Alicja Woźniak z Użgorodu studiowała w Rzeszowie: Jestem nadal w swoim domu. Nie zamierzam uciekać
Rozmowa z Alicją Woźniak z Użgorodu na Ukrainie, byłą studentką Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie.
Alu, przypuszczałaś, że Putin zaatakuje Ukrainę, czy miałaś nadzieję, że jednak blefuje.
Szczerze mówiąc, do końca nie mogłam w to uwierzyć, że Putin zaatakuje. Jeszcze przed wybuchem wojny wszyscy moi znajomi i przyjaciele z zagranicy namawiali mnie do wyjazdu z Ukrainy. Pisali mi to także ludzie, z którymi widziałam się 10 lat temu i myślałam, że już mnie nie pamiętają. Starałam się zachować zdrowy rozsądek, gdyż przez ostatnie kilka lat Putin dość często straszył świat swoimi wojskami niedaleko ukraińskiej granicy.
Po studiach w Rzeszowie mieszkałaś i pracowałaś w Kijowie. Zdecydowałaś się jednak na powrót do rodzinnego Użgorodu.
Bez względu na to, jak bardzo martwili się o mnie moi znajomi, nie planowałam wyjeżdżać z Ukrainy. Ani nawet z Kijowa, dopóki się nie dowiedziałam, że mój brat, który zachorował na COVID-19, kontaktował się z babcią, która w tym roku kończy 70 lat. Wtedy zdecydowałam, że pojadę do Użgorodu, żeby się upewnić, iż z babcią jest wszystko w porządku. Przyjechałam 22 lutego. Dwa dni później zaczęła się wojna. Do tej pory nie mogę uwierzyć, jakie miałam szczęście.
To szczęście polegało na tym, że w Użgorodzie było jednak znacznie spokojniej niż w Kijowie.
Tak, było i w sumie do tej pory jest znacznie spokojniej. Użgorod jest położony 820 km od Kijowa. 22 lutego dojechaliśmy tam samochodem w 10 godzin. Kiedy zaczęła się wojna, ta sama droga zajmowała 22-70 godzin (!!!). Liczba uchodźców w moim regionie wynosi już około 700 tysięcy.
Czy to oznacza, że 700 tys. osób z innych regionów Ukrainy poszukało sobie schronienia w Użgorodzie i okolicach?
Dokładnie tak. Przy czym ludzie dojeżdżają cały czas. Całkowita liczba „wewnętrznych uchodźców” wynosi, jak podaje doradca Kancelarii Prezydenta Mychajło Podoliak, 11-12 mln. Do Europy uciekło około 3 mln.
Jakie były pierwsze reakcje na wojnę - Twoje, Twojej rodziny i znajomych?
Trudno było uwierzyć w to, co się dzieje. Przez pierwsze kilka dni byliśmy totalnie zdezorientowani. Pamiętam, jak w pierwszy dzień wojny nie mogłam kupić ziemniaków. Zresztą przestałam w ogóle jeść, bo mi się nie chciało. Nie pamiętam też, czy wypiłam choćby szklankę wody. Moja frustracja karmiła się tym, że kuzyn, który ma 20 lat, pojechał na wojnę. Cały czas modliliśmy się za niego. Kiedy zadzwonił do nas po raz pierwszy, uspokoiliśmy się trochę. Po pierwszych trzech dniach, kiedy Putinowi nie udało się zdobyć Kijowa, uwierzyłam w naszą moc. Historie o rolnikach, którzy ukradli Rosjanom czołg, dodały nam optymizmu. No i zaczęłam jeść. (śmiech)
Jak teraz wygląda sytuacja w Twoim mieście?
Użgorod jest punktem odbioru pomocy humanitarnej, która nadchodzi z różnych państw. Tu segregują i wysyłają pomoc w inne regiony Ukrainy.
Nie ma żadnych działań wojennych, ostrzałów, alarmów itp.?
Obecnie w Użgorodzie jest najbardziej spokojnie. Jeśli chodzi o działania wojenne, to raczej nie będę opowiadać o szczegółach ze względów bezpieczeństwa. Pierwszy alarm w moim regionie był 12 marca o 4.30 rano i trwał godzinę. Zbiegliśmy do piwnicy z psem, gdzie przeczekaliśmy do końca alarmu. Następne dwa alarmy były w różnym czasie, ale na szczęście nic nie wybuchło.
Co myślałaś w takich chwilach?
Zawsze wtedy myślę o koleżankach z pracy, które są w różnych regionach Ukrainy i słyszą alarmy kilka razy dziennie. Bez względu na to potrafią codziennie jeszcze pracować. Niektórzy moi przyjaciele zostali w Kijowie i teraz po charakterze dźwięku potrafią rozpoznać, co leci nad ich głowami: Czy jest to ukraińska obrona przeciwlotnicza czy rosyjski Grad. Mnie to się w głowie nie mieści.
Polska przyjęła ponad 2 mln uchodźców z Ukrainy. Głównie kobiety z dziećmi, gdy tymczasem ich mężowie i ojcowie zostali, by bronić ojczyzny. Nigdy nie myślałaś, żeby wyjechać do Polski?
Nie. Jestem w swoim domu. Nie zamierzam uciekać. Każdego dnia mogę coś zrobić dla swojego państwa, będąc w Ukrainie. Mogę przyjąć rodzinę uchodźców u siebie, szukać i wysyłać karmę dla zwierząt, przywieźć materac i poduszkę do punktu dla uchodźców. Tego nie będę mogła zrobić będąc za granicą. Pomoc na tyłach to też pomoc. Oczywiście, gdybym miała dzieci, to prawdopodobnie zmieniłabym zdanie. Natomiast mam trzy psy, którymi opiekuję się w Użgorodzie. Nie mogę ich zostawić. Oprócz tego codziennie pracuję, żeby móc wysyłać pieniądze na wojsko. A Polska? Polska jest cudowna. Nadal mam sentyment do tego państwa i do Polaków. Jednak być w Polsce studentem i być uchodźcą - to są zupełnie różne sytuacje. Nie wyobrażam sobie tego drugiego.
Przed wojną pracowałaś w Kijowie. Czy pracujesz dalej dla tej samej firmy, tylko zdalnie, czy wojna spowodowała, że musiałaś zająć się czymś innym?
Pracuję zdalnie. Ten sam format pracy mieliśmy na początku pandemii. Jednak, kiedy zaczęła się wojna, na jakiś czas straciliśmy kontakt z niektórymi kolegami z pracy. Z mojej ekipy zamiast 6 osób pracowały tylko dwie, w tym ja. Pierwsze dwa tygodnie pracowałam bez dni wolnych. Dowiedzieliśmy się, że koleżanka próbowała wyjechać z kijowskiego regionu i spotkała Rosjan, którzy odebrali jej i jej mężowi telefony komórkowe. Dobrze, że przynajmniej została cała. Kiedy dowiadujesz się o takich historiach, trudno się ogarnąć. Dlatego praca w tych okolicznościach też jest, moim zdaniem, pomocą na tyłach.
Jak na Ukrainie jest oceniane ogromne zaangażowanie Polaków w pomoc uchodźcom?
Bardzo pozytywnie. Zresztą jak zawsze. O Polsce i Polakach wspominał na swoim koncie na Twitterze minister spraw zagranicznych Kuleba oraz niejednokrotnie sam prezydent Zełenski w swoich codziennych nagraniach, podkreślając, że Polacy są PRAWDZIWYMI przyjaciółmi Ukrainy. Codziennie otrzymujemy pomoc humanitarną od Polaków. Pamiętamy także o wsparciu, jakie otrzymaliśmy podczas Euromajdanu w 2014 roku, kiedy świat milczał i był „deeply concerned” (głęboko zatroskany - przyp. JK). Prędzej czy później wojna się skończy, ale jestem pewna, że o pomocy, której udzielają nam Polacy, będziemy bardzo długo pamiętać.
Czy ta pomoc Polaków dla Ukrainy będzie miała znaczenie dla pojednania obu narodów ? Wszak wiadomo, że między nami są zaszłości historyczne...
Ten temat jest dość drażliwy, jednak szczerze mówiąc nigdy nie patrzyłam na to pod kątem pojednania narodów, gdyż rzeczywistość jest zupełnie inna. Bez względu na wspólną kontrowersyjną historię, Polacy przyjmują ukraińskich uchodźców u siebie w domach. Niektórzy pomagają im w znalezieniu pracy. Według mnie, te narody pojednały się już dużo wcześniej i żadna obca propaganda, żerująca na temacie naszej wspólnej historii, nie jest w stanie tego zmienić (aczkolwiek wiem, że ciągle próbuje). Wojna nigdy nie jest dobra, ale wojny powodują, że narody się scalają. Poza tym Ukraińcy i Polacy to są wierzący ludzie. Tak było zawsze. Natomiast jeśli chodzi o Rosję, a szczególnie o Związek Radziecki - Bóg tam nie istniał. Obecnie rosyjska Cerkiew jest niczym innym jak źródłem totalnej propagandy i korupcji. Według mnie, ten kraj jest skazany na porażkę.
My podziwiamy determinację, z jaką Ukraina walczy z teoretycznie silniejszym najeźdźcą. Skąd się ona bierze?
Nie mamy innego wyboru. W jednym ze swoich przemówień Putin powiedział, że chce rozwiązać kwestię ukraińską. Coś podobnego powiedział kiedyś Hitler o kwestii żydowskiej. Wszyscy wiemy, czym to się skończyło. Teraz Ukraina walczy nie tylko o swoje terytorium i własne przetrwanie, lecz także o wolny świat, wolną demokratyczną Europę.
Jesteś młodą osobą, jedną z wielu, którym 24 lutego runęły plany i marzenia. Myślisz, że Ukraina wygra wojnę i odbuduje się ze zgliszcz?
Jestem pewna, że Ukraina zwycięży, bo jesteśmy u siebie w domu. Nasz prezydent też jest tutaj. Moje plany i marzenia nie runęły, tylko zostały przełożone na później. Poza tym Ukraina już wygrywa, ponieważ u nas walczą nie tylko żołnierze. Ukraińskie kobiety potrafią zniszczyć drona słoikiem z pomidorami. Dlatego nie do końca rozumiem, jak walcząc z takim narodem Putin chciał zająć Kijów w dwa dni. Owszem, są też miasta, w których nie jest tak spokojnie jak w Użgorodzie. Cały czas modlimy się o te dzieci i rodziny, żeby mogły przetrwać wybuchy w ciemnych piwnicach, bez prądu i wody. Niektóre miasta są na tyle zrujnowane, że po prostu przestały istnieć. Ale nie możemy popadać w rozpacz, gdyż Rosja prowadzi także wojnę psychologiczną.
Czy nie uważasz, że problemem nie jest Putin, lecz niedemokratyczna Rosja ? Przecież, jeżeli wierzyć badaniom, 70-80 proc. Rosjan popiera tę wojnę. Tak więc Putin jest do głębi z rosyjskiego ducha. Na demokratyzację Rosji się nie zanosi. Do tego dochodzi zachodnia mieszanina strachu przed Rosją i cynizmu pchającego Zachód do robienia z Rosją interesów.
Szczerze mówiąc, kwestia Rosji obecnie mnie nie bardzo interesuje. Jest mi bardzo przykro z powodu naszego chorego sąsiada, czyli rosyjskiego społeczeństwa, które wspiera tę wojnę. Ale nie jestem lekarzem, żeby zajmować się rosyjską chorobą. Na razie kluczowym zadaniem dla nas jest wygrać wojnę i odbudować kraj. Jeśli chodzi o robienie interesów z Rosją, to według mnie jest to nie do przyjęcia, ponieważ będzie to podsycać agresywne działania tego kraju wobec innych sąsiadów. Ryzyko utraty reputacji przez handel z Rosją jest dużo większe niż zysk. Niestety, nie wszyscy to rozumieją.
Gdyby ktoś nie wiedział, to na podstawie Twojego imienia i nazwiska nie zorientowałby się, że jesteś Ukrainką.
Mam korzenie polskie, ale trudno mi to udowodnić, bo wszystkie dokumenty rodzinne zostały spalone. Mój dziadek ze strony taty był Polakiem. Urodził się w Czarnorzekach w gm. Korczyna. Cała rodzina ze strony mamy to już Ukraińcy.
Przyjedziesz jeszcze kiedyś do Polski
Oczywiście. Gdy skończy się wojna. Już wiem, jaka będzie pierwsza rzecz, którą zrobię w Polsce zamówię sobie pierogi ukraińskie (śmiech). I barszcz (śmiech).