubiły się i często spotykały po lekcjach, wyśpiewując razem modne wówczas przeboje. Agata lubiła też tańczyć, dlatego rodzice zapisali ją do dziecięcego zespołu Gama. Po zajęciach dziewczyna przemykała się kinowej sali, gdzie z wypiekami na twarzy oglądała filmy, ulegając magii dziesiątej Muzy.
Po podstawówce dostała się do „piątki” – najlepszego liceum w Szczecinie. Uczyła się dobrze, była sprawna fizycznie. Kiedy na zajęciach z przysposobienia obronnego rzuciła atrapą granatu, poleciał tak daleko, że przez godzinę nie można było go znaleźć. Chociaż nie brała udziału w zajęciach szkolnego teatru i nie recytowała wierszy na akademiach, już w drugiej klasie liceum postanowiła, że będzie aktorką. Po maturze pojechała do Warszawy i już za pierwszym razem zdała egzaminy do akademii teatralnej.
W stolicy trafiła na sympatyczną blondynkę, która przyjechała studiować aktorstwo z Torunia. Dogadały się od razu i zaczęły wspólnie wynajmować mieszkanie. Tak Agata zaprzyjaźniła się z Małgorzatą Kożuchowską – i ich dobre relacje przetrwały do dzisiaj. Młoda szczecinianka nie miała kompleksów wobec swych koleżanek i kolegów ze stolicy: skończyła dobre liceum i była oczytana. Ale początkowo miała wątpliwości czy wybrała właściwą drogę.
- W szkole teatralnej czułam się świetnie, bardzo dobrze się uczyłam. A potem się przestraszyłam, czy się uda. W pewnym momencie chciałam nawet zmienić zawód. Myślałam, że może będę kierownikiem produkcji, może aktorstwo jest jednak nie dla mnie. Bo tak się działo, że specjalnie nikt mnie nie chciał – opowiada w „Gali”.
Sytuacja zmieniła się na czwartym roku: wtedy pojawiły się pierwsze propozycje występów i Agata rozsmakowała się w aktorstwie.
Potem dostała etat w Teatrze Dramatycznym i skupiła się na scenie. Pojawiała się też w niewielkich rolach w telewizji. W kinie po raz pierwszy doceniono jej talent dzięki występowi w „Moich pieczonych kurczakach”, za który zgarnęła prestiżowe nagrody. Popularność tak naprawdę zdobyła dzięki... „Tańcu z gwiazdami”.
- Decyzja o udziale w tym programie z zawodowego punktu widzenia była bardzo dobra. Wiele się w nim nauczyłam. Bardzo dużo mi to dało. Akceptację ludzi, ale też mam lepszą samoocenę i wiem, że warto wierzyć w swój instynkt. „Taniec...” nie miał żadnego wpływu na to, że zagrałam w „Róży”, „Idzie” czy „Sali samobójców”. Miał może jakieś znaczenie dla producentów, bo moje nazwisko stało się nagle znane – tłumaczy w „Dzienniku Łódzkim”.
Na początku tej dekady zaczęła się dla niej świetna passa – kolejne filmy z jej udziałem sprawiały, że uznano ją za jedną z najlepszych polskich aktorek średniego pokolenia. Kulminacją tego pasma sukcesów okazał się Oscar dla „Idy” z jej udziałem. Kiedy amerykańscy akademicy docenili obraz Pawła Pawlikowskiego, Agata została zasypana propozycjami – również z zagranicy.
Zdecydowała się jednak skoncentrować na pracy w kraju. Oczywiście z kolejnymi sukcesami.
Już na studiach poznała przyszłego męża – operatora filmowego Marcina Figurskiego. Szybko zostali parą i na świat przyszła ich córka Marianka. Agata urodziła w rodzinnym Szczecinie, bo chciała, by mama pomogła jej w opiece nad dzieckiem. Po kilku miesiącach wróciła jednak do Warszawy i kiedy jej koleżanki dobijały się do wrót sławy, ona spokojnie spacerowała po osiedlu z wózkiem. Dziś Marianna ma już 23 lata i kończy studiować weterynarię.
- Jestem dumna, gdy czuję, że Marianka jest ze mną szczera, komunikuje emocje. Na przykład dzwoni: źle się czuję, i zaczyna marudzić. Mówię: no to zrób z tym coś, co ja mam poradzić? Ona na to: chcę, żebyś mnie pożałowała. Aha, skoro tak, to bardzo cię żałuję, jest mi przykro. Tak sobie gadamy – uśmiecha się w rozmowie z „Twoim Stylem”.
Przez wiele lat wydawało się, że małżeństwo Agaty i Marcina jest udane. Niestety: dwa lata temu wszystko runęło. Para założyła w sądzie sprawę rozwodową, przerzucając się nawzajem poważnymi oskarżeniami o przemoc domową – zarówno psychiczną, jak i fizyczną. Odbyło się już kilka rozpraw, ale finału procesu jeszcze nie widać. Małżonkowie nie mieszkają już razem, nic więc dziwnego że Agata spędziła ostatnie miesiące w samotności – i to nie tylko przez pandemię.
- Bycie sam na sam ze sobą, ta konfrontacja z własnymi myślami, refleksja na temat tego, co było, co jest, myślę, że to wszystko było mi potrzebne. I mam nadzieję, że coś mi z tego czasu samotności pozostanie, że wyciągnę jakąś lekcję – podsumowuje w „Pani”.