Ambasador Andrij Deszczyca: Ukraińskie społeczeństwo się zahartowało. Będziemy walczyć do zwycięstwa

Czytaj dalej
Fot. PAP/EPA/UKRAINIAN PRESIDENTIAL PRESS SERVICE HANDOUT
Anita Czupryn

Ambasador Andrij Deszczyca: Ukraińskie społeczeństwo się zahartowało. Będziemy walczyć do zwycięstwa

Anita Czupryn

Ta wojna przyniosła zmiany. Po pierwsze samo społeczeństwo ukraińskie zupełnie inaczej odbiera dziś Rosję i Rosjan. Kiedyś byli dobrymi sąsiadami. Dziś to są nasi wrogowie. Natomiast Polacy teraz – a tak sądzi 70-80 procent Ukraińców – to najbardziej przyjazny naród, najbardziej przyjaźni sąsiedzi – w rocznicę inwazji rosyjskiej na Ukrainę mówi Andrij Deszczyca, były ambasador Ukrainy w Polsce.

Pamięta Pan, co miał zapisane w kalendarzu 24 lutego 2022 roku?

Ambasador Andrij Deszczyca: Ukraińskie społeczeństwo się zahartowało. Będziemy walczyć do zwycięstwa
FOT. Adam Jankowski Andrij Deszczycia: Wojna wzmocniła naszą solidarność pomiędzy Ukrainą a przede wszystkim państwami bałtyckimi, które znają okrucieństwo Rosjan

Na pewno nie to, że wybuchnie wojna. Zresztą, cokolwiek by nie było na tamten dzień zaplanowane, to i tak nie udałoby się tego zrealizować. Ale otworzę ubiegłoroczny kalendarz i powiem pani. Miałem zapisane spotkanie z wiceministrem MSZ Marcinem Przydaczem. Na wieczór zaplanowane było spotkanie z ukraińską poetką i tłumaczką Oksaną Zabużko, a potem, na Nowym Świecie koncert ukraińskich śpiewaków, w ramach akcji wsparcia dla Ukrainy. Wcześniej już organizowane były takie marsze wsparcia zarówno w Warszawie, jak i w innych polskich miastach. Ten koncert miał być kolejnym tego rodzaju wydarzeniem. Ale wszystko się zmieniło.

Jak się Pan dowiedział?

Była czwarta nad ranem; piąta na Ukrainie, jak zadzwoniła córka z Kijowa. Powiedziała: „Słychać wybuchy, z okna mieszkania w bloku widać dym, wyją syreny. Zaczęła się wojna”. Włączyłem telewizor. I rzeczywiście. Okazało się, że Rosjanie zaatakowali Ukrainę. Poradziłem córce, żeby się spakowała i wyjechała z Kijowa; żeby jechała do Polski.

Poczuł Pan lęk, że Rosjanie szybko opanują cały kraj?

Pierwsze emocje i pierwsze myśli dotyczyły raczej tego, że trzeba zorganizować pracę ambasady niejako na nowo. Dużym zaskoczeniem dla mnie było to, że Rosjanie atakują Kijów. Nie wyobrażałem sobie… Nie sądziłem, że okażą się aż takimi barbarzyńcami. Owszem, spodziewaliśmy się, że coś się zacznie, ale raczej, że ze wschodu, z okupowanych terenów Rosjanie będą próbować iść dalej. Ale to, że zastosują awiację, że skierują siły, zaangażują dywersyjne grupy, lotnictwo bojowe, aby uderzyć na Kijów? Trudno byłoby coś takiego przewidzieć; nie można było sobie tego wyobrazić. Jak powiedziałem, pierwsze decyzje dotyczyły organizacji pracy ambasady. Trzeba było skontaktować się z partnerami, przede wszystkim z polskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych; trzeba było nawiązać kontakt z własnym MSZ, dowiedzieć się, jakie są instrukcje. Okazało się też, że tego dnia, 24 lutego 2022 roku ukraiński minister spraw zagranicznych…

… wracał ze Stanów Zjednoczonych i wylądował w Warszawie.

Tak jest. Minister Dmytro Kułeba wylądował w Warszawie, bo miał lecieć do Kijowa przez Stambuł, ale w związku z tym, że przestrzeń powietrzna została zamknięta, samolot został przekierowany do Warszawy.

Dzięki temu się panowie spotkaliście?

Tak, ale też zorganizowaliśmy mu spotkanie z prezydentem Andrzejem Dudą, z Biurem Bezpieczeństwa Narodowego. Nasz minister został zaproszony na to spotkanie, miał swoje przemówienie, nastąpiła wymiana informacji i otrzymaliśmy zapewnienie, że Polska będzie nas wspierać. A potem trzeba było organizować mu powrót do Ukrainy, już na kołach, samochodami dowieźć go do granicy. Ambasada organizowała ten wyjazd. To było coś nowego, bo przecież wcześniej naturalnym było korzystanie z samolotów, a teraz trzeba było jechać samochodami. Była to też okazja, aby spotkać się i porozmawiać z lokalnymi władzami na Podkarpaciu; tam na polsko-ukraińskim przejściu granicznym już od rana Polacy przyjmowali uchodźców z Ukrainy, którzy przekraczali granicę.

Pewnie przeżywał Pan podróż córki, która jechała z Kijowa do Polski.

Byłem w strachu; cały czas na telefonie, albo ja, albo żona. Jej droga z Kijowa do granicy nie była prosta. Potężne kolejki, brak paliwa, ataki samolotów na miasta w obwodzie żytomierskim. Wszystko to budziło nasz niepokój. Na granicę córka dojechała akurat w momencie, kiedy odprowadzałem naszego ministra spraw zagranicznych, więc mogliśmy się już tam spotkać. W normalnych warunkach z Kijowa do granicy jedzie się 6-7 godzin. Córka jechała ponad 20 godzin. To były mocno stresujące godziny. Chcę bardzo podziękować straży granicznej, służbom zarówno Polski jak i Ukrainy, które – jeszcze raz o tym powiem – bardzo sprawnie pracowali nad tym, aby umożliwić Ukraińcom przekroczenie granicy. Czasem było to przejście na piechotę do Polski.

Bardzo chwalona była ukraińska dyplomacja za to, w jaki sposób działała w tym początkowym okresie rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Ambasada otrzymała szczegółowe instrukcje w tym zakresie, , czy działaliście zgodnie z własnymi odruchami serca?

Przede wszystkim chciałbym podziękować moim kolegom z dyplomacji, przede wszystkim konsulom, którzy przyjmowali mnóstwo ludzi, tych wszystkich, którzy zwracali się do konsulatów po przekroczeniu granicy. Uchodźcy z Ukrainy potrzebowali informacji, potrzebowali dokumentów, a niektórzy po prostu zapytać czy porozmawiać, bo to dla wszystkich był ogromny szok. Ludzie uciekali przed wojną, nie zabierając ze sobą nic. Chcieli wiedzieć, gdzie mogą otrzymać schronienie. Konsulowie od samego początku pracowali więc 24 godziny na dobę. Działali według własnego sumienia, choć oczywiście dostawaliśmy też instrukcje, jakie zadania są aktualne, co jest najbardziej potrzebne w kwestii pomocy humanitarnej, pomocy uzbrojenia, przekroczenia granicy. Było dużo trudnych sytuacji, ale były też uproszczenia procedur, dzięki rozmowom z polskimi partnerami. Chcę tu podkreślić, że mieliśmy bardzo dobrą współpracę z partnerami rządu Mateusza Morawieckiego, z Kancelarią Prezydenta Andrzeja Dudy, a także w Sejmie. Oficjalne decyzje, jakie podejmowała strona polska, przygotowując odpowiednie ustawy, by Ukraińcy mogli w Polsce przebywać legalnie, mieć odpowiednią pomoc, były bardzo skuteczne. A dzięki uproszczeniu procedur na przejściach granicznych, dzięki temu, że Ukraińcy mogli przechodzić przez granicę na podstawie kart ID, nie musieli mieć paszportów, można było pomóc naprawdę rzeszom uchodźców. Na granicy kolejki były duże, ale dzięki tym decyzjom te problemy można było rozwiązać i wszystko odbywało się bardzo sprawnie. Ta pomoc na granicy, przewozy samochodami, zorganizowanie miejsc dla uchodźców odbywała się dzięki władzom lokalnym, samorządowym, ale też organizacjom pozarządowym, wolontariuszom i zwykłym Polakom, którzy przyjeżdżali na granicę i zabierali uchodźców do swojego domu. To poruszenie społeczne było ogromne.

Nie zaskoczyło to Pana?

Bardzo mnie zaskoczyło! Nie oczekiwałem i nie spodziewałem się, że to będzie aż tak szeroko płynąca, otwarta i szczera pomoc. Muszę powiedzieć, że to było bardzo przyjemne zaskoczenie.

Z czego to wynikało, jak Pan myśli? Co sprawiło, że w taki sposób zareagowaliśmy? Powodem jest nasza historia, doświadczenie, a może ta polska dusza, która uaktywnia się od zrywu do zrywu, bo jak trzeba pomóc, to pomagamy?

Wydaje mi się, że Polacy są świadomi tego, jakie zagrożenie niesie Rosja, jakie skutki to może mieć i dla Ukrainy, i dla Polski. Ta pomoc, która była tak serdeczna, szła właśnie od serca. Naród polski pomaga rzeczywiście tym, którzy cierpią i tej pomocy potrzebują. Polacy zdali sobie sprawę z tego, że Ukraińcy to sąsiedzi, z którymi trzeba utrzymywać dobre, sąsiedzkie, braterskie relacje, które po tych wydarzeniach zaowocują jeszcze bardziej. Z mojej strony mogę powiedzieć, że Ukraińcy są bardzo wdzięczni i zawsze będą pamiętać tę pomoc, jakiej udzielił im naród polski, kiedy cierpieli z powodu najazdu Rosji na Ukrainę. Taka właśnie jest polska dusza – skora do pomocy. Myślę, że to jest odpowiedź na pani pytanie.

Jak zmieniła się praca Ambasady Ukraińskiej w tym czasie?

Niemal żyliśmy wtedy w ambasadzie. Do domu wracało się nocą, ledwo na parę godzin, żeby zmienić ubrania, może coś zjeść, choć na dobrą sprawę nie pamiętam, czy coś w ogóle wtedy jedliśmy. I wszyscy byliśmy obecni i pracowaliśmy w ambasadzie. Przyjmowaliśmy każdą parę rąk, pomagało nam wielu wolontariuszy – Ukraińców, którzy przybyli do Polski i w różny sposób wyrażali swoją gotowość, aby pomagać. Przede wszystkim była potrzeba rozpowszechnienia informacji, gdzie mogą się udać ci, którzy przybywają do Polski, gdzie są wolne miejsca do zakwaterowania, gdzie są wolne mieszkania. Przygotowywaliśmy takie bazy danych, gdzie i jaką pomoc można uzyskać, gdzie otrzymać odzież, gdzie jedzenie. Ale też były i takie sytuacje, kiedy trzeba było przyjmować chorych, którzy przybywali z Ukrainy, trzeba było transportować ich do szpitali. Trzeba było zająć się dziećmi, które zostały bez rodziców, znaleźć dla nich miejsca, ośrodki, aby mogli być razem i czuć się bezpiecznie. Ta współpraca między ambasadą, wolontariuszami i polskimi organizacjami i fundacjami pozarządowymi też była wtedy bardzo ważna.

Jak Pan pamięta te pierwsze miesiące? Miał poczucie głębokiego stresu?

Dokładnie pamiętam wszystko. Próbuję teraz ułożyć wszystko to, co się działo, w jakiś jednolity obraz, ale dużo rzeczy działo się nagle, w sposób niezaplanowany. Dużo było takich, które w ogóle trudno byłoby zaplanować, a trzeba było bardzo szybko reagować czy to odpowiednimi decyzjami czy wydając stosowne instrukcje. Nie czułem stresu, ale dużo było, jak to się po polsku mówi, adrenaliny. Przez to, ze trzeba tak dużo zrobić, że trzeba zdążyć, że przygotować, zrealizować jedno czy drugie zadanie, a do ich realizacji dochodziło nie tylko w Warszawie, ale przede wszystkim na Podkarpaciu: Rzeszów-Jasionka, przejście graniczne, wyjazdy naszych delegacji, które albo przybywały do Polski, albo udawały się do innych krajów przez Polskę. Trzeba było się spotykać, organizować im logistykę, wspierać grupę, która uczestniczyła w negocjacjach na Białorusi.

Które z zadań w tamtym czasie było dla Pana najtrudniejsze najtrudniejsze? Z czym najczęściej musiał się Pan zmagać?

Trudne były rozmowy, które prowadziliśmy w sprawach przekazania Ukrainie broni. Pamiętam, że początki były naprawdę ciężkie. Potem, jak już poszło, to było łatwiej. Ale ten początek wymagał poświęcenia czasu, aby znaleźć argumenty, by przekonać polityków w Polsce i poza Polską, aby przekazywać Ukrainie uzbrojenie, które było nam bardzo potrzebne.

Co panu w tamtym czasie dawało wsparcie? Jak radził pan sobie z tymi strasznymi informacjami o tym, co się wydarzyło w podkijowskiej Buczy, o Iziumie?

Wiara w to, że zwyciężymy, że wygramy z Rosją. Z mojej strony – to była walka na froncie dyplomatycznym. Nasze działania nie ograniczały się tylko do pomocy obywatelom Ukrainy, ale odbywały się też nasze rozmowy, głównie z polskim rządem, z polskimi partnerami o udzieleniu nam pomocy. Pomagało poczucie obowiązku, że musimy dać z siebie maksymalnie, aby uzyskać przewagę na froncie dyplomatycznym i informacyjnym nad Rosją. Wydaje mi się, że to się nam udało.

Miał Pan w tamtym czasie kontakt z prezydentem Zełenskim?

Kontaktowałem się bezpośrednio z naszym ministrem spraw zagranicznych, ale też z sekretariatem prezydenta Zełenskiego, bo organizowaliśmy kilka rozmów telefonicznym między prezydentem Zełenskim, a prezydentem Dudą. Było to w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji. Wówczas nawiązywane były te rozmowy, również w nocy. Pamiętam, że do kilku takich rozmów doszło pośród nocy. Współpraca z Kancelarią Prezydenta była w tamtym okresie bardzo intensywna.

Swoją misję dyplomatyczną rozpoczął pan w Polsce w listopadzie 2014 roku i właśnie w lutym 2022 dobiegała ona końca. Miał pan złożyć urząd ambasadora. Wojna sprawiła, że został Pan w Polsce dłużej.

Rzeczywiście, w lutym zapadła decyzja, że kończę misję dyplomatyczną w Polsce. Z Polski miałem wyjechać dwa miesiące później. Taki był plan – miały na mnie czekać nowe zadania w Ukrainie. Ale z powodu wojny, nasz minister spraw zagranicznych, w uzgodnieniu z prezydentem podjął decyzję, że zostanę dłużej, dopóki nie nastąpią odpowiednie warunki, by wymienić ambasadora. Ten moment nadszedł w czerwcu.

I też w czerwcu, kiedy kończył Pan swoją misję w Polsce, prezydent Andrzej Duda wręczył Panu Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi RP. Czym jest dla Pana to odznaczenie?

Dla mnie odznaczenie od pana prezydenta to wielki zaszczyt i wielki honor. Zawsze starałem się pracować nad rozwojem dobrych relacji ukraińsko-polskich i na wzmocnienie tych relacji. Jestem bardzo zadowolony, że jeszcze w czasie mojego pobytu w Polsce, te wysiłki i działania, nie tylko moje, bo i moich poprzedników, moich kolegów z pracy w dyplomacji, zaowocowały. Postawa Polaków w czasie tak trudnym dla Ukrainy, kiedy przekazywali swoją pomoc i robią to nadal – to chyba jest dobrą oceną tej naszej aktywności w poprzednich latach.

Po roku wojennych działań, jakie Pana zdaniem zmiany przyniosła ta wojna? Widać, że dziś wszystkie te kraje, jak Łotwa, Litwa, Estonia, no i Polska, trzymamy się razem z Ukrainą. Mamy jedną wspólnotę interesów?

Oczywiście, że ta wojna przyniosła zmiany. Po pierwsze samo społeczeństwo ukraińskie zupełnie inaczej odbiera dziś Rosję i Rosjan. Kiedyś byli dobrymi sąsiadami. Dziś to są nasi wrogowie. Natomiast Polacy teraz – a tak sądzi 70-80 procent Ukraińców – to najbardziej przyjazny naród, najbardziej przyjaźni sąsiedzi. Ta wojna wzmocniła naszą solidarność pomiędzy Ukrainą a sąsiadami i partnerami, przede wszystkim państwami bałtyckimi, które mają doświadczenie Związku Radzieckiego, znają okrucieństwo Rosjan. Z Polską również nasze relacje jeszcze bardziej się zacieśniły. Wojna sprawiła też, że społeczeństwo ukraińskie bardziej się wzmocniło, zahartowało się. Dziś jesteśmy nastawieni na to, aby walczyć do końca. Do zwycięstwa.

Anita Czupryn

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.