Agnieszka Legucka: Jedyne, co może uratować Putina, to zabójstwo Prigożyna

Czytaj dalej
Fot. PAP/EPA/MAXIM SHIPENKOV
Dorota Kowalska

Agnieszka Legucka: Jedyne, co może uratować Putina, to zabójstwo Prigożyna

Dorota Kowalska

- Rosjanie szanują siłę, nawet okrucieństwo. Przecież Prigożyn jest brutalem, bandytą i kryminalistą. Rosjanie są psychicznie uzależnieni od przemocy. I w momencie, kiedy Putin pokazuje się jako słaby przywódca, niezdolny do opanowania sytuacji, jest właściwie na przegranej pozycji - mówi dr hab. Agnieszka Legucka, analityczka ds. Rosji w PISM

Zaskoczył panią marsz Prigożyna na Moskwę? Bo mam wrażenie, że wiele osób w poprzedni weekend przecierało oczy ze zdumienia.

Zaskakujący był szereg wydarzeń w sobotę i zwrotów akcji, łącznie z tym, że Prigożyn zatrzymał się, zarządził odwrót. Z pewnością był to pełen wrażeń weekend, również dla rosyjskiej elity władzy.

Eksperci się spierają. Jedni mówią, że za Prigożynem ktoś stał, inni, że to była jego samowolna akcja. Jak pani to ocenia? On sam mówi, że nie chodziło o obalenie władzy na Kremlu, że chodziło o niekompetencje rosyjskiego MON-u, o intrygi wokół Grupy Wagnera, która podobno miała być rozwiązana 1 lipca. To miała być niejako forma buntu.

To był zdecydowanie bunt. Prigożyn ma oczywiście dużo kontaktów i był do tej pory bardzo użyteczny dla samego Władimira Putina. Trzymał go obok siebie, bo był dla niego wygodnym narzędziem na wielu frontach, nie tylko na froncie ukraińskim. Grupa Wagnera była też źródłem dochodów dla ekipy wokół Władimira Putina. Uważam, że w tym przypadku Prigożyn był graczem autonomicznym, graczem, który doszedł do ściany. Był do granic sfrustrowany. Prigożyn uznał, że jego spór z przedstawicielami rosyjskiej armii narósł do tego stopnia, że zostaną mu odebrane nie tylko aktywa związane z działalnością Grupy Wagnera w Ukrainie, ale również poczuł, że w związku z tym stracił opiekę, czyli tak zwaną kryszę ze strony Władimira Putina, co oznaczało dla niego nawet niebezpieczeństwo utraty życia. W związku z tym zagrał va banque. Przy okazji myślał, że w momencie rozpoczęcia marszu na Moskwę część rosyjskiej elity za nim stanie. Być może kontaktował się z kimś wcześniej. Nie wykluczam, że również chciał wykorzystać swoje kontakty na Kremlu i znajomych, którzy dotychczas zarabiali na jego interesach, a obecnie tracili na wojnie z Ukrainą. Część z tych osób mogła go też namawiać do tego buntu. Być może ci ludzie chcieli sprawdzić, do czego jest gotowy. Do momentu zajęcia Rostowa nad Donem ta akcja wyglądała na przemyślaną z jego strony.

Potem już szedł na żywioł?

W momencie, kiedy nie otrzymał tego, czego oczekiwał, nie przyjechał do niego minister obrony narodowej Rosji Siergiej Szojgu, nie przyjechał Walerij Gierasimow, szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, Prigożyn zaczął iść na żywioł, bez większego planu politycznego. Kiedy rozpoczął marsz sprawiedliwości do Moskwy, liczył zapewne, że ci, którzy go popierają na Kremlu, ujawnią się, żeby dokonać swego rodzaju wyłomu w elicie politycznej. Natomiast tak się nie stało i osamotniony musiał w którymś momencie zrezygnować, ale jadąc dalej w stronę stolicy, podwyższał stawkę negocjacyjną. Przecież Putin, władca na Kremlu, w momencie, kiedy zbliżał się do Moskwy, tracił wizerunkowo, jawił się jako osoba, która nie jest w stanie zabezpieczyć nie tylko państwa, ale również najważniejszego miejsca na ziemi, czyli właśnie stolicy kraju.

Myśli pani, że Prigożyn został zdradzony?

Trudno powiedzieć. Rzeczywiście on sam zdecydował, moim zdaniem, o rozpoczęciu buntu. Ale czy były osoby, które go zdradziły? Czy go w jakiś sposób inspirowały? Nie wykluczam tego. Czy to był jakiś większy spisek? W to jakoś mniej wierzę. Wtedy ten bunt byłby lepiej zorganizowany, przemyślany. Może to było testowanie zdolności reagowania państwa rosyjskiego albo samego Putina.

Mówi się, że Prigożyn mógł liczyć też na to, że część armii rosyjskiej przejdzie na jego stronę.

No właśnie, moim zdaniem, Prigożyn trochę się przeliczył. On ruszając z marszem sprawiedliwości, liczył z jednej strony na rozłam elity politycznej Rosji, a jednocześnie na to, że poszczególne jednostki wojskowe na trasie z Rostowa nad Donem będą się do niego przyłączać, przejdą na jego stronę i dojdzie do takiego efektu kuli śnieżnej. Prigożyn kierował swoje odezwy głównie do wojskowych. Tak się nie stało, aczkolwiek, tak jak mówię, do czasu zajęcia Rostowa nad Donem Prigożyn kierował się przemyślaną strategią, później to wszystko mu się posypało.

Ale ten marsz na Moskwę pokazał totalną bezradność Rosji. Patrzyłam ze zdumieniem, jak osiem tysięcy żołnierzy idzie sobie spokojnie na stolicę. Władimir Putin ją opuścił, oligarchowie z niej uciekli, wyglądało to wręcz groteskowo. Kraj uznawany za jedno z mocarstw świata właściwie był bezradny.

Właśnie, i to jest coś, co stanowi o słabości Władimira Putina i tego systemu. Ten system okazał się nieudolny, zdegenerowany i niezdolny do zabezpieczenia podstawowych potrzeb nie tylko ludności, bo tego nikt już specjalnie nie oczekuje, ale podstawowych potrzeb elity władzy. I dlatego też jest to bardzo niebezpieczny asumpt dla Władimira Putina. On mógł się obawiać przewrotu pałacowego nie tyle ze strony samego Prigożyna, ale osób, które mogły podjąć próbę zamachu w efekcie tego buntu. Do czego, nie wykluczam, dojdzie w najbliższej przyszłości. Gdyby prezydent był mądrym politykiem, zacząłby się już zastanawiać nad następcą, żeby móc zabezpieczyć swoje aktywa i bezpieczeństwo. Przykład, który dał Prigożyn, jest bardzo niebezpieczny dla systemu, którym włada Władimir Putin, mimo tego, co będzie teraz próbował robić prezydent Rosji.

A co będzie próbował robić, bo ewidentnie zdaje sobie sprawę, że jego pozycja już nie jest taka jak przed tym weekendem? Pokazał, że jest słaby, uciekł z Kremla.

To, że uciekł z Kremla, nie jest chyba potwierdzoną informacją, ale, rzeczywiście, wiele stracił. Jedyne, co może teraz robić, to teatrum post factum, bo realne działania podejmowane podczas tego marszu miały charakter defensywny. One pokazywały słabość systemu: nie potrafiono zatrzymać konwoju Grupy Wagnera, podjęto rozmowy na podobnych zasadach jak z terrorystami. Wszystko to pokazywało słabość Rosji. Teraz będziemy obserwować odwrócenie wektorów i nadmuchiwanie nadętego, ale pustego balonu. Przekaz propagandowy będzie taki: oto pokazaliśmy całemu światu, jacy jesteśmy silni, naród pokazał jedność, wspaniale poradziliśmy sobie z sytuacją, pokonaliśmy wroga i zdrajców. Historia puczu i jego złamania zostanie opakowana w niesamowitą historię, w którą mają wszyscy uwierzyć. Będzie o tym głośniej niż o Ukrainie, bo Ukraina na jakiś czas w ogóle zejdzie z wokandy, będzie podgrzewany temat zdrady i Prigożyna. Rosjanie mają uwierzyć, że ich przywódca jest silny i mocarny.

Mam wrażenie, że Rosjanie być może po raz pierwszy uświadomili sobie, że ich kraj jest w stanie wojny - ze stolicy uciekali nie tylko oligarchowie, ale i moskwiczanie, przed ważniejszymi budynkami miasta wyrosły barierki, na ulicach pojawiły się siły porządkowe. Nie ma pani wrażenia, że ta sytuacja wstrząsnęła samymi Rosjanami? Czy na nich to nie działa?

Oczywiście, że działa. Najważniejszym fundamentem systemu putinowskiego jest strach, siany na arenie międzynarodowej, jak i wewnątrz państwa. To jest coś, na czym opierał się Putin, strachem zarządzał podczas kryzysów. Strach trzymał w ryzach społeczeństwo, zmrażał cały system. Teraz ten system się rozmraża. W związku z tym część ludności, to też było bardzo znamienne, przeniosła swoją sympatię na Prigożyna. On był żegnany w Rostowie nad Donem nie jako pokonany, przegrany tego puczu, tylko jako jego zwycięzca. Wyjeżdżał z Rostowa nad Donem, a ludzie robili sobie z nim selfie.

Ale czemu tak się stało? Czemu Rosjanie sympatyzowali z Prigożynem?

Bo Rosjanie szanują siłę, nawet okrucieństwo. Przecież Prigożyn jest brutalem, bandytą i kryminalistą. Rosjanie są psychiczne uzależnieni od przemocy. I w momencie, kiedy Putin pokazuje się jako słaby przywódca, niezdolny do opanowania sytuacji, jest właściwie na przegranej pozycji. Więc, jak mówiłam, teraz będzie udawał, że wszystko mu się udało, że to był moment trudny, ale sytuacja wymagała, aby podjąć rozmowy, negocjować dla dobra obywateli. Tyle tylko, iż to Prigożyn powiedział, że nie chce przelewu krwi. On podjął decyzję o wycofaniu się, w związku z czym to on przejął inicjatywę, a nie Putin. Jedyne, co może uratować Putina, to zabójstwo Prigożyna.

Do którego, umówmy się, może dojść wcześniej czy później.

Może dojść.

Czemu Prigożyn się zatrzymał? Być może zauważył, jak pani mówiła, że nie ma rozłamu w rosyjskiej elicie, że wojsko też nie przechodzi na jego stronę. Niektórzy twierdzą, że uświadomił sobie, iż nie zdobędzie Moskwy. To dwunastomilionowe miasto, on miał osiem tysięcy ludzi. Być może stwierdził, że w Moskwie będzie mniej bezpieczny niż na Białorusi. Czemu w kilka godzin Prigożyn podjął decyzję o odwrocie, jak pani myśli?

Jest kilka powodów tej decyzji. Fakt, że nie doszło do rozłamu elity, że wojskowi nie przechodzili na stronę Prigożyna - to jedno, drugie - od samego początku Putin obawiał się przewrotu i budował system bezpieczeństwa, swojego osobistego, wokół stolicy. Ten system oparty był na dywersyfikacji służb, które były odpowiedzialne właśnie za bezpieczeństwo prezydenta. Chodziło o to, żeby nie doszło do zdrady jednego dowódcy, który przeszedłby na stronę watażki takiego jak Prigożyn. Putin nie chciał podzielić losu swoich poprzedników, żeby wspomnieć chociażby pucz Janajewa w 1991 roku. Prigożyn też zdawał sobie sprawę, że ma przed sobą nie tylko dwunastomilionowe miasto, bo jak pani zauważyła Rosjanie byli biernymi obserwatorami tego, co się działo, on miał przed sobą struktury siłowe. Te struktury mogły zachować się różnie, mogły przejść na stronę wagnerowców, ale wcale nie musiały. Więc miał przed sobą gwardię narodową, policję, FSO, czyli Federalną Służbę Ochrony w liczbie, teoretycznie, pięćdziesięciu tysięcy „żołnierzy”, miał Federalną Służbę Bezpieczeństwa, która też jest wyszkolona, może nie jest tak bardzo, jak żołnierze Grupy Wagnera, ale jednak. Miał przed sobą również oficerów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, bo Rosja jest państwem, w którym nie tylko armia ma możliwość posiadania broni, ale również inne struktury bezpieczeństwa. Moskwa to twierdza, która jest przygotowana do tego, aby zabezpieczać prezydenta przed takim scenariuszem, do jakiego doszło w miniony weekend, reszta kraju okazała się być dziurawa.

W tym wszystkim nagle pojawia się Aleksandr Łukaszenka.

Zaskakujące!

Zaskakujące, prawda? Dlaczego on?

Można to tłumaczyć w ten sposób, że Putin nie mógł bezpośrednio podjąć rozmów z uznanym zdrajcą, buntownikiem, którego nie może traktować na równi. Negocjacji nie mógł podjąć również nikt z elity, bo byłby uznany za sojusznika zdrajcy i buntownika. To musiał być ktoś podrzędny, ktoś, kogo prezydent Rosji nie traktuje na równi. Łukaszenka nie jest traktowany na równi, jest traktowany jako ktoś mniejszy rangą, jak outsider. Łukaszenka do takich zadań bardzo dobrze się nadaje i miał za sobą już takie historie, kiedy wjeżdżał na białym koniu i negocjował różnego rodzaju porozumienia, między innymi porozumienia mińskie z Ukrainą. Jako outsider, jako mniej istotny gracz spełnił funkcję takiego brokera w rozmowach z buntownikiem i zdrajcą.

Jaka przyszłość przed Prigożynem?

To chyba jest najważniejsze pytanie. Pojawiły się zapowiedzi tego, że pojedzie na Białoruś, niby już na niej jest - mam kilka wątpliwości. To było moim zdaniem takie działanie ad hoc, to znaczy decyzja o tym, że zamiast wyroku śmierci Prigożyn dostaje banicję, trochę tak jak w średniowieczu, jest na razie bardzo łagodnym potraktowaniem Prigożyna. Jednak, moim zdaniem, wyrok został odwleczony w czasie. Cały czas musimy brać pod uwagę dwie rzeczy. Z jednej strony Prigożyna, który ma duże wpływy w Afryce i rosyjskie władze muszą zagospodarować jego kontakty, kontrakty, interesy dla elity władzy w państwach afrykańskich. Po drugie - trzeba przełamać w rosyjskim społeczeństwie wizerunek Prigożyna jako bohatera, w ogóle wagnerowców jako bohaterów. Już się to dzieje w rosyjskiej propagandzie, rosyjskie media zaczynają przypisywać Prigożynowi, że zwariował i że coś mu na froncie się stało z głową. Tyle tylko, że zohydzanie Prigożyna zajmie trochę czasu, pytanie, czy Rosjanie w ogóle ten jego nowy wizerunek „kupią”. Więc zabójstwo Prigożyna trzeba odsunąć w czasie. Ma pojechać na Białoruś i tworzyć Grupę Wagnera, ale to bardzo niebezpieczne dla Aleksandra Łukaszenki. Łukaszenka musi się w pewien sposób obawiać powtórki z rozrywki, czyli scenariusza rosyjskiego - Grupa Wagnera, sam Prigożyn może przecież zorganizować marsz sprawiedliwości na terytorium Białorusi. Łukaszenka wcale nie ma dużego poparcia społecznego w Białorusi, to poparcie jest nawet gorsze niż dla Putina w Rosji.

Wagnerowcy mogą zrobić trzy rzeczy: podpisać kontrakt z armią rosyjską, wrócić do domu albo pojechać na Białoruś do Prigożyna. Pewnie jakaś ich część czuje się zdradzona przez Prigożyna, jakaś część nie będzie chciała za mniejsze pieniądze walczyć w armii rosyjskiej. Tak naprawdę to, co zrobią wagnerowcy, wciąż jest niewiadomą, prawda?

Kiedy słuchałam w poniedziałek Putina, to dla mnie ci, którzy pojadą na Białoruś, pojadą za zdrajcą, nie na misję specjalną, nie będą wykonywać jakichś honorowych zadań. Ci, którzy są bohaterami, tak mówił o nich Putin, podpiszą kontrakty z Ministerstwem Obrony Narodowej i to jest ścieżka pożądana z punktu widzenia władz rosyjskich. O możliwości powrotu do domu mówi się mało, bo ten oręż i profesjonalizm, który posiadają wagnerowcy, byłby jak najbardziej pożądany z punktu widzenia władz. Więc moim zdaniem mają tylko dwie opcje: albo jako zdrajcy jadą na Białoruś za zdrajcą Prigożynem, albo będą służyć pod kontrolą MON-u. Najbardziej newralgiczna z naszego punktu widzenia, bezpieczeństwa Polski, jest sytuacja, kiedy wagnerowcy stacjonowaliby blisko naszej granicy. Tylko cały czas wracam do tego samego punktu: ani Łukaszenka, ani Putin nie zaufają już Prigożynowi, nie pozwolą, by tworzył jakiekolwiek oddziały wagnerowców na Białorusi. Albo będzie to proces bardzo mocno kontrolowany, albo będą budować jakieś tam obozy na zasadzie pewnej operacji informacyjnej po to, żeby straszyć Zachód.

Co w najbliższym czasie może się stać w Rosji, bo sytuacja ewidentnie się zmieniła? Putin pokazał swoją słabość, właściwie cały system i państwo pokazały słabość. Jakie są teraz możliwe scenariusze?

W najbliższym czasie pewnie nic wielkiego się nie stanie, ale w rosyjskiej elicie jest bardzo duży ferment. Tak jak mówię, na samym początku będziemy świadkami niesamowitych działań pozorowanych, mówienia, że wszystko jest w porządku. Władze będą próbowały sklejać system. Będą robiły wiele ruchów, żeby zabezpieczyć system wewnętrzny, system reagowania kryzysowego, wyciągnąć wnioski, pokazać, że ten system jest szczelny. Ale przyszli buntownicy i ci, którzy będą chcieli podjąć bunt, odczekają pewien moment, żeby ponownie uderzyć, to jest moim zdaniem nieuniknione dla systemu, który nie jest w stanie się modernizować, nie jest w stanie się odświeżyć. W kontekście zbliżającej się kampanii wyborczej w 2024 roku będzie bardzo dużo sygnałów wewnątrz elity, żeby jednak Putin wybrał kolejnego kandydata, który byłby w stanie zakończyć wojnę, bądź przynajmniej zastanowi się nad tym, czy nie trzeba by było rozmów o rozejmie. Przecież w Ukrainie też może posypać się front, a to jeszcze bardziej zdestabilizuje wewnętrzną sytuację w Rosji. To naczynia połączone. Niepowodzenia na froncie stworzą kolejną okazję do tego, żeby podjąć jeszcze raz próbę obalenia Putina.

Właśnie, czy ten bunt ma i będzie miał przełożenie na to, co dzieje się na froncie w Ukrainie?

Jak najbardziej. W momencie, kiedy Kreml będzie niestabilny, a system dowodzenia będzie się koncentrował na tym, czy lepiej uciekać do Dubaju, czy gdzie indziej, również żołnierze nie będą mieli motywacji do tego, aby bronić się przed ukraińską ofensywą. Wszystko może się posypać. Teraz to się nie wydarzyło, bo pucz trwał zbyt krótko, a w związku z tym nie miał takiego silnego wpływu, ale dał wiatr w żagle Ukraińcom, był dla nich siłą mobilizacyjną. Z drugiej strony otworzył możliwości dywersyjne dla działań Legionu Wolność Rosji czy Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego, które już sporo robią na terytorium Rosji. Mam wrażenie, że teraz te działania mogą nabrać na sile. Widać bowiem wyraźnie, że Rosja, która podjęła się tak zwanej specjalnej operacji wojskowej, nie jest w stanie jednocześnie się bronić, że wojna w Ukrainie mocno wpływa również na sytuację bezpieczeństwa wewnętrznego Rosji, a niepowodzenia wojenne mogą osłabić system polityczny tego kraju.

Myślę, że zwykli rosyjscy żołnierze, ale też dowódcy widzieli, co się dzieje. Widzieli grupę ośmiu tysięcy wagnerowców, którzy maszerują na Moskwę, widzieli bezbronność tego systemu. To do nich nie przemówiło?

Na pewno przemówiło, ale jeszcze nie w takim kontekście, o jakim chcielibyśmy mówić. Putin zabezpieczył na razie system, poprzyklejał na niego kilka plasterków i na razie jakoś funkcjonuje, ale, moim zdaniem, jeżeli nie dokona bardziej radykalnych zmian, zobaczymy jeszcze większą schyłkowość tego systemu. Jestem daleka od stwierdzenia, że ten system upadnie, on ma zdolność do inercji, długotrwałego działania, mimo pewnych kryzysów przetrwał do tej pory. Ale pucz Prigożyna to jeden z najpoważniejszych kryzysów wewnętrznych ostatnich lat, jeżeli jeszcze załamie się ukraiński front, może dojść do przełamania elity władzy, która uzna, iż Putin nie jest już gwarantem stabilności tego systemu.

Agnieszka Legucka
Analityczka ds. Rosji w programie Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Zajmuje się polityką zagraniczną i wewnętrzną Rosji, kwestiami bezpieczeństwa i konfliktów na obszarze wschodniego sąsiedztwa UE, relacjami UE-Rosja i NATO-Rosja, rosyjską dezinformacją i zagrożeniami hybrydowymi. Doktor habilitowana nauk o bezpieczeństwie, profesor nadzwyczajna na Wydziale Finansów i Stosunków Międzynarodowych Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.