Rozmowa z Agnieszką Pomaską, posłanką na Sejm RP z Platformy Obywatelskiej
„Trzeba to coś złapać i ogolić na łyso” - boli Panią jeszcze tamten wpis Anny Kołakowskiej?
Tamten wpis był niemiły. Gorzej jednak, że w ślad za nim poszły niewybredne komentarze innych internautów, domniemywam, że zwolenników pani Kołakowskiej. Bardziej jednak w tej sprawie zabolała mnie decyzja prokuratury. Uważam, że to jest skandaliczna decyzja. I nie chodzi o mnie, ale o to, że teraz każdy w Polsce może czuć się zachęcony do kierowania gróźb albo też nakłaniać do czynów w rodzaju golenia głowy, zwłaszcza wobec osób publicznych. Prokuratura taką decyzją wprost przyzwala na nawoływanie do przemocy, używanie mowy nienawiści.
A może Pani zbyt wrażliwa jest?
Gdybym taka była, to po tym całym „hejcie”, po tych wyrazach nienawiści, które dotknęły mnie m.in. po wpisie radnej Kołakowskiej, nie byłabym już w polityce.
Wedle prokuratury Kołakowska uciekła się do dozwolonej krytyki, a działacze PiS przekonywali, że ich koleżanka użyła tylko pewnej metafory znanej w kulturze.
Najwyraźniej wywodzimy się z innych kręgów kulturowych. Nawoływanie do przemocy pozostanie dla mnie karygodne, bez względu na jego formę. Niemniej zostawmy to, kto jaką ma kulturę osobistą. Skupmy się na tym, żeby prawo w Polsce było respektowane. To, co zrobiła pani radna, jest po prostu przestępstwem, w dodatku umyślnym. Prawnicy nie mają co do tego wątpliwości. Szkoda, że prokuratura nie dostrzega tej oczywistości. Szkoda, że ochrona prawa przegrała z ochroną ludzi związanych z PiS. Wobec powyższego składam zażalenie do sądu na tę decyzję.
Mówi Pani, że prokuratura chroni ludzi PiS. To twardy zarzut.
A jak inaczej rozumieć zaskakującą opieszałość albo wręcz wyrozumiałość, z jaką prokuratorzy zaczęli traktować polityków i innych ludzi związanych z partią rządzącą? Warto wspomnieć choćby sprawę wtargnięcia Bartłomieja Misiewicza do placówki NATO w Warszawie. Prokuratura sprawą nie chciała się zająć. Dopiero sąd zmusił ją do podjęcia podstawowych działań. Albo sprawa wypadku sędziego Lecha Morawskiego, wskazanego przez PiS do Trybunału Konstytucyjnego, która jest stopowana przez Prokuraturę Krajową. Podobnymi działaniami prokuratura rozmija się ze swoją misją.
Wracając do tematu podżegania i mowy nienawiści - ponoć najlepszym rozwiązaniem na nienawistne wpisy internetowych „trolli” jest ich ignorowanie. Może nie warto rozgrzebywać sprawy?
W sieci widzę bardzo dużo „trollingu” pod własnym adresem. Dziennie to jest kilkadziesiąt złośliwych, nienawistnych wpisów. I jeśli „mówią” do mnie tzw. jajeczka - profile bez twarzy, sterowane automatycznie, powielające jeden wpis po wielekroć, to je ignoruję. Ale gdy lżą mnie albo grożą mi, a nawet mojej rodzinie, autentyczni użytkownicy - nakręceni złymi emocjami - i mówią to szczerze, z zaangażowaniem, to trudno w takiej sytuacji przejść obojętnie.
Groził ktoś Pani rodzinie?
Tak, najbardziej zabolało mnie wtedy, gdy pewnego razu groźby odnosiły się także do moich dzieci. Jednej z takich osób przedstawiono już akt oskarżenia. To nie jest żaden polityk, tylko osoba prywatna. Może dlatego prokuratura zadziałała z całą stanowczością. I dobrze, bo z tym trzeba walczyć. Czymś innym jest anonimowe dogryzanie w sieci, a czym innym spersonalizowane grożenie śmiercią drugiemu człowiekowi i jego dzieciom. Na coś takiego nigdy nie będę się zgadzała i każdy kolejny przypadek będę zgłaszała organom ścigania.
Doświadczyła Pani sytuacji, gdy granica między wirtualnymi komentarzami a realnymi groźbami została przekroczona?
Tak było po ubiegłorocznym głosowaniu podczas obrad w Radzie Europy, gdy poparłam debatę na temat demokracji w Polsce. Groźby i nienawistne komentarze były na tyle ostre, że w pewnym momencie ABW zaproponowała mi ochronę. Nie skorzystałam, ale zostałam pouczona, żebyśmy ja i moi pracownicy uważali na siebie. Dzisiaj można mówić, że przecież nic się nie stało. A co powiemy, gdy granica między słowem a czynem w innym przypadku zostanie przekroczona i dojdzie do tragedii?
Rozmawiał Łukasz Kłos