Dywersja. Zmagania podczas II wojny światowej toczyły się nie tylko na polach bitew, ale i na froncie wojny psychologicznej. Działania propagandowe były narzędziem wykorzystywanym przez wszystkie strony.
Część z nich została nakierowana na ukształtowanie określonych poglądów i zachowań u obywateli własnego kraju lub w społecznościach narodów podbitych. Część miała charakter dywersyjny i skupiała się na osłabieniu morale przeciwnika. Również w ZWZ-AK utworzono specjalną komórkę, od wiosny 1940 r. pod nazwą Biuro Informacji i Propagandy (BIP), której podstawowym zadaniem było oddziaływanie ideowo-polityczne na społeczeństwo polskie oraz przeciwdziałanie propagandzie wroga.
Kryptonim „N”
Równolegle podjęto myśl stworzenia propagandy w języku niemieckim. Pomysł autorstwa płk. Jana Rzepeckiego, długoletniego szefa BIP Komendy Głównej ZWZ-AK, znalazł szczególne wsparcie u komendanta ZWZ-AK gen. Stefana Roweckiego. Rowecki, który sam wydał w 1932 r. pracę pt. „Propaganda jako środek walki”, dostrzegał istotne znaczenie tego typu działań, zwłaszcza w obliczu przygotowywanego powstania powszechnego. W meldunku przesłanym do Londynu w lutym 1941 r. pisał: „Celem szerzenia akcji rozkładowej wśród Niemców w grudniu 1940 r. utworzyłem w ramach Biura Informacji i Propagandy specjalną komórkę oznaczoną „N”. Działalność jej skierowana jest w pierwszym rzędzie na Niemców znajdujących się na ziemiach polskich, aczkolwiek zasięgiem swym obejmować będzie teren Altreichu (rodziny żołnierzy i funkcjonariuszy administracji przebywających w Polsce oraz ludność pasa pogranicznego)”.
W Komendzie Głównej ZWZ-AK stworzono najpierw referat, a od października 1941 r. poodwydział „N”, w ramach którego funkcjonowały działy organizacyjny, studiów, redakcyjny, specjalny i kolportażu. Komórki „N” powstały także w strukturach terenowych ZWZ--AK. W Okręgu Kraków akcją kierował Alfred Jesionowski, a po nim Leszek Wasylkowski. W połowie 1942 r. na rzecz akcji „N” pracowało w kraju łącznie około tysiąca osób.
Prowadzenie akcji „N” gen. Rowecki powierzył ppor. Tadeuszowi Żenczykowskiemu, znawcy propagandy. Żenczykowski przyjął założenie, że „należy podszywać się pod wroga i udowodnić odbiorcy, iż znosi on trud wojny na skutek błędów i politycznej nieudolności swego rządu, a także staje się ofiarą interesów ugrupowań politycznych”. Pisał: „Sądziłem więc, że trzeba będzie stosować propagandę »w imieniu« Niemiec; czytając nasze pisma czy ulotki żołnierz nie będzie miał skrupułów i poczucia zdrady […]. Niemiecki adresat naszych tekstów musiał być przekonany, iż są to autentyczne opinie jego rodaków”.
Toteż dla powodzenia akcji kluczowe było stworzenie zespołu ludzi doskonale znających język i kulturę niemiecką oraz stosunki panujące w Trzeciej Rzeszy. Zajmowali się oni gromadzeniem i analizą informacji z zakresu historii i geografii Niemiec, bieżących wydarzeń, personaliów i biografii osób, różnego typu środowisk itd. W komórkach „N” funkcjonowały zespoły tłumaczy, którzy przekładali zredagowane testy na język niemiecki i jego dialekty.
Redakcja i kolportaż
Po okresie przygotowań akcja „N” rozwinęła się na dobre latem 1941 r. Wiosną 1944 r. uległa znaczącemu zahamowaniu, choć nie została całkowicie zaniechana. Obejmowała wydawanie prasy, ulotek, odezw, listów. Pierwszym drukiem „N” o dużym nakładzie była antywojenna ulotka wydana 5 lipca 1941 r., niedługo po ataku na ZSRS, kolejnym wzywająca do wstępowania w szeregi opozycji socjaldemokratycznej gazetka „Der Hammer” z fikcyjnym numerem 13, co miało sugerować, że pismo ukazuje się już od pewnego czasu. Wydawnictwami podszywającymi się pod rzekomą opozycję antyhitlerowską w Wehrmachcie były pisma „Der Soldat” i „Der Frontkämpfer”. Na pismo wydawane przez niemiecką armię stylizowano także satyryczny periodyk „Der Klabautermann”. Dla siania nastrojów dywersyjnych wykorzystano lot Rudolfa Hessa do Wielkiej Brytanii wydając cykl ulotek-odezw sygnowanych jego nazwiskiem. Przygotowywano listy do rodzin poległych żołnierzy niemieckich. Ich adresy wyszukiwano w nekrologach.
Bodaj najtrudniejszym elementem akcji było dostarczenie przygotowanych materiałów do niemieckich adresatów. Prof. Grzegorz Mazur, badacz dziejów Polskiego Państwa Podziemnego, zauważa, że „zasadniczym problemem przy kolportażu druków »N« było ich rzekome niemieckie pochodzenie. Pociągało to za sobą konieczność takiego zorganizowania ich kolportażu, aby rozpowszechnianie wydawnictw w Rzeszy odbywało się najpóźniej w tym samym dniu co w Generalnym Gubernatorstwie”. W sprawozdaniu z początku 1943 r. gen. Rowecki pisał: „W zakresie kolportażu, »N« posługuje się zarówno drogą listową, jak i podrzutem. Podrzut stosuje się przede wszystkim na terenie GG i ziem wschodnich, gdyż chodzi o to, by nie ściągnąć podejrzeń na Polaków. Podrzuca się więc materiał do miejsc, lokali i pomieszczeń, w których przebywają lub znajdują się tylko Niemcy. […] Na terenie ziem przyłączonych, jak i Reichu stosuje się przeważnie wysyłkę druków za pośrednictwem poczty”. Działania wymagały pomysłowości, odwagi, zorganizowania sieci kontaktów i ogromnej ostrożności.
Akcje specjalne
Działania „N” obejmowały także akcje specjalne. „W celu denerwowania Niemców i wytworzenia wśród nich paniki, organizowano brygady telefonistów, którzy systematycznie niepokoili telefonami upatrzone ofiary, doprowadzając je do wściekłości lub przerażenia. Stosowane były też napisy i rysunki na murach, szybach itp.” - meldował do Londynu gen. Rowecki. Podszywano się pod niemieckie urzędy wydając w ich imieniu fikcyjne zarządzenia zwołujące zebrania, zawiadamiające o dniu wolnym od pracy, wzywające np. do zbiórek żywności, futer itp. dezorganizując w ten sposób pracę administracji okupanta. Inne akcje miały na celu wywołanie strachu, jak prowadzone jesienią 1943 r. masowe wypisywanie słowa Oktober - październik. Uczestnik tej akcji Stanisław Strzechowski oddał jej atmosferę: „Wyobraź sobie […], że jesteś Niemcem i nagle widzisz wszędzie napisy: OKTOBER. Wracasz do domu, a tu na drzwiach pieczątka z trupią czaszką i napisem: BALD OKTOBER! [wkrótce październik]. Dostajesz anonimowy list, a tam jest napisane: Willst du leben, muss du an Oktober denken! [Chcesz żyć, musisz pomyśleć o październiku] […] nie napisałbyś testamentu?”. Przykładem działań specjalnych było także rozplakatowane w kwietniu 1943 r. sfingowane obwieszczenie szefa propagandy w GG Wilhelma Ohlenbuscha zapowiadające wycieczki do KL Auschwitz, w odpowiedzi na niemiecką nachalną propagandę dotyczącą mordów sowieckich w Katyniu.
Cios w obszarze propagandy
Efekty działań podjętych w ramach akcji „N” były niemierzalne, a skuteczność propagandy „N” pozostawała w ścisłej korelacji z sytuacją na frontach. Łącznie udało się rozprowadzić około miliona druków. Bez wątpienia wywoływały one pożądane przez ich twórców wrażenie. Gen. Rowecki podsumowywał: „Z licznych obserwacji wynika, że ogół niemiecki nie tylko że się nie orientuje co do źródła pochodzenia bibuły, ale nawet z nią sympatyzuje. Zauważono to tak wśród żołnierzy, jak i ludności cywilnej. Najmniej podatna na propagandę »N« jest administracja […] i policja”.
Uznanie dla działań propagandy dywersyjnej prowadzonej przez AK w 1943 r. wyrażały władze brytyjskie. Druki były doskonale przygotowane, do tego stopnia, że nawet po wojnie niektóre wydawnictwa „N” były w Europie Zachodniej przedstawiane jako autentyczne przejawy istnienia niemieckiego ruchu oporu. Niemniej z pewnością kierownictwo niemieckich sił policyjnych już od końca 1941 r. wiedziało, że druki są polskiego pochodzenia, choć Niemcy długo nie mogli wpaść na trop ich twórców. Gen. Tadeusz Komorowski wspominał: „spotkał nas nawet zaszczyt cytowania w tajnych rozkazach sztabu niemieckiego, w których ostrzegano dowódców poszczególnych armii przed drukami pochodzącymi rzekomo z Rzeszy, a w rzeczywistości produkowanymi we wrogich »kuchniach«. Nigdy jednak Niemcy nie odważyli się przyznać […], że jakikolwiek z ujarzmionych narodów mógł z powodzeniem wymierzyć im cios w dziedzinie, którą uważali za swoją specjalność: w propagandzie”.