Agnieszka Bryc: - Nie ma recept na populizm w Europie i USA
Rozmowa z doktor Agnieszką Bryc, politologiem z UMK, o nowym ładzie po nominacji Donalda Trumpa.
Czy za pół wieku zaprzysiężenie Donalda Trumpa ludzkość będzie uważała za symboliczny początek przebiegunowania dzisiejszego świata?
Uważam to za całkiem prawdopodobne. Od pewnego czasu naukowcy mówią o zmianie ładu globalnego i próbują nazwać ten proces. Jeszcze nie bardzo wiem, w jakim okresie się znaleźliśmy, dlatego często posługujemy się dziś słowem „post-”. Przyglądamy się temu krystalizującemu się nowemu ładowi, zadając pytanie, czy to, co widzimy, jest nową odsłoną ładu hegemonicznego z wyraźną przywódczą rolą Stanów Zjednoczonych, czy nowy ład - rozproszony, wielobiegunowy, w którym do głosu dochodzą takie państwa, jak Chiny, Brazylia, bogate państwa arabskie i europejska wielka trójka. Bez wątpienia zmiany, które dziś widzimy, są konsekwencją dynamicznej globalizacji - wyszły z USA i rozproszyły się na całym świecie. Świat przestał mieć kształt piramidy i dziś ma płaski, sieciowy charakter. W moim przekonaniu wybór Trumpa jest początkiem końca „stulecia amerykańskiego”. Relatywnie pozycja Stanów Zjednoczonych bardzo osłabła, a nowy prezydent może doprowadzić do końca amerykańskiego przywództwa w świecie.
Waszyngtońskie elity nie mogą już czuć się pewnie. To się wielu Amerykanom podoba.
To dokładnie ten sam proces, który zachodzi w Unii Europejskiej. Wielka biurokracja zarządzająca państwem (USA) czy Unią zaczyna żyć własnym życiem i odrywać się od rzeczywistości. Mają inne problemy i inne wartości niż duża część społeczeństwa. To powoduje ogromną frustrację. W Europie narasta nam fala populizmu, która nie oferuje alternatywnego programu, ale zniszczenie tego, co było. Podobne procesy możemy dziś obserwować w USA. Amerykanie zagłosowali nie za Trumpem, ale przeciwko amerykańskim elitom, które nie realizowały swoich obietnic. To jest duży problem, bo nie widzę polityków, którzy - zarówno w USA, jak i w Unii Europejskiej - mieliby pomysł, jak zwalczyć populizm i doprowadzić do tego, żeby polityka była znowu poważnym zjawiskiem, a trafiały do niej osoby z poczuciem misji. Zarówno Unia, jak i USA były w ostatnim czasie zarządzane, ale nie miały charyzmatycznych przywódców. Trump takim przywódcą również nie jest. Nie jest charyzmatyczny, jest karykaturalny.
Może jednak ta fala wstrząsów była potrzebna, żeby zaszła zmiana?
Historia Unii Europejskiej dowodzi, że kryzysy powodowały skoki do przodu. Mam nadzieję, że podobnie będzie w USA. Żeby pójść do przodu, trzeba zdefiniować kryzys i go zwalczyć. Lepiej wejść w kryzys w sposób świadomy,
niż trwać w marazmie.
Na przykład przełamać spiralę gigantycznego zadłużenia w USA.
Trump zapowiedział ogromne cięcia budżetowe, dotyczące głównie różnych agend rządowych. Cięcia bez wątpienia są potrzebne Amerykanom, choć mam wątpliwości, czy akurat Trump jest człowiekiem najlepiej zorientowanym, gdzie może ciąć. Stany Zjednoczone mają bardzo rozległe interesy w wielu miejscach na świecie, dlatego likwidowanie instytucji rządowych wymaga wszechstronnego namysłu. Nie jestem w tej kwestii dobrej myśli, ale chętnie wrócę do tego wątku za rok.
Trump jest w pewnym sensie w komfortowej sytuacji. W porównaniu do Baracka Obamy ma bardzo niskie poparcie rozpoczynając kadencję. Obama zaczynał od Nobla, ale szybko roztrwonił nadzieje Amerykanów.
Nagroda Nobla na pewno Obamie nie pomogła, a często wręcz wiązała mu ręce. Chodzi głównie o sprawę Syrii czy stacjonowanie wojsk amerykańskich w Iraku. Dziś mamy tego konsekwencje w postaci chaosu w Iraku i ciągle silnego, choć słabnącego Państwa Islamskiego. W tym kontekście Trump rzeczywiście ma większą swobodę ruchów.