Agnieszka z Krakowa: moje dzieciaczki, moje downiaczki
- Pierwsze dziecko urodziłam z rozszczepem wargi. Mówię do dziewczyny, z którą leżałam na sali: naprawdę spoko, są gorsze wady. Ona na to: ja całą ciążę modliłam się, żeby nie urodzić dziecka z zespołem Downa. Odpowiedziałam: zespół Downa to najpiękniejsze z nieszczęść - opowieść Agnieszki Jankiewicz, matki czworga dzieci (w tym dwojga, niebiologicznych, z zespołem Downa), asystentki osób niepełnosprawnych intelektualnie, pracownika stowarzyszenia „Ognisko”.
Najpierw była wspólnota „Wiara i światło”. Zapisałam się do niej jako młoda dziewczyna. Tam nauczyłam się bycia z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie, a przez to, tak naprawdę, bycia z każdym człowiekiem.
Ten ruch miał misję, żeby pokazać wartość takich osób - które nie wszystko rozumieją, które nie mogą być samodzielne, ale, od których jednocześnie my, zdrowi, możemy się wiele nauczyć. Spotykaliśmy się, żeby się poprzytulać, pośmiać, potańczyć. Wspólnie jeździliśmy na wakacje i wspólnie się modliliśmy - bo to ruch o charakterze chrześcijańskim.
25 lat temu grupa znajomych z „Wiary i Światło” założyła Stowarzyszenie „Ognisko”. Skończyłam psychologię, przez lata pracowałam jako terapeuta w ośrodku dziennym dla osób niepełnosprawnych intelektualnie.
Ostatnio zajmuję się towarzyszeniem niepełnosprawnym w codziennych, prozaicznych rzeczach. Żeby iść z nimi na zakupy, do lekarza, do urzędu. Pomóc, pośmiać się, pobyć.
Zatoczyłam więc koło, wróciłam do korzeni. Po prostu znów jestem z nimi na co dzień. Jako psycholog i jako matka.
Ja cię bardzo lubię
Pyta pani, czego można się od nich nauczyć? Patrzenia na świat sercem. Prosto, jak dziecko. Opowiem na przykładzie Basi z zespołem Downa. Znam ją jeszcze z „Wiary i Światła”, była wtedy dzieckiem. Teraz ma 35 lat, jest pod moją opieką asystencką.
Basia (tak się przedstawia i podpisuje, mimo że próbowałam ją jakoś wtłoczyć do społecznej normy, wytłumaczyć: pisz Barbara) cierpi na różne choroby, więc często chodzę z nią po lekarzach.
Basia jest bezpośrednia, spontaniczna. Ostatnio byłam z nią u endokrynologa. Lekarz szybko spojrzał na wyniki badań, zmierzył ciśnienie, wypisał receptę, kolejna wizyta. Krótko, bez kontaktu wzrokowego, bez uśmiechu. Moje pytania zignorował, swoich nie zadał. Kiedy, zrezygnowana i sfrustrowana, zbierałam się do wyjścia, Basia wypaliła: „Ja cię znam, ja cię bardzo lubię”.
Lekarz na te słowa nagle, w jednym momencie, stał się innym człowiekiem. Być może tym, którym jest w domu, prywatnie. Coś w nim puściło. Prawie nic nie odpowiedział, tylko coś w stylu „no tak, znamy się” (bo to była już kolejna wizyta), ale to, co stało się z jego ciałem, z jego mimiką - to było niesamowite.
Mówię o tym, bo tak widzę ich, niepełnosprawnych, misję: żeby przypominali nam to, co mamy w sobie dobre.
Dzieci są szczere, spontaniczne, nie patrzą na konwenanse. Wychowanie polega na tym, że my im pokazujemy: tego nie wypada, tego nie mów, do tego się nie przyznawaj, nie bądź naiwny, nie wszyscy są dobrzy. Robimy to, żeby żyło im się lepiej, żeby potrafiły odnaleźć się w tym świecie.
Czytaj więcej:
- Co w XXI wieku się liczy? Zdrowie, atrakcyjność, siła przebicia, żeby coś znaczyć, coś osiągnąć [...] Może to więc my, nie oni, w jakimś sensie jesteśmy upośledzeni?
- Czy nigdy nie żałowałam, że wybrałam trudniejszą drogę? Nie, bo mam poczucie, że tak ma być
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień