Z sędzią Grzegorzem Kachelem, rzecznikiem gdańskiego oddziału Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia, rozmawia Szymon Zięba.
Rząd zabrał się za reformowanie Krajowej Rady Sądownictwa. Projekt został niedawno zaakceptowany przez rząd. Resort ogłosił, że reforma KRS „zwiększy stopień demokratyzacji trybu wyboru kandydatów do rady” oraz „zobiektywizuje ten tryb”. Politycy piszą też, że „wprowadzi cywilizowane, europejskie standardy”. Tymczasem słychać głosy, że to nie będzie cywilizowanie, a upolitycznianie. Zgadza się Pan?
„Reforma” to bardzo ładne słowo, dzięki któremu politycy usprawiedliwiają wiele posunięć, nie tylko wobec sądownictwa. Od dziesięciu lat niemal każdy minister sprawiedliwości już miał swoją reformę. Demokratyzacja w wyborach przedstawicieli sądów do KRS byłaby realna, gdyby zwiększyć liczbę sędziów uprawnionych do głosowania, a nie zmuszać nas, abyśmy zabiegali o poparcie polityczne.
Najbardziej kontrowersyjna zmiana dotyczy wprowadzenia „dwuzgromadzeniowej” konstrukcji rady. Według zapowiedzi polityków, Drugie Zgromadzenie „ma tworzyć 15 sędziów wszystkich szczebli wybieranych przez Sejm, a zgłaszanych przez Prezydium Sejmu lub co najmniej 50 posłów”. Swoich kandydatów mogą także rekomendować stowarzyszenia sędziowskie. To potrzebna nam zmiana?
Sędziów do KRS, rekomendowanych przez stowarzyszenia, mają wybierać politycy, więc zamiast demokratyzacji mamy upolitycznienie. Oczywiście, sędzia jako obywatel Rzeczypospolitej ma poglądy polityczne, ale nie może ich prezentować, mamy też ustawowy zakaz przynależności partyjnej. Nie da się pożenić ognia z wodą - albo niezawisłość, albo polityka. Nie mylmy jednak krytyki poczynań władzy w debacie publicznej z działalnością polityczną. Powinnością sędziego jest orzekanie bezstronne, wolne od nacisków, ale także wolne od jakichkolwiek sympatii.
Politycy mówią o „demokratyzacji wyboru członków Krajowej Rady Sądownictwa”. Co na to sędziowie?
Powtórzę, z prawdziwą demokratyzacją mielibyśmy do czynienia dopiero wówczas, gdyby zwiększyć liczbę sędziów uprawnionych do głosowania, a nie - jak dotychczas - opierać się na głosach sędziów elektorów. Całkowicie niezrozumiały jest zapisany w projekcie postulat, aby obie izby KRS głosowały jednomyślnie. Wśród wielu z nas przywołuje to wspomnienia sprzed 1989 r. Warto przy tym wspomnieć, że w KRS zasiadają nie tylko sędziowie, ale także posłowie, senatorowie, przedstawiciel prezydenta oraz minister sprawiedliwości.
Zgadza się Pan z oceną, że środowisko sędziowskie domaga się, by traktować je „jako przedstawicieli władzy, przedstawicieli jakiejś szczególnej kasty”?
„Kasta”, tym wyjątkowo niefortunnym określeniem, które padło podczas wrześniowego Kongresu Sędziów w innym kontekście, smaga się nasze środowisko jak batem. Jesteśmy takimi samymi obywatelami, tyle że pełnimy służbę, stąd immunitet, ale także wiele ograniczeń, o których się nie mówi. Ci z nas, którzy weszli w konflikt z prawem, powinni zostać osądzeni. Bez taryfy ulgowej.
Jakie będą „praktyczne konsekwencje” takich zmian w KRS? Jak zmiany odbiją się na „przeciętnym Kowalskim”?
Na mocy ustawy miano by „wygasić” kadencje sędziów z KRS, która jest organem konstytucyjnym, w trakcie jej trwania. Co zrobimy, jeśli ktoś wpadnie na pomysł, aby uchwalić ustawę i „wygasić” kadencję prezydenta? Druga kwestia to apolityczność wyboru kandydatów do pełnienia urzędu sędziego. Kowalski wolałby, aby jego sprawę sądził człowiek kompetentny, a nie namaszczony przez jakąkolwiek opcję polityczną.