Aleksandra Radoń: Poszliśmy w trend uszczęśliwiania naszych dzieci na siłę
Kiedyś mieliśmy problem głównie z seksualizacją. Dzisiaj też ten problem istnieje, ale już nie wpływa tak bardzo mocno na młodzież i dzieci. Wpływa na nie co innego, np. hedonistyczne reguły – „żyj pełnią życia”, „wrzuć na luz”, „nie ma konsekwencji twoich czynów”. To jest największy kłopot – mówi dr n. med. Aleksandra Radoń, naczelny psycholog w Szpitalu Neuropsychiatrycznym w Lublinie.
Na neuropsychiatryczne oddziały szpitalne dzieci trafiają albo za późno, albo za wcześnie. Gdzie leży problem? W braku psychologów, np. w szkołach?
Psycholodzy są, bo istnieją ośrodki pierwszego stopnia referencyjności. My też przyjmujemy pacjentów w poradni, w trybie ambulatoryjnym. Mało tego, nie ma w nich długich kolejek. Można powiedzieć, że jeśli ktoś się zgłosi do poradni w Lublinie i okolicach, to przyjmowany jest niemal natychmiast. Problem wynika z tego, że systemowo nie ma współpracy. Szkoła często nie jest w stanie pomóc dziecku, bo – tu jest paradoks – na przeszkodzie stają rodzice, którzy często są niedoinformowani o tym, co się dzieje z dzieckiem. Zdarza się, że rodzice wręcz są obarczani winą za zachowanie dziecka, a przecież nie zawsze oni są winowajcami. Można pokusić się o stwierdzenie, że dzisiaj świat te nasze dzieci rozpieszcza bardziej od rodziców.
Na czym to polega?
Kiedyś mieliśmy problem głównie z seksualizacją. Dzisiaj też ten problem istnieje, ale już nie wpływa tak bardzo mocno na młodzież i dzieci. Wpływa na nie co innego, np. hedonistyczne reguły – „żyj pełnią życia”, „wrzuć na luz”, „nie ma konsekwencji twoich czynów”. To jest największy kłopot. Dzieci dzisiaj nie mają obowiązków. Mają prawa, całe zestawy praw, ale nie słyszą o obowiązkach. Często wręcz grożą rodzicom, że jeżeli coś będziesz ode mnie wymagać, to ja zadzwonię do rzecznika praw dziecka. Rodzice też nie potrafią egzekwować obowiązków od dzieci. Wręcz przestają te obowiązki na dzieci nakładać. Coś, co kiedyś było podstawą, czyli np. dziecko wraca ze szkoły i ma do zrobienia pewną pulę rzeczy, dzisiaj w ogóle nie funkcjonuje. Słyszę dosyć często w gabinecie, gdy rodzice mówią: „dlaczego to moje dziecko się nie uczy? Jego jedynym obowiązkiem jest to, żeby się uczyło”. Właśnie tu jest błąd.
Że się dziecko ma uczyć?
Nie, że dziecko nie ma obowiązków. Nikt z nas tak nie funkcjonuje. Przecież praca nie jest naszym jedynym obowiązkiem w życiu. Musimy robić zakupy, sprzątać, dbać o rodzinę itd. Czemu zatem wychowujemy dzieci w inny sposób? To jakiś narzucony z zewnątrz nurt chowania dzieci pod szklanym kloszem. Na szczęście skończyła się inna niebezpieczna moda, która królowała jeszcze 10-15 lat temu, czyli tzw. bezstresowe wychowanie. Dzisiaj już się z tego śmiejemy. Jednak nadal staramy się zbyt mocno chronić nasze dzieci przed wszelakimi stresami, konsekwencjami, napięciami.
No dobrze, ale to są problemy wychowawcze i to dobry temat do rozmowy z pedagogiem. Ja jednak siedzę w gabinecie psychologa.
Psycholog też ma tutaj bardzo dużo do powiedzenia. Budowanie więzi, relacji, mechanizmów i konsekwencji, które powstają w wyniku niedziałających właściwie kwestii wychowawczych, to jest już praca psychologa. Jeszcze dalej mamy pracę psychologa klinicznego czy psychoterapeuty dzieci i młodzieży, co jest obecnie pożądaną specjalizacją. Często w wyniku tego, że rodzice w określony sposób wychowują, a potem nagle – mniej więcej w 12-13 roku życia – zaczynają przecierać oczy. Dzieciom pojawia się coraz więcej obowiązków, ale nie są nauczone w takim reżimie funkcjonować i rodzice postanawiają „nadrobić” ten czas luzu, który pozornie dawali do pewnego momentu. Wtedy dzieci, nie mając zupełnie odporności psychicznej na stres, frustracje i na konsekwencje swoich działań, zaczynają przejawiać trudne zachowania kliniczne. Pojawiają się problemy ze snem oraz inne związane z autodestrukcją, zaburzeniami odżywiania stanowiącymi reakcję na tę sytuację. I tu już potrzebny jest psycholog – żeby zapanować nad tymi objawami w pierwszej kolejności, ale też by zaopiekować się całym systemem, czyli zarówno rodziną, jak i szkołą. To bardzo duża praca i wymaga połączenia sił.
Skąd rodzice mają wiedzieć, że czas iść akurat do psychologa z takim problemem, który wydaje się błahy i zwykły wychowawczy. No nie umiem wymóc na dziecku, by np. wyniosło śmieci, więc idę po pomoc do psychologa?
Nie trzeba mieć problemów natury psychicznej, żeby trafić do psychologa. Takie problemy wychowawcze, czyli tak naprawdę problemy komunikacyjne to coś, z czym można do niego iść. Ta interwencja to nie jest diagnoza choroby psychicznej i zapowiedź długotrwałego leczenia. Czasami wystarczy kilka sesji. Mam dużo doświadczeń takiej pracy. Spotykamy się na 3 lub 4 sesjach i małe interwencje korygujące dają duży efekt – dzieci zaczynają współpracować. Dam przykład, przychodzi do mnie matka z synem i mówi, że ma problem, bo młodzieniec nie sprząta swojego pokoju i ma w nim wieczny bałagan. Pytam, co znaczy, że syn ma bałagan? No bałagan ma, nie wie pani, co to znaczy bałagan? I wtedy syn mówi: no właśnie mamo, ja też nie wiem, co to znaczy według ciebie bałagan. I dopiero mu wyjaśniła. My mamy problem, żeby definiować nasze oczekiwania. Tu już jest potrzebna pomoc psychologa.
Ok, rodzicom.
Tak.
Ale mieliśmy rozmawiać o dzieciach i młodzieży, a my wciąż mówimy o ich opiekunach. Jednak na oddział uzależnień dla dzieci i młodzieży w Szpitalu Neuropsychiatrycznym nie trafiają rodzice, a dzieci.
Tak, mamy oddział dziecięco-młodzieżowy, w ramach którego przebywają też dzieci, które mają styczność z uzależnieniami.
I te wszystkie dzieci, które tam trafiają nadużywają jakiś substancji?
Nie. Dzieci w większości reprezentują uzależnienia behawioralne, czyli uzależnienia od jakiś czynności. Rzadko mamy do czynienia z substancją. Przede wszystkim są uzależnienia od telefonu, Internetu, gier komputerowych, nałogowego oglądania filmów, a coraz częściej także od zakupów. Coraz więcej dzieci także niestety uprawia w Internecie hazard.
Kiedy zauważamy, że to korzystanie – z dostępnych przecież przyjemności – staje się problemem? Nie da się przecież odizolować dzieci od telewizji, telefonu czy Internetu, bo znów wywołamy problem z rozwojem. W dzisiejszym świecie trzeba umieć z techniki korzystać. Wyznaczamy więc dzieciom czas korzystania np. z konsoli gier, załóżmy godzinę i uznajemy, że to nie problem. Słusznie?
Nie możemy niestety patrzeć w takich sprawach na interwały czasowe. To jak z uzależnieniem od alkoholu. O tym, że ktoś jest alkoholikiem nie świadczy to, ile wypija. O tym, że ktoś ma problem świadczą szkody, jakie w wyniku używania danej substancji, bądź wykonywania danej czynności się pojawiają. Nie wolno dzieciom tych czynności absolutnie zabronić. To jest część kultury w jakiej żyjemy. Mamy komputery, telefony, gramy w gry komputerowe i oglądamy filmy. Mnóstwo dorosłych tak robi. Problem zaczyna się wtedy, gdy nasze dziecko po wyznaczonym czasie żebrze o więcej. To jest kryterium utraty kontroli w zakresie czasu, który poświęcamy danej czynności. Problem jest także wówczas, gdy dzieci mają objawy zespołu abstynencyjnego. Nam się wydaje, że to jest tylko delirium w przypadku alkoholu czy narkotyków. Otóż nie. Dzieci też to miewają – rozdrażnienie, problemy ze snem, czy z odżywianiem. Rodzice zauważają zmiany w zachowaniu swoich dzieci pod wpływem zabrania bodźca. Dzieci również rezygnują z alternatywnych źródeł przyjemności czy spędzania czasu: przestają grać w piłkę, jeździć rowerem, pomagać w domu. Niepokojącym objawem będzie też to, że dziecko cały czas myśli o tym. Ma przymus, by zagrać albo usiąść przed telewizorem. Każdą wolną chwilę byłoby w stanie temu poświęcić.
Takie uzależnienie behawioralne jest niebezpieczne samo w sobie? Mam na myśli, że dziecko np. zostanie nałogowym graczem, „nie wyrośnie” z tego? Czy jest drugie dno? Takie uzależnienia w dzieciństwie spowodują, że będzie podatne w przyszłości na inne uzależnienia?
Nauka mówi jasno, jeżeli ktoś jest osobą uzależnioną – w sensie neurobiologicznym, to przerzucenie się na inny rodzaj uzależnienia np. alkohol czy narkotyki będzie płynne.
Czyli suma nałogów musi być stała?
Niestety tak jest, że jeżeli ktoś nie przejdzie terapii tego uzależnienia, z którym się boryka, to finalnie znajdzie sobie coś innego, co będzie mu pomagało regulować emocje. Bo uzależnienie na tym polega, że szybko musimy sobie regulować pewne emocje. Jeśli dziecko, które nauczyło się w taki sposób funkcjonować, nie znajdzie sobie zdrowej alternatywnej metody, to prawdopodobne jest, że wybierze w przyszłości coś, co będzie dla niego destrukcyjne.
A w jakim wieku zaczynają się takie terapie?
Mamy do czynienia z dziećmi, które używają szkodliwie, czyli nadmiernie pewnych czynności już w wieku nawet 3 lat. Łapią tablet w dłoń i doskonale sobie radzą z uruchomieniem ulubionej aplikacji.
Ale z drugiej strony czym to się różni od dziecka, które kolekcjonuje resorki. Jest zafiksowane, wciąż kupuje nowe i uznajemy to za kolekcjonerstwo. Jesteśmy spokojni, bo nie interesuje się elektroniką.
Zawsze trzeba patrzeć na szkody. Jeżeli dziecko ma przymus, że musi mieć kolejny samochód i ono się będzie kładło w sklepie, żeby mu kupić, to jest to również zachowanie niepokojące. Jeżeli zachowanie jest tak angażujące dla dziecka, że powoduje szkody w jego normalnym zachowaniu i funkcjonowaniu, czyli wpływa na jego sen, jedzenie, zabawę, uczęszczanie do szkoły, to mamy powód do niepokoju. I statystycznie takich dzieci jest sporo.
A jak to jest z tymi statystykami, bo podobno są one alarmujące. Czy to wynika z tego, że dziś jest więcej problemów u dzieci i młodzieży, czy też zwiększyła się świadomość i po prostu dawniej nie diagnozowano tak jak dzisiaj?
Na pewno dzieci trafiają wcześniej do specjalistów, co oznacza większą świadomość. Na szczęście psycholog stał się kimś, kto jest dostępny. Nie jesteśmy sferą tabu. Musimy się strzec jednak mody na chodzenie do psychologa. To w Polsce jeszcze nie występuje tak nagminnie jak na Zachodzie, ale to się z czasem pewnie pojawi. Taki trend już jest obserwowany u nastolatek. U nich to modne mieć swojego psychologa.
Przychodzą się wygadać?
Tak. I teraz tak myślę, że z dwojga złego to wolę, by przychodziły, niż zaniedbały tę sferę. Bo gdy przyjdzie do nas taka nastolatka i zobaczymy, że jakiś istotnych trudności nie ma, tylko ktoś ma do przegadania coś aktualnego, to lepiej to przegadajmy, zanim zacznie się z tego problem z konsekwencjami na całe życie.
Czyli znów zastępujecie rodziców. Musicie dziecko wysłuchać, przegadać z nim bieżące sprawy. Wcześniej mówiliśmy o tym, że także dać impuls wychowawczy rodzicom. Zatem problem nie jest w dzieciach, a rodzinach.
Zdarza się, że tak jest. Ale jak patrzę na społeczeństwo i na to jak dziś żyjemy, w jakim pędzie, i do tego mamy wiele obowiązków, z którymi nasi rodzice nie musieli się borykać..
...no jak. Nam jest łatwiej. Elektronika pomaga nam np. w praniu, sprzątaniu, gotowaniu…
Tak? A odbieranie w domu telefonów z pracy? A obsługiwanie maili, ile zajmuje? Ja czasami dwie godziny w domu odpisuję na maile. Gdy myślę o moich rodzicach, to oni tego nie mieli. Wracaliśmy do domu, zamykaliśmy drzwi od pracy i żyliśmy życiem rodzinnym. Dzisiaj nikt z nas tak nie żyje. Cały czas jesteśmy w toku zawodowym. Praca nas coraz mocniej absorbuje.
Ale też dzieci mają dostęp do technologii, o których my marzyliśmy, więc chcemy, żeby sobie korzystały, bo my nie mogliśmy.
Tak jest. Poszliśmy w trend uszczęśliwiania naszych dzieci na siłę, żeby miały więcej i lepiej niż my. A to nie daje szczęścia. Bo dzieci często w gabinecie mi mówią, że ich marzeniem byłoby pójście z tatą na lody lub z dwojgiem rodziców wyjść gdziekolwiek. Pobyć razem. Przerażające.