Aktorki, które rodziły się kilka razy
Zaangażowała się w latach 80. do teatru w Częstochowie w wieku …100 lat! O Zuzannie Łozińskiej, Marii Malickiej, Danucie Szaflarskiej i innych aktorkach dla których grać znaczyło żyć, mówi Zdzisław Kordecki.
Zmarła w niedzielę, w wieku 102 lat Danuta Szaflarska należała do aktorek wiecznie młodych…
Do tych, które do końca życia nie zeszły ze sceny, które grały niemal do końca. Była wśród nich i Mieczysława Ćwiklińska. Jej najsłynniejszy spektakl to „Drzewa umierają stojąc”. Zagrała go 1500 razy. Zaczęła w 1958 - miała wówczas …dopiero 79 lat, zakończyła w 1971, w wieku lat 92. Jeszcze na rok przed śmiercią wyruszyła w tournee do Stanów Zjednoczonych, gdzie oklaskiwano ją w ośrodkach polonijnych. Tam doznała urazu biodra, ale nadal występowała. Kiedy wróciła do Warszawy, zapadła na zdrowiu i już na scenę nie wróciła.
Z przedstawieniem zjeździła cała Polskę, przychodziły tłumy, wielu liczyło na to, że będą świadkiem, jak to wielka aktorka umiera na scenie…
Widziałem ją kilkakrotnie w tej roli. Widownia wstrzymywała oddech zwłaszcza w scenie tańca.
To był czas, gdy aktorki konsekwentnie odejmowały sobie lat. Nina Andrycz mówiła o Ćwiklińskiej, że najpierw odjęła sobie 12, by potem dodać dziesięć.
To było pokolenie aktorek, które na ogół rodziły się kilka razy... Niektóre się z tego wyłamywały. Na przykład Eichlerówna. Podawała zawsze prawdziwy rok urodzenia, no, ale ona chciała być inna. Zresztą to zamieszanie, czy też moda, dotyczyło nie tylko aktorek. Wiele razy opowiadałem tę anegdotę, ale aż się prosi, by ją znów przypomnieć: Młodzi ludzie pisali hasło do encyklopedii. Przyszli do wielkiej pisarki Zofii Nałkowskiej i poprosili pokornie: Bardzo panią przepraszamy, ale czy mogłaby pani nam powiedzieć, która z podawanych przez panią dat urodzenia jest prawdziwa? Na co Nałkowska odparła: Moi drodzy, wszystkie są fałszywe.
Jeśli już przyznawano się do wieku, to nie wcześniej jak po dziewięćdziesiątce. Przykładem była słynna Seweryna Broniszówna, której w dniu 90 urodzin zrobiło się żal, że obchodzi tak piękny jubileusz, a wszyscy myślą, że ma, powiedzmy, marne 83…
Odmładzały się na potęgę.
Aktorki wykorzystały wojnę. Tłumaczyły się, że pogubiły dokumenty, że spaliły się metryki. Niektóre na tym odmładzaniu dobrze wychodziły długo grając amantki, inne, zwłaszcza te kiepskiego zdrowia, żałowały, że ujęły sobie lat, gdy przychodził czas emerytury, a według nowych metryk, jeszcze na nią nie zasługiwały. Były nawet aktorki, które co prawda już umarły, a do tej pory się nie urodziły. W najnowszym, właśnie przygotowywanym, III tomie Słownika Teatru Polskiego wiele dat urodzenia aktorek się prostuje. Należała do nich choćby Zuzanna Łozińska, która jedynie w swym kalendarzyku z 1924 roku zapisała, najprawdopodobniej rzeczywistą, datę urodzin - rok 1884. Później podawała: 1894, 1896, 1900, itd. stając się coraz młodsza. Teatrolodzy mają z tym duży kłopot. Niestety, dla tych aktorek, wiele metryk mimo wojny ocalało. Nawet moja! (śmiech) Przetrwał też akt urodzenia sławnej Ireny Solskiej. Nie zniszczył jej żaden kataklizm.
Inna aktorka, Helena Larys-Pawińska. Z jednej z podawanych przez nią dat urodzenia, wynikało, że mając siedem lat wyszła za mąż! To, jakby nie patrzeć, przedwczesny ożenek, nawet w dawniejszych, królewskich czasach…
Poświęcony jej wpis w Encyklopedii Pomorza Zachodniego mówi: „Urodziła się prawdopodobnie 10 maja 1878 roku w Warszawie albo w Młodowie. Podawane są także inne daty urodzenia: 1888, 1890, lub 14 maja 1892”. Inna z aktorek wyznała po latach, że przestała odejmować sobie lat, gdy uświadomiła sobie, że jak zrobi to po raz kolejny, to za chwilę nie będzie już z czego odejmować.
Były i takie artystki, które dostosowywały inne fakty ze swojego życia do zmyślonej metryki. Żeby wszystko pasowało. W przypadku wspomnianej Ireny Solskiej nawet w Słowniku Biograficznym Teatru Polskiego, tom I, widnieje błędna data urodzin. Dopiero jej biografka, prof. Lidia Kuchtówna podaje już tę najprawdziwszą.
Może niepotrzebnie fałszowały metryki, bo cudownie odmładzała je scena. Krystyna Lubieńska, która niedawno obchodziła jubileusz 55-lecia na scenie, w spektaklu „Czarownice z Salem” w Teatrze Wybrzeże bryluje jako czternastolatka.
Wszystko to kwestia warunków. Byłem zaskoczony, kiedy to Janusz Majewski, reżyser „Królowej Bony”, chciał koniecznie w roli młodej królowej obsadzić inną aktorkę. Ale Śląska się uparła… I jako młoda Bona była świetna!
Pamiętam moją rozmowę z wspaniałą aktorką Zofią Mayr, która opowiadała, jak to grała postać Starej ze sztuki „Krzesła” Ionesco. Mówiła: „Stara miała 94 lata, ja nie miałam nawet 60, wyglądałam na 40, a czułam się na 30”.
Z kolei wielka Maria Malicka wyglądała w życiu o 20 lat mniej niż miała, na scenie o 30 lat mniej, a kiedy było potrzeba, tak jak w „Gwieździe” Kajzara, to ujmowała sobie nawet 50! Młodniała, gdy wymagała tego rola. „Gwiazda” była jedną z ostatnich sztuk, w których zagrała. Wcieliła się w osiem różnorakich postaci, począwszy od wiekowej starowinki (niegdyś gwiazdy) z Domu Starości, by po chwili ukazać się jako młoda, piękna kobieta. Tę niezwykłą metamorfozę wspominano nawet na jej pogrzebie. Efekt był piorunujący!
Maria Malicka wyglądała młodo do końca swoich dni. A zmarła, przypomnijmy, w wieku 94 lat.
Kiedy grała Idalię w „Fantazym”, czy Elwirę w „Mężu i żonie” miała 65 lat. Ale nikt, kto ją widział nie powiedziałby, że mogła mieć więcej niż 30.
O trzy lata odmłodziła się też Nina Andrycz. Na pomysł, by zmienić jej datę urodzenia, wpadła podczas wojny ponoć matka aktorki. W wywiadzie Andrycz wyznała: „W 1945 r. zgodnie z nowymi papierami miałam niespełna 30 lat, mogłam jeszcze długo grać królowe, damy, kanalie i Chinki”
Odjęła sobie raz, a dobrze. Do prawdziwej daty urodzin przyznała się, gdy obchodziła swoje rzeczywiste 100 lat. Jak Broniszównie, zrobiło się jej żal, że obchodzi taki piękny jubileusz, a cały świat nie trąbi na jej cześć… Andrycz przyszła na świat w roku 1912.
A na grobie widnieje 1910.
Ponoć objawił się jakiś świadek, który zarzekał się, że widział zaginioną metrykę. Wątpliwe. Przecież gdy już zdecydowała się wyznać prawdę, to im więcej lat tym lepiej… Ostatnią swoją rolę, Elżbietę I, zagrała w wieku 89 lat. W Teatrze na Woli w „Królowej i Szekspirze” Esther Vilar. Potem już nie występowała na scenie, ale zjeździła Polskę promując swoją autobiografię. Jeszcze rok przed śmiercią przyjechała do Sopotu.
Byłam na tym spotkaniu. Tłum. Z braku wolnych miejsc wielu młodych ludzi stało narzekając na bolące kręgosłupy. Ale Andrycz, opowiadając blisko godzinę o swoim długim życiu, też nie usiadła! A miała blisko 101 lat!
Do ponad osiemdziesiątki grała Maria Malicka. Potem dawała recitale poetyckie w wielu miastach, w Szczecinie czy Krakowie. Kiedy widziałem się z nią równe dwa tygodnie przed śmiercią zastanawiała się, czy nie skorzystać z propozycji Teatru Bagatela w Krakowie, by zagrać Celinę Bełską w „Domu Kobiet” Nałkowskiej. Niebawem jednak trafiła do szpitala, z którego, niestety, już nie wyszła...
Plany miała też Danuta Szaflarska.
Szykowała się do roli w „Sklepie przy głównej ulicy”. Co do wspomnianej wcześniej Zuzanny Łozińskiej warto dodać, że w roku 1982 zaangażowała się do teatru w Częstochowie mając… niemal 100 lat. Przyjęto ją na pełen etat! Rozpoczęcia sezonu jednak nie doczekała. Często powtarzała: „Dla mnie grać to żyć”. Tuż przed śmiercią ukończyła zdjęcia do filmu „Klakier”.
Reżyser tego obrazu, Janusz Kondratiuk mówił o niej: „Traktowała zawód jako misję. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Niej do teatru w Jeleniej Górze i poprzez labirynt korytarzy dotarłem do Jej służbowego mieszkanka, od razu zorientowałem się, że w sferze rzeczy nie dorobiła się Ona w ciągu długoletniej kariery niczego. Kilka byle jakich sukienek, kilkanaście pamiątkowych zdjęć i to wszystko. Cały Jej dorobek znajdował się w sferze ducha. Widać to było nawet na fotografiach. O dziwo, z wiekiem rysy tej kobiety subtelniały, stawała się coraz piękniejsza”.
Była nadzwyczaj sprawna do końca swoich dni. Na scenie, mając lat 90, wykonywała zupełnie niebywałe ekwilibrystyczne popisy jako Aasa w dramacie „Peer Gynt”!
Łozińska, Szaflarska, Andrycz, Malicka, wszystkie one przeżyły na scenie kilka epok.
Do zmieniających się mód i trendów współczesnego teatru wszystkie świetnie umiały się przystosować. Grzegorz Jarzyna, uchodzący za reżysera sceny nowoczesnej i poszukującej, mówił o Szaflarskiej, że była aktorką totalną, że przekraczała granice swojego wieku, czas dla niej nie istniał. Zawsze jako pierwsza umiała tekst!
Ktoś napisał, że była „gwiazdą dwóch stuleci”.
Pamiętam, jak młodszy kolega dziwił się, że Maria Malicka grając w „Bezimiennym dziele” tak świetnie czuje stylistykę Witkacego. A dlaczegóż ma nie czuć? - odparłem. - Znała go, portretował ją.
Aktorki przełomu wieków czuły autora, którego w dzisiejszych czasach się lekceważy.
Malicka w teatrze nigdy nie zagrała Szekspirowskiej Julii. Jednak w 1927 roku wystąpiła w scenie balkonowej z Aleksandrem Węgierką w radiu. Zaś w 1956 roku, w Sali Kongresowej w Warszawie, w tejże scenie z Igorem Śmiałowskim. Powtórzonej wkrótce w sopockiej Operze Leśnej z Ignacym Gogolewskim.
Kiedy podczas koncertu krakowskiej filharmonii wystąpiła jako Julia, w formie monologu, obecny na widowni angielski muzykolog zachwycał się, że widział w swoim życiu wiele wystawień „Romea i Julii”, ale tak uroczej, cudownej Julii nie oglądał jeszcze nigdy. Był rok 1967...
Ile Malicka miała wtedy lat?
Była młodziutka, dopiero 69.
Zdzisław Kordecki
aktor, przed laty w zespole słynnego Teatru Rapsodycznego w Krakowie.
Autor książki „Oddani Melpomenie. Portrety ludzi teatru” (wyd. Instytut Filologii Polskiej Akademii Podlaskiej, 2010).
Mieszka w Gdańsku.