"W myśleniu o miastach, w ich projektowaniu i przebudowywaniu, od dawna topimy się w anachronicznych rozwiązaniach, wylewane bez ładu i składu kubiki betonu traktując jako dowód zasłużonego gospodarczego wzrostu".
Potężny hotel „Gołębiewski” w Pobierowie cieszy się zasłużoną sławą jeszcze przed startem, ma stać się wszak perłą Pomorza Zachodniego, którą będziemy otwierać - ba, już otwieramy - oczy niedowiarkom. Konkretnie chodzi o osoby niedowierzające, że można coś takiego wybudować zgodnie z prawem na - do niedawna - pięknej linii brzegowej Bałtyku. Są to jednak zarazem jednostki chyba rzadko nad polskim morzem bywające. Bo kto bywa, ten wie, że tutaj doskonale przyjęła się moda na wieżowce i inne gargantuiczne budowle stawiane tuż przy plażach, coraz częściej pośrodku niczego, realizujące w zamyśle pragnienie o naszym własnym Słonecznym Brzegu, czy innym Costa del Sol (co w sumie znaczy to samo).
Moda ta szła do nas długo, jeszcze od lat 70. ubiegłego wieku, ale w końcu dotarła. Nikogo to nie powinno dziwić. Przestarzałe trendy były przecież obecne u nas już wcześniej. W myśleniu o miastach, w ich projektowaniu i przebudowywaniu, od dawna topimy się w anachronicznych rozwiązaniach, wylewane bez ładu i składu kubiki betonu traktując jako dowód zasłużonego gospodarczego wzrostu. Plany miejscowe, estetyka i postulaty zrównoważonej architektury nie padły u nas na podatny grunt bodaj nigdzie, nie jest to zresztą stwierdzenie ani odkrywcze, ani kontrowersyjne.
Bardziej zaskakujące są raczej pełne zdziwienia reakcje na rozchodzące się jak darmowy catering lotnicze zdjęcia nowego obiektu hotelowego potentata. Można było tym dronem polecieć zresztą pięć kilometrów na zachód, tam w malutkiej mieścinie rychtują bardzo kameralne, raptem 10-piętrowe bloki, nazwane mariną, bo marina to brzmi dumnie, co najmniej tak bardzo jak osiedle garden. Skoro więc przywykliśmy do agresywnej miejskiej deweloperki, licheńskich bazylik i XXI-wiecznych zamków, skoro zwisa nam klimatyczna katastrofa (modny temat miast odpornych zaczniemy pewnie traktować serio za kolejne dwie dekady), toteż intensywna zabudowa turystycznymi kondominiami wybrzeża nie powinna być jakoś bardzo szokująca.
Akurat kazus nowego „Gołębiewskiego” jest mi bliski, całkiem dosłownie, bo traf chciał, że znajdująca się nieopodal dawna osada rybacka od lat jest żelaznym punktem wakacyjnego programu. Widziałem na własne oczy skalę dokonanej tam środowiskowej ruiny, a nawet wylewanie pierwszych fundamentów pod tego molocha dla trzech tysięcy gości. Na terenie dawnej bazy wojskowej można było zrobić cuda, ale postanowiono zrobić Burgas. Wszyscy zainteresowani już liczą zyski. W ciemno można założyć - będzie hit.
Wnosząc z oszałamiającego sukcesu poprzednich inwestycji właściciela, lubującego się przeskalowanych, ociekających brokatem hoteliszczach, takie miejsca po prostu odpowiadają na żywotne potrzeby społeczeństwa. A przynajmniej tej części, która ponad wszystko ceni sobie all inclusive oraz mniej jest zainteresowana kameralnością i unikatowością nadmorskiego krajobrazu. Innych zasada podaży i popytu wypycha poza nawias. Nie tylko nad Bałtykiem.