Alternatywne metody leczenia raka mogą szkodzić. "Niweczą efekty konwencjonalnego leczenia"
Alternatywne metody leczenia raka nie tylko nie są skuteczne, ale mogą choremu zaszkodzić i skrócić mu życie. Mimo to pacjenci wydają fortunę na szarlatanów i ich pseudoterapie.
W kwietniu tego roku obiegła media tragiczna wiadomość - w Łodzi zmarł 12-letni chłopczyk, bo jego rodzice oddali go w ręce „specjalisty” od medycyny alternatywnej. Boguś zachorował na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Nowotwór ten w 90 proc. uleczalny. Rodzice chłopca zrezygnowali jednak z chemioterapii i zdecydowali się na leczenie w Ośrodku Terapii Niekonwencjonalnej w Piwnicznej, prowadzonym przez Ryszarda K., inżyniera mechanika z Nowego Sącza. I nie zmienili decyzji mimo protestów onkologów. Znachor leczył dziecko amigdaliną, zwaną również witaminą B17. Koszt trzytygodniowej terapii amigdaliną wynosi 13 tysięcy złotych. „Niekonwencjonalna terapia” zabiła chłopca.
„Chemia tylko truje”
Stosowanie alternatywnych metod leczenia dwukrotnie zwiększa ryzyko wyniszczenia organizmu i zgonu chorego na raka - alarmowali eksperci podczas piątej już Letniej Akademii Onkologicznej w Warszawie.
- Z alternatywnych metod terapii korzysta bardzo wielu naszych pacjentów - twierdzi dr n. med. Aleksandra Kapała z Kliniki Nowotworów Głowy i Szyi Centrum Onkologii Instytutu w Warszawie. - Nie zdają oni sobie sprawy, że alternatywne metody nie tylko nie leczą raka, ale niweczą efekty konwencjonalnego leczenia.
Jednym z pacjentów Centrum Onkologii był pan Stanisław, lat 50, wyższe wykształcenie, mieszkaniec dużego miasta w Polsce. Zachorował na raka żołądka. Przebył operację. Okazało się, że choroba jest zaawansowana. Namówiony przez szarlatana od medycyny naturalnej, zrezygnował z chemioterapii, którą - zgodnie ze standardem - powinien otrzymać przed i po operacji. Uwierzył, że „chemia tylko truje i zabija” i odmówił jej przyjmowania. W zamian zaczął stosować kurację przepisaną przez znachora: masa suplementów, często zawierających ten sam składnik, np. selen, cynk, krzem, wyciągi z różnych grzybów i korzeni - w sumie 32 kapsułki dziennie. Pan Stanisław ściśle przestrzegał tych zaleceń, mimo to po 10 miesiącach wykryto u niego wznowę choroby, rozsiew do otrzewnej, podwyższone markery nowotworowe. W odpowiedzi na to znachor jeszcze zwiększył choremu dawki suplementów, wytykając mu przy tym, że tak naprawdę to on ponosi winę za niepowodzenie kuracji, bo... odważył się wypić filiżankę kawy. Mimo że pan Stanisław czuł się coraz gorzej, chudł, stawał się coraz słabszy, „lekarz” nie zmienił mu kuracji. Gdy w końcu chory dotarł do szpitala, lekarze mogli już zaoferować mu jedynie opiekę domowego hospicjum.
Niebezpieczny Gerson
- Czym innym jest medycyna komplementarna, która może wesprzeć klasyczną medycynę, na przykład rozsądną suplementacją, a czym innym medycyna alternatywna, stosowana zamiast medycyny akademickiej - zastrzega dr Aleksandra Kapała. - Nie wolno pierwszej zastępować drugą. Tymczasem chorzy na raka o tym nie wiedzą. Walczą o życie wszelkimi sposobami. Łatwo wpadają w szpony szarlatanów, którzy zbijają na nich fortuny. W internecie mnóstwo jest opisów cudownych metod leczenia, środków i diet, które z prawdziwą medycyną nie mają nic wspólnego.
- Jedną z takich diet, bardzo niebezpiecznych, a często stosowanych przez pacjentów onkologicznych, jest tak zwana dieta Gersona, niemieckiego lekarza, który zmarł w 1959 roku - przekonuje onkolożka. - Według jego teorii, rak jest wynikiem uogólnionej toksemii oraz głębokich niedoborów witamin, minerałów, szczególnie potasu i nadmiaru sodu. Gerson zakazał więc swoim pacjentów spożywania jakichkolwiek produktów białkowych i tłuszczów odzwierzęcych, nakazał im robić lewatywy kawowe trzy do sześciu razy dziennie, jeść olbrzymie ilości warzyw i owoców z upraw ekologicznych, przyjmować hormony tarczycy celem przyspieszenia przemiany materii, płyn Lugola, hormony trzustkowe, witaminy B12 i... wyciąg z surowej wątroby. W praktyce okazało się, że chory musi wypić 13 szklanek dziennie (3,5 l) płynów i zjeść posiłki zawierające zaledwie 1200 kcal - w tym jedną piątą dziennego zapotrzebowania dorosłego człowieka na białko, jedną dziesiątą na tłuszcz oraz olbrzymią porcję węglowodanów.
Jaki jest efekt tej diety? Zdaniem dr Kapały, początkowo może on wprowadzać chorego i jego otoczenie w błąd.
- Głód powoduje tzw. ketogenezę, ta z kolei wprowadza człowieka w stan euforii. W związku z tym chory, który jest na diecie Gersona, niemal zagłodzony, wcale tego głodu nie odczuwa, mówi, że czuje się świetnie i jego stan zdrowia się poprawił. Natomiast powtarzane płukania jelita grubego zwiększają ryzyko jego perforacji, niszczą naturalną florę bakteryjną, powodując biegunki, zatrucia organizmu itp. Ośrodki propagujące dietę Gersona funkcjonują w USA i Meksyku, z tym że tam pacjenci z góry podpisują oświadczenie, że jeśli umrą, to one nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności.
A oto przypadek Gersona „po polsku”.
- Zgłosił się do mnie 29-letni mężczyzna, trener fitnessu, z rozpoznaniem mięsaka w przestrzeni zaotrzewnowej - wspomina pani doktor. - Poczytał w interne-cie i zdecydował, że będzie się leczył dietą Gersona, bo chce się zdrowo odżywiać. Po ośmiu tygodniach stracił na wadze 13 kilogramów, miał o połowę mniej tkanki tłuszczowej niż na początku i 4 kilogramy mniej masy mięśniowej. Skarżył się na tachykardię, bóle głowy, zaparcia, mówił, że dłużej już tego nie wytrzyma. Na szczęście w porę z tej diety zrezygnował.
Pestka nie działa
Popularna wśród pacjentów onkologicznych jest też amigdalina, zwana też witaminą B17, choć de facto taka witamina w ogóle nie istnieje. Amigdalina to organiczny związek zaliczany do tzw. glikozydów, występujący w pestkach wielu roślin. Najwięcej amigdaliny można znaleźć w nasionach migdałowca zwyczajnego, pigwy pospolitej, czeremchy, moreli, wiśni, śliwek i brzoskwiń. Pestki tych roślin mają charakterystyczny gorzkawy smak i specyficzny aromat. Na początku XX wieku niejaki dr Theodore Krebs Sr. ogłosił, że amigdalina może być skutecznym lekiem w walce z rakiem, gdyż zawiera cyjanki, który zabijają komórki nowotworowe, nie uszkadzając zdrowych. Powstał nawet preparat Letril, którego podstawowym składnikiem była naturalna amigdalina. Specyfik został jednak wycofany z rynku. Decyzję taką podjęła w 1977 roku Amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA), twierdząc, że nie ma dowodów skuteczności preparatu, a istnieje duże ryzyko zatrucia cyjankiem, szczególnie wtedy gdy chory jednocześnie zażywa witaminę C. Z połączenia amigdaliny i jej zmodyfikowanej formy stworzono następnie kolejną substancję, którą nazwano witaminą B17. Jednak substancja ta nie jest klasyfikowana jako witamina i nie zasługuje na to miano.
W międzyczasie jednak wysłano zapytania do 75 tys. lekarzy rodzinnych w Stanach Zjednoczonych, prosząc, by się podzielili swoimi doświadczeniami z tą substancją. W odpowiedzi nadeszły 93 opinie pozytywne (na 75 tysięcy), z czego sześć z udokumentowaną remisją choroby. W przypadku 91 proc. w ciągu trzech miesięcy doszło do progresji choroby. Tyko w jednym przypadku choroba częściowo się cofnęła. Zdaniem dr. Kapały, niczego to nie dowodzi, takie przypadki się zdarzają - medycyna notuje tzw. spontaniczne regresje w przypadku niektórych nowotworów, w tym czerniaka czy raka nerki.
Onkolodzy ostrzegają: nie dość, że amigdalina nie działa przeciwnowotworowo, to jeszcze wykazuje szkodliwe działanie uboczne. Zawarte w niej cyjanki uszkadzają zdrowe komórki wielu narządów, przede wszystkim nerek, i prowadzą do ich niewydolności. W warszawskim Centrum Onkologii dializowane są pacjentki z rakiem piersi, które poddawane chemioterapii, przyjmowały preparat zawierający tę substancję w dużym stężeniu. Mimo że Letril jest w Polsce zakazany, można go nabyć przez internet za 2,5 tys. zł, i to bez żadnego problemu.
Podobne, uszkadzające nerki działanie wykazuje dodatkowo zażywana witamina C w dużych dawkach, która zwiększa toksyczne działanie amigdaliny.
- Zdecydowanie mniej amigdaliny znajduje się w pestkach, którą część chorych przyjmuje w dużych ilościach, narażając się na niestrawność, zgagę, wzdęcia - tłumaczy dr Kapała. Pestki to także duża dawka nierozpuszczalnego błonnika, który jest bardzo źle tolerowany przez chorego w okresie leczenia chemio- czy radioterapią.
Witaminy C za dużo - to niezdrowo
Kolejny cudowny lek na raka to, według speców od medycyny alternatywnej, właśnie wspomniana już witamina C w dużych dawkach (10 g na litr). Rodzina chorego na raka, która wszędzie, gdzie się da, szuka dla niego ratunku, czyta w internecie, że „właśnie w takiej dawce powoduje powstawanie pozakomórkowego nadtlenku wodoru, który uszkadza komórki nowotworowe. Zdrowe komórki potrafią się przed tym nadtlenkiem obronić, natomiast chora, pod wpływem witaminy, się rozpadnie”. I jak w to nie uwierzyć?
Moda na witaminę C, popularna początkowo wśród celebrytów, dotarła do nas z Zachodu. Lista schorzeń, w których ma być pomocna, jest długa: ma zapobiegać rakowi, chorobie Parkinsona, zwyrodnieniu plamki żółtej, fibromialgii i depresji oraz służyć „detoksykacji’”.
- W latach 70. szkocki chirurg Ewan Cameron współpracował w badaniach klinicznych z noblistą Linusem Paulingiem, testując możliwe korzyści terapii witaminą C u chorych na nowotwory - opowiada dr Aleksandra Kapała. - Ich wyniki wykazały pozytywne działanie witaminy C, jednak analiza sposobu przeprowadzenia badań udowodniła, że były one całkowicie nierzetelne. Świat nauki uznał to nawet za skandal. Żadne z licznych badań przeprowadzonych potem przez renomowane ośrodki naukowe na świecie nie potwierdziły, że witamina C leczy raka. Nie znaczy to, że osoba walcząca z nowotworem powinna w ogóle z tej witaminy zrezygnować. Wręcz odwrotnie - bez niej organizm nie wytwarza kolagenu, rany się nie goją. Uważa się, że chorzy na nowotwory potrzebują 4-5 razy więcej witaminy C niż zdrowi. Jednak dzienna dawka dla osoby zdrowej to 120 mg, dla chorej - góra 500 mg. Medycyna alternatywna zaleca 10 g, i na dodatek w dożylnym wlewie.
Skutki takiej terapii bywają opłakane. Po dawce większej niż 2 g witaminy C chorego męczą biegunki, co ma niebagatelne znaczenie dla chorych leczonych immunoterapią i lekami celowanymi. Podawanie jej dożylnie prowadzi do niewydolności nerek i jest dla chorego z jakąkolwiek chorobą nerek, podobnie jak z cukrzycą - ogromnym zagrożeniem. Zakwaszanie organizmu grozi rozwojem kamicy.
- Najbardziej boimy się jednak tego, że witamina C zmniejszy działanie cytostatyków, jak i radioterapii, bo są badania, które to potwierdzają - dodaje onkolożka.
Alternatywnie - nie znaczy tanio
Chory, który się dowiaduje, że ma raka, z reguły zadaje pytanie, jak ma teraz żyć, co jeść, by go pokonać. Onkolodzy przyznają, że pacjentom brakuje wsparcia żywieniowego. O problemie tym mówi się od niedawna. Gdańska Klinika Onkologii i Radioterapii w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym jako jedna z pierwszych w kraju zatrudniła dietetyka.
Dr Kapała, autorka książki „Dieta w chorobie nowotworowej”, przekonuje, że pacjenci onkologiczni wymagają podawania wszystkich składników odżywczych w odpowiednich proporcjach. Ich dieta musi być przemyślana, dostosowana do rodzaju choroby i jej zaawansowania, rodzaju terapii.
Tymczasem, jak przekonuje specjalistka, wszystkie diety alternatywne, odwołujące się do niekonwencjonalnych metod leczniczych, charakteryzują się tym, że - jak mówi - „albo tam czegoś brakuje, albo czegoś jest za dużo”.
Zdaniem ekspertów, „alternatywny” rynek wart jest miliardy dolarów. Wydawałoby się, że zioła i diety itd. są rozwiązaniem tanim, tymczasem gabinety oraz firmy, które je oferują, słono każą sobie płacić. W USA, podobnie jak w krajach europejskich (z wyjątkiem Niemiec), ubezpieczenie zdrowotne nie obejmuje zabiegów o nieudowodnionej skuteczności, dlatego na najdroższe z nich mogą sobie pozwolić tylko najbogatsi. W naszym kraju chory na raka wydaje na alternatywne kuracje oszczędności całego swojego życia.