Agnieszka Legucka: Elita wokół Putina jest zaniepokojona rozwojem wypadków
- Na ten moment Putin trochę się wzmocnił, ale mówię „trochę” dlatego, że konsekwencje buntu Prigożyna, nawet jeżeli ten został zlikwidowany, są dalekosiężne dla Rosji i dla Kremla - mówi Agnieszka Legucka, analityczka PISM
Jewgienij Prigożyn nie żyje. Katastrofa samolotu, którym podróżował szef Grupy Wagnera to, pani zdaniem, przypadek?
Moim zdaniem to nie przypadek, ale odroczony wyrok na Prigożynie w związku z buntem przeciwko systemowi i Putinowi. Ten system osadza się na strachu. W Rosji nie wolno się przeciwstawiać istniejącym regułom. Bunt wagnerowców miał miejsce dokładnie dwa miesiące temu. Uważam, że śmierć Prigożyna to zamierzone wyeliminowanie przeciwnika - już nie tylko polowego, działającego na froncie, ale również politycznego.
Kto mógł stać za Prigozynem? Mówi się, że bunt, który zorganizował, nie był tylko jego pomysłem.
Tak. Ja z kolei nie uważam, że to nie był bunt zorganizowany przez elity. W moim przekonaniu Prigożyn myślał o nim już wcześniej, dlatego podjął pewne działania przed buntem. Podróżował po Rosji, rozmawiał z przedstawicielami władz na różnych poziomach. I być może wywnioskował, że część elit go popiera. I teraz: albo nie dokończył dzieła i bunt został w jakiś sposób przyspieszony zakulisowymi decyzjami, albo atakiem na pozycje wagnerowców w Ukrainie z polecenia ministra obrony Siergieja Szojgu, albo Prigożyn uznał, że to jest ostatni moment, aby działać. Ostatni raz podwyższyć stawkę swojego życia. W momencie gdy traci się w Rosji „kryszę”, czyli przychylność Władimira Putina, a wszystko wskazywało na to, że Putin postawił jednak na Szojgu i szefa sztabu generalnego Walerija Gierasimowa. I, w moim przekonaniu, Prigożyn postanowił właśnie zawalczyć o swoje życie. Został postawiony pod ścianą, nie miał wyboru. Owszem, miał kontakty w armii, mówi się, że około dwudziestu generałów sympatyzowało z Prigożynem. Jeżeli jednak chodzi o najwyższy eszelon władzy w Rosji, czyli ludzi na Kremlu, ciężko jest wymieniać konkretne nazwiska, dlatego że nikt oficjalnie podczas tego buntu, na co pewnie liczył Prigożyn, go nie poparł. Wręcz przeciwnie: nawet Siergiej Surowikin, którego określa się jako sprzyjającego Prigożynowi od dawna, między innymi dlatego został zwolniony z funkcji dowódcy połączonego zgrupowania wojsk rosyjskich w Ukrainie na początku bieżącego roku, nie wsparł go. Odsuniecie Surowikina to był też sygnał dla Prigożyna, że Putin stara się ograniczyć jego ambicje polityczne. W związku z tym o samych nazwiskach trudno jest mówić, ale na Kremlu wobec wojny ukształtowały się dwa obozy.
Jakie to obozy?
Jeden to jest obóz wojny. Ludzie, którzy uważają, że trzeba jeszcze więcej wywalczyć w Ukrainie dla Rosji. I obóz milczący, któremu nie bardzo pasuje ta sytuacja, ale nie podważa istniejącego systemu i pozycji Władimira Putina. W moim przekonaniu i jedna, i druga grupa miała interes w tym, żeby zachęcać samego Prigożyna do przeprowadzenia puczu. Natomiast podczas buntu nie zaszły dwa najważniejsze procesy, które mogły zadecydować o jego powodzeniu: nie doszło do rozdarcia elit wokół Putina, zasadniczo wszyscy przyjęli strategię wyczekiwania na rozwój wypadków, a po drugie, armia nie przyłączyła się do działań Prigożyna.
Surowikin też nie stanął oficjalnie po stronie Prigożyna, prawda?
Nie. Oglądałam filmik, w którym Surowikin wzywa Prigożyna do posłuszeństwa - być może został do tego przymuszony. Ten filmik ma charakter typowo śledczy, to znaczy w taki sposób FSB przymusza do tak zwanej samokrytyki. Ktoś siedzi na tle pustej ściany, bez możliwości identyfikacji miejsca, w którym się znajduje, i prezentuje swoje myśli w sposób wyreżyserowany. Wracając do tematu: podczas buntu Prigożyn nie uzyskał poparcia elit. Podejrzewam, że gdyby zakończył sprawę, wtedy poznalibyśmy nazwiska osób, które go wspierały.
Gdyby doszedł do Moskwy?
Tak, gdyby doszedł do Moskwy. Tylko to było ryzykowne posunięcie. Akurat system bezpieczeństwa budowany wokół prezydenta Rosji od lat funkcjonuje właśnie w ten sposób, że najbardziej chroniona jest Moskwa. Zadania rozdzielone są między różne grupy siłowików. Prezydenta nie chroni tylko jedna formacja, która mogłaby przejść na stronę potencjalnego buntownika, system zabezpieczenia jest rozproszony. Część zadań spoczywa na Rosgwardii (gwardii narodowej), część na FSO, czyli Federalnej Służbie Ochrony, część na policji, na samym końcu jest armia. W związku z tym Prigożyn zdawał sobie sprawę, że wejście do Moskwy może zakończyć się różnie. Przystał więc na te warunki, które na tamten moment dawały mu gwarancję przetrwania. Fakt, że Putin i Łukaszenko nie dotrzymują obietnic, też jest typowy dla postsowieckiego regionu. Tu słowa niewiele znaczą, jeżeli nie ma się dużego zaplecza czy siłowego, czy też takiego asa w rękawie, które pozwoliłyby na wskazywanie użyteczności na przykład dla Putina. W tym kontekście można byłoby pomyśleć, że albo Prigożyn miał takie kompromaty, albo uznał, że będzie jeszcze użyteczny dla Putina - na przykład na froncie białoruskim bądź na froncie afrykańskim. Tyle tylko, że Putin nie przebacza zdrajcom. Prigożynowi nigdy by nie zapomniał, bo został przez niego upokorzony na oczach świata.
Po buncie Prigożyna wielu rosyjskich dowódców zostało przesłuchanych, zatrzymanych, zdymisjonowanych. To by świadczyło o niepewności Putina w stosunku do swoich wojskowych, prawda?
Putin w tym systemie nie ufa nikomu. Ma swoich lojalnych ludzi, którzy nie zawsze są kompetentni, ale jednak są sprawdzeni, i to jest najwyższa wartość tego układu. Putin po buncie nie działał jak autorytarny przywódca, na którego próbuje się kreować, czyli jak Józef Stalin. Gdyby tak było, powinniśmy być świadkami pokazowych procesów czy publicznego szkalowania. Powiem tak: Putin od lat bardziej przekupuje społeczeństwo (niepokorną jego część każe represjami), ale w szczególności dba o tę grupę, która może mu najbardziej zagrozić, czyli właśnie siłowników. I tutaj bardzo znamienny jest fakt, że instytucje zajmujące się bezpieczeństwem w Rostowie, zamiast być pociągnięte do odpowiedzialności za to, że nie zatrzymały Prigożyna, zostały nagrodzone - przekazano im medale za odwagę w tak trudnym czasie. To sygnał wysyłany do siłowników, na których ten system się zasadza. Sygnał, że jeżeli ktoś zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, to będzie to raczej na zasadzie skalpela, a nie masowych represji czy powrotu do lat 30. XX wieku. Putin potrzebował trochę czasu, żeby zidentyfikować, kto konkretnie mógł stać za buntem Prigożyna i wydaje się, że dopiero, gdy wyeliminował szefa Grupy Wagnera, będziemy mogli zobaczyć, kim są te osoby. Teraz to one zostaną pociągnięte do odpowiedzialności.
Pożegnanie Prigożyna przez Putina było dość suche. Jak je pani odebrała?
Od dłuższego czasu podkreślam, że Rosja to państwo mafijne, a jak wchodzi się do mafii, to z niej się nie wychodzi, chyba że nogami do przodu. To pożegnanie trudno w ogóle nazwać pożegnaniem. Putin, kiedy ktoś zaczyna mu nie tyle zagrażać, co podważać system, nie nazywa go po imieniu i nazwisku. Tak było z Aleksiejem Nawalnym, tak samo było z Prigożynem. Przypuszcza się też, że Putin wierzy w kosmologię, więc jeśli kogoś nazwie, to ten ktoś będzie bardziej realny w świecie, będzie mu bardziej zagrażał, w związku z czym samego Prigożyna potraktował bardzo ogólnie. Na zasadzie: był sobie człowiek, który miał wielkie zasługi - tyle. Nie wspomniał o buncie. Ale kluczowe jest to, że Putin i propaganda oddzielają samego Prigożyna od wagnerowców, czyli najemników Grupy Wagnera. To ważne dla systemu i w ogóle utrzymania pozycji na świecie, jako aset, czyli coś, czym można jeszcze dysponować. Putin cały czas podkreśla, że wagnerowscy to osoby, które zasłużyły się dla kraju i, czego się już nie mówi, mogą być jeszcze wykorzystani. Nie sugeruje się, że będą również pociągani do odpowiedzialności. Więc można oczekiwać, że część z nich będzie bardzo mile widziana w innych ugrupowaniach paramilitarnych, które Rosja posiada.
Właśnie, co teraz będzie z Grupą Wagnera?
Na pewno Grupa Wagnera zostanie osłabiona. Być może nawet w większości państw, w których działa, a władza rosyjska będzie dążyła do jej likwidacji bądź większego podporządkowania ministerstwu obrony Rosji. Warto też nadmienić, że sam minister obrony Siergiej Szojgu ma „swoją” grupę paramilitarną Patriot, która rywalizowała z Grupą Wagnera. Teraz w państwach afrykańskich Szojgu bardzo wyraźnie dał do zrozumienia, że dalsza współpraca z Grupą Wagnera nie będzie mile widziana i może mieć konsekwencje gospodarcze i polityczne. To będzie dylemat dla Rosji. Grupy paramilitarne, które funkcjonowały w szarej strefie - chodzi o Afrykę, ale nie tylko - przynosiły jej sporo korzyści. Państwo rosyjskie potrafiło się od nich odciąć, jeżeli dokonywały na przykład zbrodni na ludności cywilnej, choć działały za jego wiedzą i przy logistycznym wsparciu armii. Grupa Wagnera potrafiła wzmacniać rosyjską pozycję w Afryce, wagnerowscy potrafili chociażby wyrzucić Francuzów z części państw afrykańskich, więc w moim przekonaniu okres tych dwóch miesięcy był również poświęcony temu, aby sprawdzić, kto może być następcą Prigożyna, jeżeli chodzi o przywództwo Grupy Wagnera w Afryce.
Teraz Grupa Wagnera formalnie podlega pod ministerstwo obrony Federacji Rosyjskiej, tak?
Nie do końca. Tylko część wagnerowców podpisało specjalne kontrakty, które podporządkowują ich ministerstwu obrony. To dotyczy głównie najemników, którzy działali w Ukrainie. Więc tak, część z nich podpisała kontrakty, które obowiązują od 1 lipca - zresztą teraz wszystkie ugrupowania paramilitarne w Ukrainie musiały podpisać takie kontrakty z ministerstwem obrony. Część wagnerowców pojechała jednak na Białoruś, część funkcjonuje autonomicznie w Afryce. Oni nie podpisali żadnych kontraktów z ministerstwem obrony i tu jest chyba największy znak zapytania: w jaki sposób afrykańscy wagnerowcy będą wykorzystywani do dalszego umacniania rosyjskiej pozycji w Afryce.
Pojawiły się takie sygnały, że część wagnerowców zapowiada zemstę za to, co stało się z Prigożynem. Słyszała pani o tym?
Tak, to prawda. Na grupach telegramowych wagnerowscy najbardziej nastawieni patriotycznie, jak to oni określają, są przeciwni systemowi, który tak postąpił z Prigożynem. W Grupie Wagnera panowały często relacje niemal rodzinne. Podkreślano, że Prigożyn pozwalał swoim bojownikom mówić do siebie po imieniu, skracał dystans, występował w imieniu nie tylko wagnerowców, ale żołnierzy armii rosyjskich, w związku z czym miał duże poważanie w grupach związanych z wojskiem. Teraz część najemników mówi, że będzie dokonywać jakieś zemsty. Natomiast trzeba powiedzieć, że Grupa Wagnera przekazała cały ciężki sprzęt albo pod ministerstwo obrony, albo pod Gwardię Narodową. Do tego też przyjęto specjalne rozwiązania prawne. W związku z tym wagnerowscy nie mają jak wystąpić przeciw-ko systemowi - jak na razie.
Prigożyn podczas buntu był w Rostowie witany i żegnany kwiatami pod siedzibą wagnerowców, ale też w miejscu, gdzie spadł samolot z Prigożynem, też składane są kwiaty. Myśli pani, że Rosjanie mają już dość Putina?
Nie do końca. To jest coś, co jest typowe dla Rosji: uznanie zasług Prigożyna w kontekście zarówno prowadzonej wojny w Ukrainie, jak i tego, że próbował występować w imieniu uciśnionych i dysponował odpowiednią siłą. Stawał się postacią polityczną w życiu publicznym w Rosji, a rzadko kiedy udaje się komuś przebić ten szklany sufit, być postacią rozpoznawalną. Rosjanie, kiedy zapytać ich o polityków, najczęściej wymieniają Putina, Ławrowa, tych wszystkich, którzy pojawiają się w telewizji, Prigożyn był na czwartym lub piątym miejscu najbardziej rozpoznawalnych osób w Rosji. To bardzo wysoko; Aleksiej Nawalny zawsze zajmował dalsze miejsca, jeżeli chodzi o rozpoznawalność, a także poparcie. Tuż przed buntem poparcie dla Jewgienija Prigożyna i jego działań sięgało 40 procent. Tyle tylko, że w Rosji wszyscy bardzo boją się rewolucji, chaosu. Po buncie popularność Prigożyna spadała, a wzmacniał się Putin. Dlatego, że nawet jeżeli Rosjanie nie głosują bezpośrednio na Putina, bo go nie lubią, to często głosują za tym liderem, który już jest, który gwarantuje im bezpieczeństwo i stabilność systemu, nawet jeżeli ten system jest okrutny wobec jednostki.
Po śmierci Prigożyna pozycja Putina chyba się umocniła?
Po likwidacji Prigożyna trochę się umocniła, ale długoterminowo pozycja Putina została bardzo mocno osłabiona. Prigożyn pokazał, że można za pomocą siły, z wozami bojowymi ruszyć na Moskwę, naruszyć system, zastany status quo. Więc Putin został osłabiony dwa miesiące temu. Na ten moment trochę się wzmocnił, ale mówię „trochę” dlatego, że konsekwencje buntu Prigożyna, nawet jeżeli ten został zlikwidowany, są dalekosiężne dla Rosji i dla Kremla.
To znaczy?
Jeżeli elita władzy w Rosji zobaczyła, że bunt Prigożyna pokazał słabość przywódcy, to będą się zastanawiać, czy nie warto się jednak lepiej przygotować na następne działania oddolne. Tymczasem wszystko działa na niekorzyść Putina w tym kontekście, że prowadzona wojna w Ukrainie wcale nie jest zwycięska, a może okazać się przegrana, jeżeli Ukraińcy przerwą front i dojdą do Krymu. Wówczas zacznie się mówić o słabości rosyjskiej armii, przywódców armii, wina będzie zrzucana też na Putina. Osłabia się rosyjski rubel. Państwa takie jak Chiny czy Indie nie są w stanie zrównoważyć wpływów z dochodów z Europy Zachodniej. Więc jest wiele przesłanek, które wskazują, że wizerunek Władimira Putina może być osłabiany. Następni buntownicy nie będą tak otwarcie mówić o swoich działaniach w mediach społecznościowych: będą przygotowywać się ciszej i na pewno nie zatrzymają się na Moskwie. Wniosek z buntu Prigożyna dla kolejnych puczystów jest też taki, że nie ma co układać się z głównym mafiozą Rosji, bo on i tak złamie dane obietnice.
„The Economist” pisał ostatnio, że z powodu tak słabej pozycji rubla Putin nie będzie za chwilę w stanie prowadzić wojny.
Jeszcze trochę gotówki zostało w budżecie Rosji, w szczególności w Funduszu Dobrobytu Narodowego, który zasypuje dziurę budżetową i ma na celu wzmacnianie rosyjskiej walu-ty. Ale to są działania doraźne, które mogą pomóc krótkoterminowo. Przez jakiś jeszcze czas Władimir Putin będzie miał pieniądze na prowadzenie wojny, ale one zdecydowanie się kurczą. W odróżnieniu od pierwszego roku konfliktu, kiedy Putin zarabiał na tym konflikcie, bo wtedy podskoczyły ceny ropy naftowej i gazu, a z ropy naftowej jest najwięcej dochodów; teraz na nim traci. Dzisiaj musi dopłacać do tak zwanego równoległego importu, czyli nielegalnego sprowadzania ze świata okrężną drogą tych towarów, które są potrzebne, czyli albo za pomocą państw pośredniczących, albo za pomocą pośredników jako takich. To zwiększa koszty importu, co wpływa bezpośrednio na wartość waluty rosyjskiej.
Kto może teoretycznie stać na czele tych przyszłych buntowników, tej kremlowskiej opozycji?
Moim zdaniem najbardziej lojalną grupą jest jednak FSB, czyli Federalna Służba Bezpieczeństwa, która nie ponosi kosztów konfliktu w Ukrainie, a wręcz przeciwnie. Zarówno Gwardia Narodowa, jak i FSB są beneficjentami tej sytuacji, oni dostają większe prerogatywy, większe możliwości, a co za tym idzie większe gaże finansowe. Natomiast miejscem, z którego może nastąpić atak, jest armia. Armia, która dysponuje odpowiednimi siłami i odpowiednimi zasobami zniechęcenia. Tak jak powiedziałam, wiele będzie zależało od tego, czy Rosjanie utrzymają się na froncie. Jeżeli się utrzymają, wtedy rzeczywiście Putin może spać spokojnie, ale w momencie, kiedy rosyjska obecność w Ukrainie zostanie podważona, wtedy zaczną się jeszcze większe tarcia nie tylko wśród generalicji, ale w poszczególnych jednostkach wojskowych.
W marcu przyszłego roku wybory prezydenckie w Rosji. Pewnie Putin nich wystartuje i wygra, prawda?
Wszystko na to wskazuje. Likwidacja Prigożyna pokazuje, że Putin nie życzy sobie żadnych konkurentów politycznych. W przyszłych wyborach prawdopodobnie wystartuje tak zwany plankton i Putin, żeby Rosjanie nie mieli alternatywy. Muszę jednak wybory połączyć z konfliktem w Ukrainie, dlatego że jeżeli sytuacja diametralnie zmieni się na niekorzyść Rosji, Putin nie jest osobą, z którą będzie można cokolwiek negocjować. Wtedy elita może zdecydować, że trzeba go jednak zastąpić kimś, kto da Zachodowi i Ukrainie jakiekolwiek gwarancje, że na przykład zawarte zawieszenie broni będzie przestrzegane. Przykład Prigożyna pokazuje, że z Putinem nie ma możliwości zawarcia jakiegoś wiarygodnego porozumienia.
Kto mógłby być ewentualnym następcą Putina?
Dzisiaj najczęściej wymienia się nazwisko gubernatora Tuły Aleksieja Diumina, który już kilkakrotnie pojawiał się na karuzeli nazwisk związanych z Kremlem. Mam swoje typy. Uważam, że któryś z młodszych Patruszewów może wygrać tę batalię. Dimitrij Patruszew jest dzisiaj ministrem rolnictwa, a z racji tego, że jego ojciec, Nikołaj Patruszew, jest najbardziej lojalnym i oddanym załusznikiem Putina, ma spore szanse na zastąpienie dzisiejszego władcy Kremla.
Czyli, pani zdaniem, któryś z synów Nikołaja Patruszewa może zastąpić Putina?
Bardziej Dmitrij niż Andriej, ale tak, któryś z jego synów.
Mówi się, że jeżeli Putin wygra wybory, może to być tak zwana kadencja jelcynowska, czyli w połowie kadencji może komuś oddać władzę. Pani bierze pod uwagę taki scenariusz?
Rosja cały czas potrafi zaskakiwać różnymi zwrotami akcji, nawet w życiu politycznym. Trudno mi dzisiaj odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno elita wokół Putina jest zaniepokojona rozwojem wypadków, ale jednocześnie, jak na razie, nie chce się wychylać, trzyma się opcji, że w Ukrainie możliwe jest tylko zwycięstwo, a to zwycięstwo jest bardzo różnie definiowane w odniesieniu do konkretnej sytuacji. Taki strategiczny kierunek został obrany, to znaczy konfrontacja z Zachodem, przeciwstawienie się amerykańskim, europejskim wpływom w Ukrainie i tak naprawdę wyniszczenie tego państwa. Chodzi o to, żeby Ukraina była niczyja, jeżeli nie może być Rosji.
Wiele jednak wskazuje na to, że Ukraina może tę wojnę wygrać. Pani się zgadza z tymi przewidywaniami?
Chciałabym, żeby tak było, bardzo sprzyjamy Ukrainie, ale tutaj też jest kilka elementów, które mogą przeszkodzić Ukraińcom. Przede wszystkim fakt, że strona atakująca zawsze musi mieć trzy razy więcej sił niż strona broniąca się, a dopiero niedawno ten potencjał się zrównał. Rosjanie zaminowali linię frontu. Ukraińcom trudno jest się przebić - to pierwsza sprawa. Kolejna - rosyjska elita liczy na wykończenie Ukrainy albo zmęczenie wojną na Zachodzie. Dochodzą do nas głosy ze Stanów Zjednoczonych, które są kluczowym dostawcą broni, kluczowym wsparciem dla Ukrainy, że jeżeli układ w Stanach Zjednoczonych się zmieni, czyli jeżeli republikanie wygrają wybory, może być różnie. Większość republikańskich kandydatów jest za wstrzymaniem bądź ograniczeniem wsparcia dla Ukrainy.
Uważa pani, że wojna w Ukrainie i jej przebieg zadecyduje o tym, co będzie się działo w Rosji?
Trochę tak jest, że sytuacja w Ukrainie oddziałuje na system polityczny rosyjski i to, co dzieje się w Rosji, aczkolwiek nie do końca. Dlatego, że z jednej strony Rosjanie mało interesują się tym, co dzieje się na świecie. Interesują się bardziej dniem codziennym i przetrwaniem. W związku z tym wojna w Ukrainie może mieć wpływ na ich zachowanie, decyzje tylko wtedy, kiedy bezpośrednio ich dotyczy i dotknie. Proszę zwrócić uwagę: decyzja Władimira Putina o pierwszej fali mobilizacyjnej wstrząsnęła Rosjanami bardziej niż sama wojna, bo miała na nich bezpośrednie przełożenie. Niektórzy mówią, że kiedy Putin straci Krym, wtedy jego pozycja się osłabi. Zgadzam się z tym stwierdzeniem, aczkolwiek jestem sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której Putin - nawet przy utracie Krymu, ale przy zostawieniu jakichkolwiek zdobytych terytoriów pod władaniem rosyjskim - byłby w stanie utrzymać się przy władzy. Więc tak, wojna w Ukrainie ma wpływ na to, co dzieje się w Rosji, ale nie stuprocentowy.
Agnieszka Legucka
Analityczka ds. Rosji w programie Europa Wschodnia. Zajmuje się polityką zagraniczną i wewnętrzną Rosji, kwestiami bezpieczeństwa i konfliktów na obszarze wschodniego sąsiedztwa UE, relacjami UE - Rosja i NATO - Rosja, rosyjską dezinformacją i zagrożeniami hybrydowymi.