Agnieszka Fatyga - najpiękniejsze chwile swego dzieciństwa znana aktorka przeżyła w Markowej na Podkarpaciu
Rok temu zmarła Agnieszka Fatyga, aktorka, piosenkarka. Jej wielką miłością była... Markowa, wioska koło Łańcuta. - Jeśli Agnieszka gdzieś była naprawdę szczęśliwa, to przed laty w Markowej - mówi siostra artystki, Hanna Kryjak.
Będąc w wieku szkolnym, Agnieszka Fatyga co roku spędzała w Markowej kilka wakacyjnych tygodni. Tam mieszkali jej dziadkowie, stamtąd pochodziła mama Zofia. Zresztą Agnieszka Fatyga też się w tej wsi urodziła. Ci, którzy jako miejsce urodzenia wskazują Bytom, popełniają błąd.
Faktem jest, że artystka dorastała na Śląsku: w Bytomiu, Świętochłowicach, Katowicach. Ale gdy przychodziła na świat (lipiec 1958), jej mama, będąc w zaawansowanej ciąży, przebywała akurat u swych rodziców w Markowej i tam doszło do „rozwiązania”. Pierwsze tchnienie Agnieszka Fatyga wydała w ośrodku zdrowia, w którym wówczas istniała porodówka. Ze względów praktycznych, aby prościej było załatwiać sprawy urzędowe, rodzice podali jednak, że córka urodziła się w Bytomiu.
Sielanka w Markowej
Ówczesna wieś wyglądała inaczej niż teraz. Mieszkańcy w większości żyli z uprawy ziemi, gospodarstwa w dużej mierze były samowystarczalne. Gospodynie piekły w domach chleb, domowym sposobem robiono masło, każdy miał swoje warzywa, owoce. Taka wieś zauroczyła młodziutką Agnieszkę, czy raczej Jagusię vel Jagodę, bo tak mówiono na nią w rodzinie. I taką wieś nosiła w sobie przez całe życie.
W swoich wspomnieniach odmalowywała tamtą Markową jako idylliczną krainę, stan szczęścia. Placki pieczone przez babcię na blasze, skrzypienie wozu drabiniastego, taplanie się w błocku i inne beztroskie zabawy, a do tego „śpiewna” gwara mieszkańców wsi, czyste powietrze, bujna przyroda i kwiaty, na których piękno Agnieszka Fatyga była bardzo uwrażliwiona.
Do Markowej przyjeżdżała przeważnie z siostrą Hanią i bratem Michałem. Hania, jako najstarsza z rodzeństwa, wodziła rej podczas odkrywania uroków Markowej.
- Często urządzaliśmy spacery do kapliczki pod lipą, kilkaset metrów od domu naszej rodziny - wspomina Hanna Kryjak, siostra Agnieszki Fatygi, mieszkanka Katowic. - Dużym wydarzeniem były odpusty w Markowej albo w pobliskiej Gaci. Największą frajdę sprawiały nam jednak wyjazdy z dziadkiem i wujkiem w pole, aż pod granicę Markowej i Lipnika.
Poemat na urodziny
Dla „miejskich” dzieci atrakcją było obcowanie ze zwierzętami hodowlanymi. W gospodarstwie krewnych Agnieszki Fatygi było kilka krów, były konie. - Gdy przyjeżdżaliśmy na wakacje, dziadziu po nas tymi końmi wyjeżdżał do Łańcuta czy Przeworska, jeśli nie dało się stamtąd dojechać autobusem - kontynuuje Hanna Kryjak. I dodaje: - Przez cały rok szkolny nie mogłyśmy się tej wsi doczekać. Życie tam wydawało się jakieś bardziej autentyczne.
Dwa lata temu, specjalnie na urodziny swojej siostry Agnieszka Fatyga napisała obszerny, kilkudziesięciostronicowy poemat. Część utworu dotyczy Markowej. Można powiedzieć, że ta część to kwintesencja uczuć żywionych przez artystkę do tej wsi.
„My z Czarnego Śląska naonczas przybysze, spod ojcowskiej ręki wolności zgłodniali, w Markowę jak w macierz, w życiodajną niszę, jak w raj utracony razem - śmy wbiegali” - wyznaje autorka poematu.
Wspomina, jak w szynku, na skrzyżowaniu dróg w tzw. Markowej Dolnej (w tej okolicy mieszkała rodzina Ulmów, zamordowana w 1944 r. za ukrywanie Żydów) piła oranżadę o „boskim” smaku i „magicznej” recepturze.
- Budynek dawnego szynku ciągle istnieje, ale ta knajpa nie działa już od ładnych paru lat - wyjaśnia Joanna Kud, kuzynka Agnieszki Fatygi i obecnie najbliższa jej krewna mieszkająca w Markowej.
Na tyłach domu dziadków, w stronę rzeki ciągnął się sad, w którym późniejsza gwiazda estrady zajadała się papierówkami. W przywołanym już poemacie owe jabłka zostały wyposażone w niezwykłe właściwości: na powitanie Jagusi spadały z drzew tak jakby częściej niż zazwyczaj...
W Markowej, prócz babci Ludwiki, dziadka Jana i wujka Bronka, mieszkali jeszcze inni krewni, bo rodzina była rozgałęziona. Jagoda we wsi miała też dobre koleżanki, m.in. Hanię Lew i Martę Trznadel.
„Polska Maria Callas”
Jej matka pracowała jako farmaceutka, ojciec Józef, lekarz pediatra, zajmował wysokie stanowiska w szpitalach na Śląsku. Jagusia od wczesnych lat miała za to zacięcie artystyczne. Uczęszczając do szkoły muzycznej w Bytomiu, uzyskała dyplom w klasie fortepianu. Poszła w ten sposób w ślady siostry, która uczyła się grać na tym instrumencie. Dzisiaj Hanna Kryjak ma za sobą kilkadziesiąt solowych koncertów i jest emerytowanym profesorem Akademii Muzycznej w Katowicach.
Nauka gry na fortepianie wymaga lat pracy, wyrzeczeń, samodyscypliny. Hania i Jagoda za młodu nawet na wakacjach nie mogły liczyć na taryfę ulgową. W domu ludowym w Markowej stał fortepian, więc siostry - zobligowane do tego przez rygorystycznego tatę - chodziły tam prawie codziennie i „trenowały”. Chwilami miały tego kieratu po dziurki w nosie, ale górę brało poczucie obowiązku. Wiele lat później Agnieszka Fatyga wyzna wierszem, że „Bach, Mozart, Beethoven nie był to pomysł ostatni. To był kryształ czysty, absolut świetlisty - tu kaczki, a tu Scarlatti...”.
Zainteresowanie poezją i muzyką popchnęło Agnieszkę Fatygę na ścieżkę aktorską. Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie, pracowała w stołecznych teatrach, wystąpiła w paru filmach. Na przykład w serialu „Alternatywy 4”. Rolę zagrała tam epizodyczną, ale serial ma dziś status kultowego i na profilach lub stronach internetowych, poświęconych królowi polskiej komedii Stanisławowi Barei, Fatyga jest pamiętana i ciepło wspominana.
Była twórczą, kreatywną osobą. Lubiła pracę samodzielną, dlatego w pewnym momencie straciła zapał do aktorstwa. Bardziej zaistniała na niwie wokalnej. Wyróżniał ją wielobarwny głos o rozpiętej skali. Tę absolwentkę Wydziału Operowego warszawskiej Akademii Muzycznej niektórzy recenzenci nazywali nawet „polską Marią Callas”. Śpiewała arie, utwory literackie, kabaretowe, była zdolną parodystką.
Pierwsza rocznica śmierci
W wolnych chwilach nadal odwiedzała Markową. Kuzynka Joanna Kud wraz z mężem długo prowadziła tu tradycyjne gospodarstwo z kozą, świniami. Agnieszkę Fatygę zawsze ten widok radował, bo miała świadomość, że wieś, którą pamięta z lat 60. i 70. ub. wieku, odchodzi już do lamusa.
O swoich korzeniach opowiadała z dumą. Rodzinną wioskę opiewała w wybranych piosenkach, wykonywała recital pod wszystko mówiącym tytułem „Markowa - moja miłość”. Mnóstwo razy występowała w naszym regonie, także w Markowej.
- Jej córka, Michasia, od dziecka uczyła się grać na skrzypcach i przyjeżdżała do Łańcuta na warsztaty muzyczne (obecnie pochłania ją aktorstwo i literatura - dop. CK). Przy okazji, razem z mamą odwiedzały nas w Markowej - opowiada Joanna Kud.
- Przyznam, że o sprawach artystycznych rzadko z Jagodą rozmawiałam - dodaje kuzynka. - Ją zawsze najbardziej interesowało, co się dzieje w Markowej, co w rodzinie, co na gospodarstwie. Kiedy przyjeżdżała do nas z mężem Wojtkiem (aktor, reżyser - dop. CK), to czasem najpierw pojawiał się w domu on sam, na nią musieliśmy godzinę-dwie poczekać. Lubiła sobie pochodzić po Markowej tymi samymi co dawniej polnymi dróżkami.
Zmarła w Warszawie prawie równo rok temu, 30 października, o siódmej rano. Te 62 lata, które przeżyła, to jeszcze nie jest wiek sędziwy. Co było przyczyną śmierci? Hanna Kryjak na forum publicznym nie chce się na ten temat wypowiadać. Przyznaje tylko, że dla niej wiadomość o śmierci siostry była ogromnym zaskoczeniem.
- Niedawno temu miałam kłopoty zdrowotne. Jagusia okazała mi serce, pocieszała mnie. W ogóle miała w sobie duże pokłady empatii, pomagała ludziom. Jestem od niej starsza o 9 lat i sądziłam, że to ja wcześniej zejdę z tego świata. Wciąż nie umiem się pogodzić z myślą, że moja siostra już nie żyje - mówi Hanna Kryjak.