Agustin Egurrola: taniec pozwala na więcej
Znany tancerz i choreograf otwiera w Krakowie 10. Egurrola Dance Studio. Nam opowiada o swoim pierwszym tańcu, stresie na turniejach i o tym, że kobiety najbardziej kochają mężczyzn, którzy potrafią prowadzić w tańcu.
Każdego można nauczyć tańczyć?
Agustin Egurrola: Z mojego doświadczenia wynika, że tak. Choć każdy wymaga innego podejścia. Najważniejsze są chęci - wtedy nie ma rzeczy niemożliwych. Nie każdy zostanie mistrzem, ale tańczyć może każdy.
Nawet jeśli nie ma poczucia rytmu?
Człowiek może nauczyć się słyszeć rytm. Kiedy na zajęciach puszczamy muzykę np. do cha-chy, nie każdy od razu ją słyszy. Wtedy zaczynamy od wyklaskiwania rytmu. Często ludzie uważają, że nie mają poczucia rytmu, a tak naprawdę mało słuchają muzyki i nie zastanawiają się, co jest w niej ważne. Z muzyką trzeba się oswoić. Poprzez osłuchanie, częste powtórzenia zaczynamy słyszeć metrum danego utworu, uczymy się rozpoznawać różne rytmy.
Jedna rzecz to słyszeć muzykę. A druga to potrafić zgrabnie się poruszać.
Każdy z nas rodzi się z naturalną umiejętnością tańca. Często zachwycamy się dziećmi, które ładnie się poruszają. Od rodziców zależy, czy to wykorzystają, czy dziecko, gdy dorośnie, od nowa będzie musiało uczyć się tańczyć. Dzieci nie mają takiego stresu, jak dorośli, którzy wstydzą się, że nie umieją tańczyć. Dla nich ruch jest absolutnie naturalny. Nie mają oporów, bo nie ma dla nich znaczenia, co myślą inni. Z wiekiem jest coraz trudniej. Ale ludzie zaczynają tańczyć nawet na emeryturze i naprawdę świetnie im to wychodzi. Liczy się pasja do tańca.
Kto może zostać mistrzem?
Każdy, kto podejmie taką decyzję. Kto ma odwagę i determinację, by do tego dążyć. Wielu z nas boi się marzyć. Mój pierwszy trener, którego pytałem, co zrobić, by zostać mistrzem Polski mówił: musisz chcieć bardziej niż inni. Nikt się mistrzem nie rodzi. Stajesz się nim przez ciężką pracę.
Praca jest ważniejsza niż talent?
Im dłużej zajmuję się tańcem, tym bardziej jestem o tym przekonany. Talent jest potrzebny, ale często bywa ogromną przeszkodą. Młody człowiek, któremu szybko i bez wysiłku wszystko przychodzi, nie szanuje tego i nie jest tak zdeterminowany. Talent, predyspozycje to może 5 procent sukcesu. By dojść do mistrzostwa są potrzebne trzy rzeczy: praca, praca i praca. Nie ma innej drogi.
A Pan kiedy postanowił zostać tancerzem?
Jestem przykładem na to, że na marzenia zawsze jest czas. Zacząłem tańczyć w wieku 19 lat. Wiele osób mówiło, że to późno, że się nie uda. Ale ja byłem pewny, że taniec to jest to, co chcę robić. Choć wtedy taniec w Polsce praktycznie nie istniał. Były zespoły ludowe, nieliczne kluby tańca towarzyskiego. Ale brakowało profesjonalnych szkół, w których można było uczyć się różnych technik. Dopiero, kiedy pojawiły się talent show, powstała prawdziwa moda na taniec.
Wcześniej nie myślał Pan o tańcu wcale?
Mama zapisywała mnie na mnóstwo zajęć. Chodziłem na skrzypce, gitarę, karate i koszykówkę. Ale ciągle nie mogłem znaleźć czegoś, czemu chciałbym się poświecić. Dopiero gdy wszedłem na salę taneczną i zobaczyłem pary tańczące tango, doznałem olśnienia. Pamiętam, że siedziałem kilka godzin i wpatrywałem się w tych ludzi. Mój ojciec świetnie tańczył. I to mnie fascynowało, chciałem być taki jak on. Taniec był dla mnie czymś pięknym, nieosiągalnym, tajemniczym, co chciałem zgłębiać. Mama na początku nie była tym zachwycona. Wolała, żebym studiował prawo lub medycynę. Ale ja już wtedy wiedziałem, że taniec to moje życie.
Wszedł Pan pierwszy raz na parkiet i...?
Poczułem, że mam dwie lewe nogi, że nie słyszę dobrze muzyki, że moje wyobrażenie o tym, czym jest taniec nie pokrywa się z rzeczywistością. Miałem problem, by nauczyć się podstawowego kroku jive’a. Powtarzałem ten krok godzinami i cały czas nie wchodził w moje ciało. To nie było łatwe. Ale byłem bardzo uparty, praktycznie nie opuszczałem sali treningowej…
Pierwszy turniej?
To był niewyobrażalny stres. Miałem 20 lat. Na turnieju tańczyły same dzieci, i ja - jedyny dorosły mężczyzna. Dlatego doskonale rozumiem dziś ludzi, którzy mają problem z przełamaniem bariery strachu przed wejściem na parkiet. Na to trzeba czasu, nie można robić niczego na siłę.
Co człowiekowi daje taniec?
Wolność, radość, szczęście, odprężenie, świetną formę, endorfiny. Taniec i śpiew to domena ludzi wolnych. Gdy czujemy się wolni - tańczymy i śpiewamy. Taniec działa jak magnes. Wszyscy kochają tych, którzy dobrze tańczą, chcą być w ich otoczeniu, uwielbiają chodzić z nimi na imprezy. Ludzie, którzy świetnie tańczą są w centrum uwagi, błyszczą. Jeżeli jesteśmy nieśmiali, taniec da nam odwagę. Jeżeli chcemy być zauważani, powinniśmy zacząć tańczyć. Z tańcem nabieramy wdzięku, energii, stajemy się bardziej autentyczni, bo tutaj niczego nie da się oszukać. Taniec może być doskonałą terapią na problemy, na poprawę relacji z otoczeniem.
Taniec zbliża ludzi?
Taniec to świetny pretekst, żeby kogoś dotknąć, przytulić się, poczuć czyjś zapach. W tańcu można powiedzieć znacznie więcej, niż kiedy normalnie ze sobą rozmawiamy. Taniec daje przyzwolenie na więcej i to więcej nas fascynuje. Jeżeli dobrze tańczysz, kobiety cię kochają. Jeżeli umiesz prowadzić w tańcu, to problemy z nawiązaniem relacji damsko-męskich przestają istnieć.
Otwiera Pan kolejną szkołę tańca.
Jestem ogromnie szczęśliwy, że to w Krakowie powstanie już 10. Egurrola Dance Studio. Kocham Kraków, jego klimat, ludzi. Uwielbiałem tu przyjeżdżać, by tańczyć w turniejach. Znalazłem Galerię Kazimierz - miejsce przyjazne dla rodziny, gdzie przyjemnie spędza się czas. Na swoje szkoły zawsze wybieram specjalne miejsca, bo Egurrola Dance Studio to tak naprawdę nie tylko taniec, ale też szkoła życia, kształtowanie talentu i charakteru. Nauka stawiania i realizowania celów, systematycznej pracy, działania w zespole, odnoszenia porażek i przyjmowania sukcesów.
Kiedyś Kraków miał Mariana Wieczystego, teraz będzie miał Agustina Egurrolę?
Oj, pięknie to zabrzmiało! Legenda i postać prof. Wieczystego jest dla wszystkich tancerzy czymś wielkim. Jeżeli choć trochę się zbliżam do tego, co mówił o tańcu, co robił dla tańca, jest mi niezmiernie miło.
Na pierwszych Pana lekcjach nie było tłumów.
Na samym początku prowadziłem zajęcia przy Ośrodku Kultury Ochoty w Warszawie. To była maluteńka salka. Pamiętam doskonale, że na pierwszą lekcję przyszło sześć osób. Para emerytów, mama z dzieckiem i para maturzystów, którzy chcieli nauczyć się tańczyć przed studniówką. To było niezwykle trudne zadanie, by uczyć ich wszystkich razem. Ale we mnie była taka energia, pasja, szczerość, że to się udało. Na moje zajęcia zaczęło przychodzić coraz więcej osób: 10, 20, później sto. Nagle zrozumiałem, że mam do tego talent.
Co innego samemu tańczyć, a co innego uczyć tańca.
W tym właśnie sekret. Ludzie, którzy poświęcili dużo czasu na naukę tańca, liczne turnieje i mistrzostwa, dokładnie znają wszystkie problemy, z którymi trzeba się mierzyć. Czasem też okazują się świetnymi nauczycielami. Bo to jednak ogromna sztuka, żeby jako nauczyciel stawiać na pierwszym miejscu ucznia, a nie swoje mistrzostwo. Do tego potrzeba już nie tyle doświadczenia, co pewnej wiedzy i dojrzałości.
Da się kogoś nauczyć tańczyć w ciągu, dajmy na to, dziesięciu lekcji?
To wystarczy, żeby nauczyć się podstawowego kroku walca angielskiego, obrotu w prawo, w lewo. Ale najważniejsze, żeby dać sobie trochę czasu na osiągnięcie efektów. Na kursie tańca mamy się uczyć, a nie oczekiwać, że w ciągu miesiąca będziemy tak tańczyć jak nauczyciel… Gdy będziemy podchodzić do tańca na luzie, z dystansem, nie będziemy od siebie zbyt wiele wymagać, wtedy wszystko będzie dobrze. Przecież - przynajmniej na początku - taniec to tylko zabawa.