Polska żyje Stochem, Sejmem i smogiem.
Kamil niezmiennie przyznaje się do gór, więc jest dla nas niedostępny. Z pozostałych dwóch rzeczy na nasze szczęście na Podlasiu bezpośrednio mamy do czynienia tylko ze smogiem. Ale mimo że mniej drażni i da się go jakoś wytrzymać, też jest przykry. Zapewne dlatego władze myślą, jak by się go pozbyć.
Ogólnie rzecz ujmując z ekologią jest nam nie po drodze. Nigdy jej za bardzo nie rozumieliśmy i dzisiejsze czasy nie są pod tym względem inne. W sklepach stoją szeregami jak wzorowi żołnierze sprzęty domowe, które wypinają prężnie nalepki z deklaracjami oszczędności energii: „A”, „A+”, „A++”, „A+++” (czekam na nowy system notacji i jakieś przełomowe „A500+”). Oszczędne do nieprzytomności urządzenia zasnuwają nam oczy mgłą tak dobrze, że mało kto odkryje, iż przez kilka miesięcy w roku, gdy na podwórku mamy zero stopni i poniżej, zużywanie prądu na lodówki jest irracjonalne, a wystawiona za okno reklamówka z jedzeniem jest milionkroć ekologiczniejsza niż te wszystkie „A”.
Państwo mogą pamiętać czasy, kiedy oszczędzanie papieru było ukazywane jako działanie na rzecz przyrody, na rzecz środowiska. Wzbudzano w nas wyrzuty sumienia widokiem powalonych drzew, snuciem smutnych perspektyw całkowitego bezlesia. Nie przeminęło jedno pokolenie i zachęca się tym razem, żeby piece zasilać słomą, trocinami, trzciną, wierzbami, a bułki pakować nie w folię, tylko papier, czyli posługiwać się wszystkim tym, co ponownie odrośnie. Idąc tym samym tropem powinniśmy dzisiaj promować ubiory ze skór zwierzęcych: norki, króliki, lisy, nutrie, szynszyle zamiast syntetycznego polaru. Takie króliki po przetrzebieniu stada szybko się zregenerują, więc przecież są „odnawialne”.
Wracając do smogu. Zastanawiam się, w jakiej sytuacji znajdzie się polskie górnictwo, jeżeli kampania na rzecz czystości powietrza wypali i nagle wszyscy przesiądą się na spalanie gazu. Rząd i samorządy, dając pieniądze na rezygnację z czarnego złota, pogłębią problemy Śląska. Oznacza to niewątpliwie, że jak w kopalniach zacznie się nerwowość i ruchawka, to ze Skarbu Państwa znów popłyną pieniądze dla złagodzenia nastrojów.
Nie żebym sprzeciwiał się czystości. Bywam niekiedy na Wygodzie, Nie trzeba alarmu smogowego, żeby chcieć stamtąd zimą uciec. Kilkuminutowy postój na przystanku daje wyobrażenie jak trudna jest praca strażaka. Dym i sadza jak na pogorzelisku. Człowiek z astmą, czekający kwadrans na osiemnastkę, nie musi inhalować się sterydami, żeby po opuszczeniu terenu odetchnąć pełną piersią.
Pozostaje więc rozwiązanie najekologiczniejsze. Paleniska zalać wodą, mieszkańcom domków dać himalaistyczną kufajkę do minus 30 stopni, czapkę uszankę z borsuka, walonki i dowozić gorącą grochówkę... chociaż nie, nie grochówkę, lepiej już barszczyk. Niech powietrze będzie ekstremalnie czyste.