Amerykańskie wpadki na szczycie w Warszawie. A może to nie wpadki?
Przy okazji konferencji bliskowschodniej w Warszawie Amerykanie dostarczyli nam (jeszcze nie fizycznie) rakiety oraz bomby. Rakiety są wojskowe i za dolary, bomby są cywilne i za darmo, ale nie ma powodu, żeby się z nich cieszyć.
Pierwsza bomba. Sekretarz stanu USA Mike Pompeo podczas konferencji z szefem naszej dyplomacji Jackiem Czaputowiczem wezwał polskie władze do zmian w ustawodawstwie, umożliwiających restytucję mienia dla osób, które utraciły je w czasie Holokaustu. Ta sprawa zawsze budziła w Polsce ogromne emocje, lęki i demony, więc trzeba z wyczuciem dobierać moment, kiedy się o tym mówi.
Na słowa Pompeo zareagowali politycy z różnych opcji. Zarówno Adam Bielan, jak i Leszek Miller wskazali, że sprawa jest zamknięta, ponieważ w 1960 roku Polska zawarła stosowną umowę z USA. Ale skoro Pompeo o tym mówi, to co? Nie wie o tej umowie czy uważa, że nie wyczerpuje ona problemu zwrotu mienia żydowskiego?
Ale na tym wcale nie koniec. Pompeo w następnym zdaniu przywołał postać Franka Blajchmana, żydowskiego partyzanta z czasów drugiej wojny światowej. Podał go jako przykład nieugiętego polskiego ducha, człowieka, który po wojnie odniósł w Ameryce sukces na rynku nieruchomości. Pompeo gładko pominął fakt, że zanim Blajchman wyjechał do USA, był funkcjonariuszem znienawidzonego UB. Cóż, sekretarz stanu USA nie mógł sobie wybrać lepszego bohatera na przemówienie.
Nie gorzej spisała się amerykańska dziennikarka Andrea Mitchell z telewizji MSNBC. W korespondencji z Warszawy powiedziała, że wiceprezydent Mike Pence odwiedzi warszawskie getto, gdzie powstańcy żydowscy walczyli „przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi”. Zareagowała polska ambasada w USA, IPN nie wyklucza skierowania pozwu przeciwko telewizji. Czyli standard.
A rzecz nie jest wcale standardowa. W zachodnich mediach co jakiś czas pojawiają się frazy o „polskich obozach śmierci”, które są nie tyle wyrazem złej woli, ile katastrofalnych skrótów myślowych. Od „obozu śmierci w Polsce” do „polskiego obozu śmierci” przecież niedaleko. Przydarzyło się to także Barackowi Obamie. Druga rzecz to oskarżenia Polaków o udział w zagładzie Żydów. Takie rzeczy się działy (Jedwabne, szmalcownicy, których liczbę wywiad AK szacował nawet na 30 tysięcy osób), choć trudno nam to przyznać. Nie stało jednak za tym państwo polskie w żadnej postaci: ani rząd na uchodźstwie, ani podziemne struktury w okupowanej przez Niemców Polsce.
A przekaz Mitchell zabrzmiał tak, jakby to właśnie polskie państwo ręka w rękę z Niemcami mordowało Żydów. Niemcami? Nawet Niemców tu nie ma, tylko naziści i Polacy.
Chciałoby się myśleć, że te amerykańskie „bomby” to tylko margines tak ważnych przecież deklaracji o zacieśnianiu współpracy wojskowej, politycznej i gospodarczej z USA. Ale jak na jedną międzynarodową konferencję, trochę tych „marginesów” za dużo.