Akt oskarżenia w sprawie mafii mieszkaniowej
Ponad dwa miliony złotych na oszustwach opartych o pożyczki pod zastaw nieruchomości zarobić mogli Konrad L. i Piotr L. (zbieżność pierwszej litery nazwiska przypadkowa) - twierdzi prokuratura. Do gdańskiego sądu trafił pierwszy akt oskarżenia dotyczący „dużego śledztwa” w sprawie tzw. mafii mieszkaniowych.
- Za pożyczone w 2010 roku 50 tysięcy złotych musiałam najpierw oddać 75 tysięcy, później 95 tysięcy, a ostatecznie zastraszona podpisałam pokwitowanie na 200 tysięcy zł - mówiła „Dziennikowi Bałtyckiemu” w maju pani Monika (nazwisko do wiadomości redakcji), która opowiedziała, jak przez dług straciła na rzecz panów L. 48-metrowe mieszkanie na gdańskiej Zaspie. - Nowy właściciel przyszedł ze ślusarzem, a ja bez wyroku eksmisji razem z siostrą i jej czteroletnim niepełno-sprawnym synem wylądowałam na bruku - relacjonowała.
Szybko okazało się, że nie jest jedyną osobą, która przez ogłoszenia o pożyczkach „bez BIK” i pośredników finansowych trafiła do 35-letniego dziś Konrada L. i 33-letniego Piotra L. Śledczy twierdzą, że od września 2010 roku do października 2011 r. wspólnie mężczyźni dokonali 12 oszustw, w 8 przypadkach dodatkowo wykorzystując tzw. przymusowe położenie i nakładając „obowiązek świadczenia niewspółmiernego ze świadczeniem wzajemnym”.
Według prokuratury mężczyźni oferując pożyczki w kwotach od 1 tysiąca, przez kilkanaście do 30 czy 50 tys. zł (przy czym pożyczkobiorcy mieli być wprowadzani w błąd, a w umowach kwoty były znacznie wyższe), przejmowali nieruchomości warte 80-500 tysięcy złotych.
Wartość 12 mieszkań i lokalu użytkowego położonych głównie w Gdańsku, ale także w Tczewie, Warszawie czy Bydgoszczy śledczy szacują na 2,55 mln zł, tymczasem rzeczywistą łączną kwotę pożyczek na ok. 300 tys. zł.
Nietypowe akty notarialne były skonstruowane jako pożyczki z przeniesieniem własności, które obiecywały zwrotną sprzedaż mieszkania po zwrocie pożyczki
- Przynajmniej niektóre umowy zawierały zapis, że w przypadku 20 dni opóźnienia spłaty raty pożyczkodawcy będą mogli sprzedać nieruchomość. Nietypowe akty notarialne były skonstruowane jako pożyczki z przeniesieniem własności, które obiecywały zwrotną sprzedaż mieszkania po zwrocie pożyczki - wyjaśnia prok. Tatiana Paszkiewicz, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Jak zaznacza, przesłuchanie najczęściej pojawiającego się w sprawie notariusza nie było możliwe, bowiem zgody nie wyraził sąd.
Oprócz prawników, u których zawierano umowy, w proceder zamieszane były cztery osoby wykorzystywane jako „słupy”. Transakcje z ich udziałem miały oczyścić mieszkania i sprawić, że lokale - w dobrej wierze - mogły być kupowane przez kolejnych, niczego nie- świadomych nabywców. Ten ostatni element łańcucha prokuratura zakwalifikowała jako pranie brudnych pieniędzy. „Słupy” nie usłyszały zarzutów, bowiem nie udało się dowieść, by były świadome, że nieruchomości pochodzą z przestępstw.
Według prokuratury rozbieżność kwot rzeczywistych pożyczek i tych wpisanych w dokumentach nie była jedynym utrudnieniem, jakie czekało na klientów chcących spłacić zadłużenie i odzyskać nieruchomości. Spółka, która faktycznie stawała się stroną umowy, była bowiem zarejestrowana na Cyprze, a konto, na które trafiać miały pieniądze ze spłaty długu, również było założone w banku w raju podatkowym. To powodowało opóźnienia w księgowaniu przelewów, a właśnie data zaksięgowania miała kluczowe znaczenie - nawet wysłane na czas pieniądze nie oznaczałyby więc odzyskania prawa własności mieszkania.
Obaj oskarżeni nie przyznają się do winy. W śledztwie złożyli obszerne wyjaśnienia, które prokurator traktuje jak linię obrony. Wobec Konrada L. i Piotra L. zastosowano dozór policji i zabezpieczenia majątkowe w postaci wpisania przymusowej hipoteki na ich nieruchomościach. Zarówno 35-latkowi, jak i 33-latkowi grozi do 10 lat więzienia.